„Między regałami i relacjami” – o debiucie literackim, książkach i dorastaniu

kulturaupodstaw.pl 5 dni temu
Zdjęcie: fot. z archiwum prywatnego autorki


„Zakładki” to jej debiutancka powieść, a zarazem ciepła, refleksyjna opowieść o dorastaniu, queerowej tożsamości i sile literatury.

W rozmowie autorka szczerze opowiada o tym, jak powstawała książka, dlaczego chciała, by jej bohaterki były dziewczynami, i dlaczego tak ważne było dla niej, by między kartkami ukryć nie tylko cytaty, ale i emocjonalny przewodnik dla tych, którzy – jak jej bohaterka – szukają swojej drogi.

„Zakładki” to historia, która została napisana z potrzeby serca i z myślą o czytelnikach, którzy chcą poczuć się mniej samotni.

MM: Skąd wziął się pomysł na „Zakładki”? Czy inspirowała Cię jakaś osobista sytuacja albo wspomnienie z młodości?

fot. z archiwum prywatnego autorki

MK: Pomysł pojawił się, kiedy czytałam „Niewidzialne życie” Addie LaRue Victorii Schwab. Jest tam scena, w której główna bohaterka wchodzi do księgarni i spotyka swoją miłość. Pomyślałam wtedy: jakie to jest fajne! I co by było, gdyby w takiej scenie spotkały się dwie dziewczyny?

To był moment, w którym pojawiła się pierwsza iskra. Potem dodałam myśl: a co, jeżeli one na początku się nie lubią? I tak to się zaczęło rozwijać. jeżeli chodzi o nawiązania do mojego życia, to one przyszły później, trochę mimochodem – wyszły w praniu.

MM: Dlaczego zdecydowałaś się napisać książkę z gatunku Young Adult? Czy sama jesteś fanką tego typu literatury?

MK: Ogromną! Od czasów nastoletnich byłam wierną czytelniczką YA i tak mi zostało. choćby kiedy już studiowałam, zaczęłam pracę zawodową – ciągle do tych książek wracałam. Po prostu się z tego nie wyleczyłam i chyba już nie wyleczę.

MM: Wspominałaś o tej jednej scenie jako iskrze, ale z wcześniejszej naszej rozmowy wiem, iż proces pisania trwał dłużej. Czy pamiętasz moment, w którym poczułaś, iż musisz napisać tę książkę?

MK: To u mnie zwykle działa tak, iż pomysły wpadają niespodziewanie. Coś się przeczyta, coś się zobaczy i nagle jakaś myśl nie daje spokoju. Chodzi za mną, męczy, wracam do niej w głowie. I wtedy zaczynam zapisywać – sceny, bohaterów, wszystko, co przychodzi mi do głowy.

Jeśli tego materiału jest coraz więcej, jeżeli historia się rozwija, to wtedy wiem, iż warto nad nią pracować. „Zakładki” były wyjątkowo uparte – nie dawały o sobie zapomnieć. No i była też po prostu frajda z pisania. Kiedy historia „płynie”, to naprawdę trudno się od niej oderwać.

MM: To może właśnie o tym: jak wyglądał sam proces pisania? Czy pracowałaś zrywami, czy raczej weszłaś w rytm i pisałaś bez przerwy?

MK: W przypadku „Zakładek” poszło zaskakująco płynnie. Na początku były notatki – zawsze mam zeszyt przeznaczony tylko dla konkretnego pomysłu. Tam zapisuję wszystko: motywy, dialogi, szkice fabularne. Gdy już widzę, iż mam zarys całej historii – początek, środek, zakończenie, wiem, dokąd zmierzają bohaterowie – wtedy siadam do adekwatnego pisania.

W przypadku „Zakładek” wszystko bardzo gwałtownie się skrystalizowało. Miałam poczucie, iż ta historia zasługuje na mój czas, iż chcę ją opowiedzieć. No i naprawdę świetnie się przy tym bawiłam – raz się śmiałam, raz płakałam. O to też w tym chodzi, prawda?

MM: A co było dla Ciebie największym wyzwaniem jako debiutującej autorki?

