Mission: Impossible – Dead Reckoning: Part One – recenzja filmu

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Premiera każdej nowej części Mission Impossible to już prawdziwie światowe wydarzenie oraz niezaprzeczalnie święto fanów kina akcji. Po raz kolejny duet McQuairre/Cruise dowozi nam niesamowite widowisko, kipiące od emocji i efektów. Miło widzieć, iż mimo upływu lat i teoretycznej powtarzalności twórcy potrafią mimo wysokiej poprzeczki przebić jakościowy sufit.

Ethan Hunt niedawno uporał się z kolejną misją niewykonalną. Świat jednak nie czeka i idzie do przodu przynosząc kolejne zagrożenie. Tym razem jednak główny bohater i jego ekipa zmierzą się w prawdziwym widmem, gdyż jego wróg jest kompletnie inny niż dotychczasowi złoczyńcy z którymi się mierzył. Mission Impossible: Dead Reckoning sięga do bardzo znanego w kinie motywu, jednocześnie oferuje nam pewną dozę oryginalności, starając się iść nieco bardziej z duchem czasu.

Nie mam zamiaru wchodzić w fabularne szczegóły. W zasadzie choćby nie po to by nie psuć rozrywki odkrywającym tę historię widzom. Powiedzmy sobie szczerze – od kilku już odsłon szczegóły “misji niewykonalnej” są trzymane w tajemnicy w różnych zapowiedziach. A sam marketing z kolei opiera się na postaci Toma Cruise’a i jego szalonych popisach kaskaderskich. I prawdą jest, iż tak naprawdę nie musimy wiedzieć jeszcze przed seansem, z czym tym razem będzie się mierzył Ethan Hunt. Od kilku odsłon jasne jest, iż na filmy z tej serii nie chodzimy dla skomplikowanej fabuły i iście szpiegowskiej intrygi.

Zobacz również: Najlepsze filmy 2023 roku

Nie znaczy to jednak, iż fabuła Mission: Impossible – Dead Reckoning jest tak jak w przypadku innych filmów akcji jedynie tłem, czymś na co mało zwracamy uwagę, lub tym bardziej czymś, do czego twórcy nie przywiązują wagi. Tutaj muszę oddać hołd reżyserowi i scenarzystom, którzy mimo skupienia na śmietance w postaci czystej, pełnej adrenaliny akcji, potrafiła tak wyważyć całą produkcję, iż śledzimy całą historię z zapartym tchem choćby jak wybuchy na ekranie milką. Fabuła może i nie jest skomplikowana. Jednak muszę przyznać, iż z uwagą śledziłem jej rozwój, a rozmiar zagrożenia skutecznie przykuł mnie do ekranu.

fot: Entertainment Weekly

McQuarrie rewelacyjnie prowadzi całą historię, wprowadzając w nią niesamowite wręcz napięcie. Godne podziwu jest to, iż to natężenie napięcia jest utrzymane na tak samo wysokim poziomie zarówno w scenach akcji, jak i w momentach względnie spokojnych. Ot, spotkanie dobrych i złych bohaterów. A widz siedzi jak na szpilkach, jakby oglądał najbardziej efektowny pościg samochodowy w historii kina. Chwile pozornego wytchnienia wcale wytchnienia nie przynoszą. W wielu takich momentach czujemy zbliżające się zagrożenie i ciężar tego, co czeka na bohaterów. Dzięki temu całość ogląda się wprost wyśmienicie. Ciężko wręcz oderwać wzrok od ekranu, ten film pochłania, a sceny akcji wgniatają w fotel.

Oprócz świetnej roboty reżyserskiej peany należą się oczywiście niezaprzeczalnej twarzy serii MI. Nie trzeba mówić chyba, iż Tom Cruise jest jak zawsze w niesamowitej formie i na planie wypruwa sobie żyły, abyśmy dostali coś niepowtarzalnego. Gdy obejrzałem kilka lat temu obejrzałem w kinie Mission: Impossible – Fallout i słynną scenę skoku Halo przekonany byłem, iż przebicie coś tak efektownego jest wręcz niemożliwe. Poprzeczka również w tej kwestii wzniesiona jest niezwykle wysoko. Cruise wspólnie z McQuarriem dostarczyli nam jednak kolejnej porcji sekwencji, o których stwierdzenie, iż zapierają dech to grube uproszczenie i czysta formalność. Wiem po reakcjach innych widzów w kinie, iż pomimo tego, iż to tylko film akcji, podczas sceny skoku motocyklowego wiele osób prawie wstało z foteli.

