Z jednego powstały
Nadając spektaklowi tytuł „Monolit”, Rainer Behr zostawia widzowi sporą przestrzeń interpretacyjną, grając z różnymi znaczeniami tego słowa. Może ono odnosić się do wielkiego bloku skalnego czy obelisku, niezróżnicowanego zespołu ludzi lub rzeczy, jednolitej koncepcyjnie całości, a od niedawna termin ten określa w informatyce moduł łączący wszystkie elementy systemu oprogramowania. Etymologicznie z greckiego monolithos oznacza „wykonany z jednego bloku kamiennego”.

fot. A. Grabowski
Archaiczne monolity w wielu dawnych kulturach otaczane były czcią i wiązały się z rytuałami religijnymi. Fakt ów daje się skojarzyć z wydźwiękiem przedstawienia – relacje człowieka z technologią przybierają w wielu przypadkach postać nowej religii; zmienia się charakter świeckich rytuałów, ale mechanizm wiary w potęgę czegoś większego od nas wydaje się pod wieloma względami podobny.
Pojemny w znaczenia tytuł pozwala widzom na postawienie różnych pytań: Czy chodzi o proces ujednolicania społeczeństwa zdominowanego przez technologię? Czy pewien wzorzec zachowania narzucony przez kulturę cyfrową? A może mowa tu o grupie połączonej wspólnym celem? Albo będącej na drodze do unifikacji pod presją mediów społecznościowych? Fascynujące jest poszukiwanie w przedstawieniu możliwych – ale wzajemnie się nie wykluczających – znaczeń tego tytułu.
Biologiczny byt / sztuczne wytwory
W stylu niemieckiego choreografa, zaproszonego kiedyś przez legendę teatru tańca Pinę Bausch do zespołu, widać wyraźne wpływy jej metody. Bausch nie interesowała technika taneczna sama w sobie, była dla niej wtórna w stosunku do tego, co porusza tańczących i w jaki sposób ruchem potrafią wyrazić emocje. Widać to dobrze w spektaklu Rainera Behra, zbudowanym nie na linearnie rozwijanej fabule, ale na szeregu impresji powiązanych z głównym tematem. Interesujące było dla mnie obserwowanie, jak ciało tancerza – organiczny byt – może przekazać zjawiska związane z technologią. Wiemy, iż sztuczna inteligencja rozwija się, naśladując człowieka, tymczasem w „Monolicie” następuje interesujące zapętlenie: tańczący ludzie zdają się naśladować ów sztuczny byt stworzony przez samych siebie. Sytuacja się odwraca: w ruchu naśladującym maszyny zaczyna zacierać się granica pomiędzy ludzkim i nieludzkim. Ta gra sceniczna daje szansę na refleksję, na uważne przyglądanie się sobie jako istocie biologicznej, podążającej w kierunku narzuconym przez wielki cyfrowy biznes. Ciało jest tu medium przekazywania emocji, ale także wciąż ulepszaną wersją siebie, „produktem” kultury mediów społecznościowych, stającym do zawodów o najlepszy wizaż i o akceptację użytkowników internetu. W spektaklu nie chodzi jednak o technologię samą w sobie. Ruch tancerzy – podobnie jak w Tanztheater Wuppertal Piny Bausch – stanowi raczej reprezentację ich doświadczeń, rodzi się z emocjonalnych poruszeń, jakie wywołuje w nich ów zadany temat. Realizują w ten sposób założenia choreografa przedstawione w rozmowie z Iwoną Pasińską i Anną Koczorowską (Nieregularnik „TuTu’25”):
„Technologia jako taka mało mnie obchodzi. Obchodzi mnie, jak wpływa na ludzi”.
I to jest tu najciekawsze – oglądamy cielesną ekspresję przeróżnych „niebezpiecznych związków” z technologiami, widzimy, jak cyfrowy świat może zmieniać ludzi, modyfikować relacje między nimi, zniekształcać postrzeganie ciała i poddawać je presji ciągłych udoskonaleń, a wreszcie – zagrażać jednostce, coraz bardziej ujednolicając grupy.
Koniec odysei?
Istniejące na naszej planecie archaiczne megality są śladami mitów związanych z szacunkiem dla tajemnicy kosmosu. Ludzkość zaczynała od pokory wobec gwiazd, dziś Elon Musk chce skolonizować kosmos, mając złudzenie omnipotencji. Silnie ekspresyjny spektakl Rainera Behra można czytać jako analizę relacji tego, co ludzkie i nieludzkie, ale także jako ostrzeżenie. Zakończenie przedstawienia przywołuje na myśl proroczą finałową scenę z filmu „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka z 1968 roku, w której najnowszej generacji komputer wyposażony w sztuczną inteligencję buntuje się i niszczy załogę statku kosmicznego. Pozostaje tylko jeden człowiek, skazany na samotność.

fot. A. Grabowski
W „Monolicie” postać uosabiająca sztuczny byt wyłącza reflektory, przejmując władzę, a ludzie, którzy ów nowy byt stworzyli, błądzą w ciemności jak w labiryncie, odcięci od siebie nawzajem. Scena ta wydaje się jednak raczej rodzajem otwartego pytania, czy do tego dojdzie, niż apokaliptyczną przepowiednią.
Spektakl niesie bowiem w sobie również dużo czułości, do której wciąż jesteśmy zdolni, gdy uświadomimy sobie swoją samotność i kruchość. Warto więc spojrzeć na niego nie jak na dystopijny obraz, ale w duchu amerykańskiego filmu z 2021 roku „Nie patrz w górę” (scenariusz i reżyseria Adam McKay). Kończy go groteskowa scena, w której zadufany w sobie bohater, po katastrofie na Ziemi, ląduje na innej planecie wraz z niewielką grupą ocalonych. Wysiadających z pojazdu kosmicznego błyskawicznie otaczają i zjadają zwierzęta podobne do drapieżnych dinozaurów. W obronie zagrożonego człowieczeństwa warto zatem „patrzeć w górę” – możesz tam zobaczyć zbliżający się koniec człowieka. I próbować mu zapobiec.
Polski Teatr Tańca: „Monolit”, choreografia: Rainer Behr, asystentka spektaklu: Halyna Shchupak, kostiumy: Yaryna Andrushko; scenografia: Andrzej Grabowski; koncepcja wizualizacji: Izabela Sitarska; projekt i opracowanie wizualizacji: Maciej Waleszczyk; reżyseria świateł: Michał Stenzel; muzyka: Dawid Dąbrowski oraz Arne Bredesen, Jens-Jonas, Francis Roberts, Nicolas Leirtrø / Teip Trio, Fabio del Carro i Camilla Margherita Ferrari / A Tergo Lupi, Carl Craig, Dakh Daughters, Marko Halanevych / DakhaBrakha, John Hope, Ema Jolly, Nouseskou, Shortparis, Colin Stetson & Sarah Neufeld, Amon Tobin