MK: Myślę, iż przede wszystkim dokończenie tej książki – napisanie jej od początku do końca – i potem podjęcie decyzji, by faktycznie wysłać ją do wydawnictw. To był dla mnie ogromny krok. Ale „Zakładki” miały w sobie coś takiego, co sprawiło, iż ten krok był łatwiejszy. Ta historia po prostu pchała mnie do działania.

MM: A czy ktoś Cię wspierał w trakcie pisania? Rodzina, przyjaciele…

MK: Moje pisanie długo było tajemnicą. Naprawdę kilka osób wiedziało, iż w ogóle coś tworzę. Oczywiście moi rodzice, brat, kilku najbliższych przyjaciół – oni byli świadomi, iż piszę. I zawsze mnie wspierali. Nigdy nie było: „Po co ci to?”, tylko raczej: „Wydaj to wreszcie!” Wiedzieli, iż to dla mnie ważne, i nie podcinali skrzydeł. Ale ogólnie… trzymałam to dla siebie. Do dziś niektórzy, choćby znajomi sprzed lat, są zaskoczeni, iż pisałam w tajemnicy przez tyle czasu. To był mój mały sekret.

MM: To przejdźmy do tematu wydawnictwa. Jak udało Ci się wydać „Zakładki”? Wiem, iż nie korzystałaś z self-publishingu, na który decyduje się dziś wielu debiutantów.

MK: Tak, poszłam klasyczną drogą. Po prostu skończyłam książkę, przygotowałam wszystko, co trzeba, i zaczęłam wysyłać ją do wydawnictw. Zrobiłam duży research – sprawdzałam, kto wydaje książki młodzieżowe, kto publikuje literaturę queerową, bo to też było dla mnie ważne.

Miałam trzy wydawnictwa, które szczególnie sobie upatrzyłam – takie, do których wysyłałam tekst z wielką nadzieją i sercem. I właśnie jedno z nich się odezwało!

Proces był tradycyjny: gotowy maszynopis, streszczenie, biogram, no i mail – taki trochę list motywacyjny, w którym opisałam, o czym jest książka i dlaczego może być dla nich interesująca. Dzień po dniu, wysyłałam tekst dalej, aż się udało.

MM: Czy otrzymałaś odmowę od któregoś wydawcy?

MK: W Polsce działa to raczej tak, iż jeżeli wydawnictwo nie jest zainteresowane, to po prostu się nie odzywa. Mają kilka miesięcy na odpowiedź, ale brak wiadomości zwykle oznacza odmowę. Dlatego byłam naprawdę zaskoczona, kiedy wydawnictwo Young – to, które ostatecznie wydało „Zakładki” – odezwało się bardzo szybko.

MM: Czyli nie musiałaś długo czekać?

MK: Nie. Wysłałam książkę i po dziesięciu dniach dostałam odpowiedź, iż są zainteresowani. To był dla mnie szok – ale bardzo przyjemny.

MM: Porozmawiajmy o tematach, które poruszasz w „Zakładkach”. Mamy wątek LGBT, zdrowie psychiczne, hejt. Skąd decyzja, by zawrzeć właśnie takie trudne tematy?

MK: Trochę z obserwacji tego, jak wygląda sytuacja w Polsce – jaki jest stosunek do społeczności LGBT. Jest to bardzo przykre i chciałam to pokazać. Pracuję też z młodzieżą, więc widzę z bliska, z czym się mierzą, jak to przeżywają. To były moje główne motywacje.

Ale też – te tematy są mi osobiście bliskie. Widziałam, jak te sprawy kiełkują w życiu młodych ludzi, jak potrafią ich dotykać, i chciałam to jakoś ująć. Pomyślałam też, iż młodzieży potrzeba takiej literatury. Żeby mogli przeczytać coś, co ich dotyczy, coś, co pokaże im, iż nie są sami.

Kiedy byłam nastolatką, czytałam sporo, ale brakowało mi książek, które mówiłyby wprost o takich problemach – o hejcie, o braku akceptacji, o trudnościach z tożsamością. Teraz często dostaję wiadomości od czytelników, którzy dziękują za reprezentację. I to nie tylko reprezentację queerową, ale też np. postać z fobią społeczną. Wiele osób pisze, iż widzą w niej siebie. I to jest dla mnie najważniejsze.