Zobacz również: Rozgwiazda – recenzja książki. Brakujące ogniwo

fot: The Entertainment Weekly

Choć w niektórych scenach widać po głównym aktorze upływ czasu, nie można powiedzieć złego słowa o wysiłku który wkłada w pracę na planie. Postać Ethana Hunta jest wiarygodna, sympatyczna, przekonująca. Bohater jest po raz kolejny potrafi być zarówno groźnym agentem, jak i po prostu dobrym człowiekiem, który za wszelką cenę stara się chronić to co jest mu bliskie i muszę przyznać, iż nie wypada to sztampowo tak jak w wielu podobnych produkcjach.

Świetnie na ekranie wypadły również inne postacie. Zarówno te które znamy z poprzednich części, jak Dunn, Luther, czy Isla, jak i te, które widzimy po raz pierwszy. Antagonista zagrany przez Esai Moralesa jest złowieszczy do szpiku kości. Prawdziwy sługa chaosu i koszmar Hunta z przeszłości. Choć postać odznacza się w większości scen niezachwianym spokojem, to właśnie ten spokój budzi największy niepokój. I choć tę twarz i podobne kreacje Moralesa już widziałem w innych produkcjach, to ja to po prostu kupuję.

Zobacz również: Najlepsze seriale oryginalne Amazona

Inna sytuacja jest w przypadku Hayley Atwell, która jak dla mnie niemal kradnie ten film. Świetnie wprowadzona postać Grace jest pełna charyzmy, natomiast chemia pomiędzy nią a Ethanem Huntem po prostu błyszczy na ekranie. Atwell genialnie odnalazła się w tej konwencji kina i pokazała z najlepszej możliwej strony. Od pierwszych scen przykuwa wzrok, relacja jej bohaterki z resztą ekipy się rozwija i wreszcie wprowadza do serii coś świeżego.

fot: kadr z filmu

Trudno nie porównywać tej serii czy filmu z innymi filmami pokroju chociażby Szybkich i Wściekłych, których również widzimy szalone sekwencje, które już niestety nie ocierają się o realizm, tylko jadą po bandzie bez chwili rozważań, czy to w ogóle ma sens. Relacje między bohaterami natomiast już żenują, a humor jest naciągany i po prostu się nie sprawdza. Mission: Impossible z każdą częścią pokazuje JAK POWINNO się to robić. Wszystko co nie sprawdza się w innych filmach z tego gatunku, tutaj wypada wzorowo. Sceny akcji naprawdę wciągają widza, jednocześnie imponując szaleństwem oraz próbując zachować pozory realistyczności. W Dead Reckoning niektóre z nich już co prawda wpadają w tą autoironię, charakterystyczną dla ostatnich części Fast & Furious. Jestem jednak w stanie to wybaczyć, biorąc pod uwagę całokształt. Humor natomiast idealnie dopasowany jest do charakteru produkcji i podany dokładnie tam gdzie powinien. A relacje i chemia między bohaterami są zbudowane po mistrzowsku.

Zobacz również: Metro Boomin Presents Spider-Man: Across the Spider-Verse – recenzja płyty

Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One to kolejna rewelacyjna odsłona kultowej serii. Ponownie Cruise i McQuarrie dowieźli nam fenomenalne sceny akcji. Poznaliśmy nowych świetnych bohaterów, których chętnie zobaczę w kolejnej odsłonie. Swój występ zaliczył również Marcin Dorociński, o którym celowo nie powiedziałem słowa, ale muszę zaznaczyć, iż również wypadł świetnie w swojej sekwencji. Cała opowieść trzymała nas za gardło, a każde wydarzenie miało swój ciężar. Czy wysoko zawieszona przez poprzednie części poprzeczka uniemożliwiła nakręcenie świetnej produkcji? W żadnym wypadku. Była jedynie motorem napędowym, za pomocą którego dostaliśmy po raz kolejny jeszcze lepszą odsłonę. Ten film trzeba zobaczyć.


Źródło grafiki głównej: kadr z filmu Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One
Idź do oryginalnego materiału