MM: Myślę, iż ważnym elementem „Zakładek” jest też to, iż akcja toczy się mniej więcej w 2009 roku. Wydaje mi się, iż wtedy nie było aż tylu treści dostępnych w sieci, nie można było sobie wielu rzeczy „wygooglać”. Nie było też tylu materiałów literackich czy edukacyjnych. Bohaterka porusza się po tym wszystkim po omacku.

MK: Tak, dokładnie. Ona chce zrozumieć, kim jest, ale nie ma do tego narzędzi. Szuka beletrystyki, próbuje coś znaleźć w książkach, ale to wszystko jest rozproszone. Dzisiaj mamy dostęp do wielu źródeł, grup wsparcia, forów, ale wtedy? Wtedy było ciszej. To też pokazuje, jak bardzo literatura może być potrzebna.

MM: Czy miałaś obawy, jak książka zostanie przyjęta – szczególnie w twoim rodzinnym mieście Koninie, które nie jest dużą metropolią?

MK: Dlatego jest pseudonim (śmiech).

MM: Ale jednak od razu postanowiłaś się ujawnić

MK: Tak, wszystko się już rozniosło. (śmiech) Pseudonim był jednym z moich sposobów na oswojenie strachu. Zawsze wiedziałam, iż jeżeli kiedyś coś wydam, to pod pseudonimem. Ale też – to była decyzja podyktowana nie tylko chęcią prywatności, ale również obawą, jak taka książka zostanie odebrana lokalnie.

fot. z archiwum prywatnego autorki

Z drugiej strony, pisząc „Zakładki”, pomyślałam, iż właśnie o to chodzi – żeby nie stać z boku. Skoro już piszę, to chcę mówić o tym, co ważne. Może nie potrafię stanąć na scenie i głośno krzyczeć, ale mogę pisać.

A książka jest świetnym narzędziem, żeby poruszyć temat i pokazać, iż z tymi problemami nie jest się samemu. Jasne, boję się, jak to wszystko się potoczy, ale myślę, iż warto. Zwłaszcza dla młodych ludzi.

MM: Czy masz nadzieję, iż „Zakładki” mogą realnie pomóc młodym osobom, które zmagają się z podobnymi sytuacjami, co bohaterki Twojej książki?

MK: Mam taką nadzieję. I z tego, co czytam w wiadomościach od czytelników, to się już dzieje. jeżeli ktoś przeczyta tę książkę i poczuje, iż nie jest sam – to już wystarczy. To znaczy, iż było warto. Pisząc tę książkę, trochę cofnęłam się w czasie – i myślę, iż pomogła też mnie samej, jako już dorosłej osobie.

Mam więc nadzieję, iż „Zakładki” trafią do ludzi, którym są potrzebne. Że będą takim małym światełkiem w tym często trudnym, przytłaczającym świecie. To książka bardzo komfortowa – mimo iż porusza poważne tematy, to chciałam, by też otulała, dawała czytelnikom poczucie bezpieczeństwa. Szczególnie tym zagubionym.

MM: Myślę, iż warto też dodać, iż ta książka zaprasza naprawdę różnych czytelników. Nie tylko tych, którzy zmagają się z kwestiami dotyczącymi seksualności, ale wszystkich, którzy po prostu szukają swojej drogi. To bardzo uniwersalna historia. Bohaterki są w szczególnym momencie życia – kończą szkołę średnią, szykują się na studia, a to jest ogromne życiowe rozdroże. Z perspektywy dorosłych to wydaje się wręcz absurdalne, iż właśnie wtedy oczekuje się od młodych ludzi, żeby zdecydowali o swojej przyszłości. A przecież dochodzą do tego jeszcze presje, zawody, wyniki matur, które nie zawsze są takie, jak się marzyło… To wszystko składa się na trudny czas. Myślę, iż wielu z nas pamięta te wakacje po maturze – niby pełne wolności, a tak naprawdę bardzo smutne, pełne niepewności i strachu przed tym, co dalej.

MK: Właśnie, ja miałam bardzo podobne doświadczenia, dlatego dobrze ten moment pamiętam.

MM: To zapytam właśnie: jak stworzyłaś główne bohaterki „Zakładek”? Skupmy się na Liwii i Harry – czy są one inspirowane prawdziwymi osobami z twojego otoczenia? A może tobą samą?

MK: Nie, one same jako postacie nie są inspirowane mną ani nikim konkretnym z mojego otoczenia, ale ich doświadczenia – to już zupełnie inna sprawa. Te są bardzo bliskie temu, co sama przeżyłam.

Pamiętam dokładnie ten moment przejścia – między szkołą średnią a dorosłością – i dla mnie on był po prostu przerażający. Myślę, iż w Liwii najwięcej jest tych moich odczuć: ona wydaje się mieć już wszystko zaplanowane, a nagle okazuje się, iż może wcale nie chce tej drogi, którą wybrała. Albo nie wie jeszcze, czego chce. Jest zagubiona – i ja się wtedy też tak czułam.

Na przykład – tak jak Liwia – nie dostałam się do szkoły, do której bardzo chciałam pójść. Moi przyjaciele się dostali, a ja musiałam iść gdzie indziej, do innego miasta. Musiałam zostawić tamtych ludzi i tamte marzenia. To był trudny moment.

A Harry? Myślę, iż ona również walczy z czymś podobnym – z oczekiwaniami, które ktoś jej narzucił. Rodzice, środowisko, system. A ona chciałaby jednak po swojemu. Może choćby nie wie jeszcze dokładnie, jak, ale wie, iż to nie tak, jak jej mówią. I jej chyba jest trudniej – głównie przez rodzinę i relacje, które ma wokół siebie.

MM: A teraz jedno z moich ulubionych pytań: czy miejsce akcji w książce jest inspirowane Koninem albo innym znanym ci miejscem?

MK: O jejku, podejrzewam, iż to pytanie będzie się często pojawiać (śmiech). Tak, częściowo to miasto jest inspirowane – na pewno niektóre fragmenty są zaczerpnięte z prawdziwych miejsc, które znam, ale samo miasto w „Zakładkach” nie istnieje.

To taki kolaż, zlepek różnych przestrzeni z mojego życia: miejsc, w których dorastałam, w których się uczyłam, a choćby takich, które tylko odwiedziłam, ale coś mnie w nich poruszyło. Zapadły mi w pamięć i chciałam je jakoś wpleść w fabułę. Myślę, iż to fajna droga – dla mnie i dla tej opowieści – stworzyć własne, fikcyjne miejsce, które rządzi się swoimi prawami. Dzięki temu historia ma większą swobodę, ale jednocześnie zostaje osadzona w czymś, co emocjonalnie znam.

MM: Zatrzymajmy się na chwilę przy książkach, bo twoja powieść jest adekwatnie… książką o książkach. Czasem miałam wrażenie, iż fabuła jest wręcz pretekstem do opowiedzenia o ulubionych tytułach. Jakie znaczenie mają dla Ciebie książki, które pojawiają się w Zakładkach?

MK: Większość z nich ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. Choć nie wszystkie – niektóre pojawiają się tylko mimochodem, bardziej jako tło, które pasuje do fabuły lub do charakteru bohaterów. Ale wiele z tych tytułów to książki, które rzeczywiście lubię i które w jakiś sposób mnie ukształtowały.

fot. z archiwum prywatnego autorki

Na przykład „Duma i uprzedzenie” – dziś nie jest moją ulubioną książką, ale kiedy byłam w wieku Liwii, byłam nią absolutnie oczarowana.

Chciałam pokazać, jak można się zakochać w książce, jak literatura wpływa na życie młodego człowieka, który dopiero odkrywa siebie. Wydaje mi się, iż to ważne – by w literaturze młodzieżowej znalazły się też książki, które niosą jakąś wartość i mogą otworzyć nowe perspektywy.

Ale są też książki, za którymi nie przepadam – i tutaj pojawia się głos Harry, która bardzo wyraźnie wyraża swoje opinie. (śmiech). Ja np. „Zmierzchu” nie znosiłam. Przeczytałam, ale – jak Harry – raczej z dystansem. Harry zresztą ma zupełnie inne preferencje – bardziej klasyka, trochę science fiction, takie książki, które dają do myślenia.

Jednym z tytułów, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, była „Metamorfoza” Franza Kafki. Albo „W drodze” – czytałam ją jeszcze na studiach, ale do dziś pamiętam, jak mocno we mnie została. Bardzo lubię bitników, dużo ich czytałam właśnie w tamtym okresie. Myślę, iż to wszystko znalazło swoje odbicie w „Zakładkach”.

MM: Jak wybierałaś książki, które pojawiają się w „Zakładkach”? Czy tworzyłaś ich listę z myślą o konkretnych emocjach, tematach, które miały towarzyszyć bohaterkom i czytelnikom?

MK: Zdecydowanie tak. To nie była po prostu lista moich ukochanych książek – raczej dobierałam tytuły tak, żeby rezonowały z emocjami bohaterek i momentami w ich życiu. Czasem te książki miały coś opowiedzieć metaforycznie, czasem miały odbić pewne doświadczenia.

Trochę jak z cytatami w książce – one nie są przypadkowe, pojawiają się w konkretnych momentach, by coś podkreślić, dopowiedzieć fabularnie czy emocjonalnie. Chciałam, żeby książki mówiły razem z bohaterkami – żeby same stały się formą opowieści.

MM: Czy chciałaś też, żeby „Zakładki” działały jak literacki przewodnik i zachęcały młodych ludzi do sięgania po inne tytuły?

MK: Zdecydowanie. Zależało mi na tym, żeby „Zakładki” mogły pełnić też taką funkcję. Tym bardziej, iż akcja powieści dzieje się w 2009 roku – a to był czas, kiedy jeszcze nie było tylu dostępnych książek poruszających tematy tożsamości, seksualności czy dorastania w niestandardowy sposób.

Dziś półka young adult wygląda zupełnie inaczej – jest dużo bogatsza i bardziej różnorodna. Wtedy – niekoniecznie. Dlatego chciałam wrócić do książek, które mimo wszystko były dostępne i potrafiły dawać wsparcie, choćby jeżeli nie mówiły o wszystkim wprost.

MM: Jak Twoim zdaniem czytanie może pomóc młodym ludziom w lepszym rozumieniu siebie i innych – zwłaszcza w kontekście tematów, które poruszasz w „Zakładkach”: tożsamości, akceptacji, zdrowia psychicznego?

MK: Bardzo może pomóc. Naprawdę. Tak jak wspominałam wcześniej – kiedy ja miałam osiemnaście, dziewiętnaście lat, to owszem, były wartościowe książki, które coś ze sobą niosły, ale nie zawsze potrafiły odpowiedzieć na wszystkie pytania, które miałam w głowie.

fot. z archiwum prywatnego autorki

Pamiętam, jak po raz pierwszy przeczytałam „Charliego” – byłam już wtedy na studiach, trochę starsza, ale to była dla mnie ważna książka. Poruszała tematy zdrowia psychicznego, o których wcześniej rzadko się mówiło w literaturze młodzieżowej. I dla mnie to była ogromna ulga.

Pomyślałam:

„wow, można tak pisać, można o tym mówić”.

Mam nadzieję, iż „Zakładki” też mogą dać czytelnikom coś podobnego – poczucie, iż nie są sami, iż mogą znaleźć odpowiedzi albo przynajmniej zrozumienie. Dzisiaj literatura młodzieżowa jest coraz bardziej otwarta na te tematy i to jest bardzo potrzebne.

MM: Jak oceniasz współczesny rynek wydawniczy w Polsce, jeżeli chodzi o literaturę młodzieżową – zwłaszcza tę queerową?

MK: Jest coraz lepiej, ale… no właśnie – jest jedno „ale”. Kiedy zaczynałam pisać „Zakładki”, wiedziałam, iż chcę opowiedzieć historię jednopłciowej pary. I wtedy pomyślałam: to muszą być dziewczyny. Bo tych historii o dziewczynach jest naprawdę mało – zwłaszcza napisanych przez polskich autorów.

Może nie trafiłam jeszcze na wszystko, ale wydaje mi się, iż gdyby było ich więcej, widziałabym je wokół siebie. Wciąż mamy w tym obszarze spore braki.

MM: Jak myślisz – z czego to wynika? Brakuje autorów, którzy chcą o tym pisać, czy to wydawnictwa są ostrożne?

MK: Trudno powiedzieć jednoznacznie. Nie chcę wypowiadać się w imieniu wydawnictw, ale możliwe, iż to po prostu lęk – iż takie książki będą się słabiej sprzedawać. Że to przez cały czas temat „ryzykowny”. Mam jednak nadzieję, iż to się zmieni. Że wydawcy zaczną zauważać, iż jest zapotrzebowanie. Bo ono naprawdę jest.

Sama chciałabym napisać jeszcze książkę o relacji między dwiema dziewczynami – bo widzę, jak ważne są takie historie i jak ich brakuje.

MM: A jakie reakcje czytelników na „Zakładki” szczególnie Cię poruszyły?

MK: To naprawdę świeży debiut – przedpremiera była dopiero 16 maja, a oficjalna premiera 21 maja, więc to dopiero początek. Ale już dostałam kilka wiadomości, które mocno mnie wzruszyły. Najbardziej cieszą mnie reakcje ze strony środowiska queerowego – bałam się, czy dobrze oddałam ten wątek, czy wszystko „zagrało”.

Podobnie było z wątkiem fobii społecznej. Dostałam wiadomości od czytelników, którzy pisali, iż naprawdę się z tym utożsamiają, iż czuli się zrozumiani. I to dla mnie ogromna euforia – iż udało mi się uchwycić coś prawdziwego. Na razie to dopiero pierwsze recenzje, ale już jestem bardzo wdzięczna za każdą z nich.

MM: A czy spotkałaś się już z krytyką?

MK: Trochę tak, ale… unikam. Staram się nie czytać recenzji, jeżeli widzę, iż mają na przykład trzy gwiazdki. Oczywiście wiem, iż są różne opinie – nie każdy musi wszystko lubić – ale doszłam do wniosku, iż jestem bardzo wrażliwą osobą. Samo debiutowanie zajęło mi dużo czasu i pracy nad sobą. Nie chcę w tym momencie zabijać tych fajerwerków i entuzjazmu, które czuję.

MM: Czyli po prostu nie czytasz negatywnych opinii?

MK: Na razie nie. Może kiedyś, jak poczuję się mocniejsza. Wiem, iż nie da się dogodzić wszystkim, ale teraz chcę się skupić na pisaniu i nie dać się wycofać przez pojedyncze opinie.

MM: A skoro mówisz o pisaniu dalej – czy planujesz kolejną książkę? Pozostajesz w klimacie queerowego Young Adult?

MK: Tak, zdecydowanie. Mam już choćby dwa pomysły. Co ciekawe, chociaż „Zakładki” miały być jednorazowe, zaczęłam sobie układać w głowie historie, które mogłyby się jeszcze z nimi łączyć.

Rozmawiałam o tym z moją wydawczynią i kiedy usłyszałam, iż mogę napisać coś więcej – otworzyło mi się w głowie całe uniwersum. Mam też książkę dla nastolatków z elementami fantastyki, która czeka na porządną edycję. No i pozostało ten mój „wielki sen” – epicka powieść fantasy. Może będę ją pisać dwadzieścia lat, ale jest. Leży i czeka.

MM: Czyli masz coś już napisanego?

MK: Tak, mam. Jedna książka czeka na poprawki, inna – bardziej młodzieżowa – leży w szufladzie. Pomysłów mi nie brakuje, tylko czasu i energii, żeby je wszystkie ogarnąć.

MM: Ostatnie pytanie: co poradziłabyś osobie, która chciałaby zacząć pisać?

MK: Pisać. Naprawdę – pisać, pisać, pisać. I czytać. Ale przede wszystkim pisać wszystko – choćby jeżeli wydaje się, iż to nie ma sensu. Ja nie jestem osobą, która „urodziła się z talentem pisarskim”. Ja po prostu całe życie pisałam. Non stop. Od kiedy miałam dwanaście lat.

I jeżeli ktoś ma trzydzieści czy czterdzieści lat i dopiero teraz chce zacząć – to też jest w porządku. Nigdy nie jest za późno. Ale trzeba skończyć. To najważniejsze. choćby jeżeli uważasz, iż napisałaś najgorszą książkę na świecie – skończ ją. Dopiero wtedy można nad nią pracować.

Idź do oryginalnego materiału