Jarosław Kaczyński zaproponował utworzenie ponadpartyjnego rządu technicznego. W teorii – próba przełamania impasu. W praktyce – zarzewie nowej politycznej potyczki.
Najostrzej zareagował lider Konfederacji, Sławomir Mentzen, który w emocjonalnym wpisie w serwisie X nie tylko skrytykował sam pomysł, ale też podważył szczerość intencji całego PiS.
„Zwykła zasłona dymna. Nie macie większości, nie macie kandydata, nie macie konkretów. Zwykłe baju, baju dla naiwnych” – napisał, porównując obecną inicjatywę do dawnych medialnych projektów z profesorem Glińskim.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Radosław Fogiel, jeden z prominentnych posłów PiS, zareagował zaskakująco spokojnie. Nie próbował zaogniać konfliktu, zamiast tego odwołał się do tonu współpracy:
„Może się nie do końca zrozumieliśmy. Piszę to z najlepszą wolą, bez żadnych złośliwości” – zapewnił Fogiel.
PiS – przynajmniej w tej odsłonie – unika frontalnego ataku. Fogiel podkreślił, iż partia nie forsuje żadnego konkretnego nazwiska na premiera, by nie wywoływać efektu politycznego szantażu. Jego zdaniem propozycja rządu technicznego ma być punktem wyjścia do rozmowy, a nie polityczną intrygą.
„Nie proponujemy żadnego nazwiska właśnie po to, żeby nikt nie poczuł się postawiony pod ścianą” – tłumaczył Fogiel.
Znacznie ostrzej wypowiedział się rzecznik PiS Rafał Bochenek, który wprost zakwestionował pozycję Mentzena. W jego opinii, lider Konfederacji nie dysponuje wystarczającą siłą parlamentarną, by samodzielnie wpływać na skład rządu – i powinien to wziąć pod uwagę, zanim zacznie rozliczać innych z politycznych inicjatyw.
„Czekamy na zgłoszenia także innych środowisk politycznych” – dodał, dając do zrozumienia, iż PiS szuka szerszego poparcia niż tylko wśród antytuskowej opozycji.
PiS prezentuje ten pomysł nie jako element klasycznego wotum nieufności, ale jako środek przejściowy, mający na celu stworzenie neutralnego rządu ekspertów. Problem? Brak sejmowej większości czyni każdy scenariusz bardziej politycznym marzeniem niż realną strategią.
Zarówno Bochenek, jak i Fogiel, starali się utrzymać ton „ponadpartyjny”, mimo zdecydowanej krytyki ze strony Mentzena. Obaj posłowie PiS podkreślili, iż propozycja Kaczyńskiego nie ma służyć medialnym show, ale rozpoczęciu realnych rozmów o przyszłości państwa. Choć dziś PiS nie ma większości – ani z Konfederacją, ani bez niej – to sygnalizuje gotowość do konsolidacji antytuskowego frontu.
Fogiel nie ukrywał jednak rozczarowania brakiem politycznego pragmatyzmu:
„Gdybyśmy mieli większość z Konfederacją, nie mielibyśmy dzisiaj fatalnego rządu Donalda Tuska” – skwitował.
Choć obie formacje teoretycznie dzielą elektorat przeciwny obecnemu rządowi, to polityczna chemia między nimi nie działa. Mentzen – młodszy, bardziej wyrazisty w mediach, operujący bezkompromisowym językiem – najwyraźniej nie chce być tylko „mniejszym partnerem” w projekcie PiS-u. Z kolei Kaczyński i jego ludzie próbują odzyskać inicjatywę – nie frontalnym atakiem, ale ofertą, która z pozoru brzmi neutralnie.
Propozycja PiS – w obecnym kształcie – wydaje się bardziej sygnałem niż planem. Bez większości, bez kandydata i bez zgody opozycji, rząd techniczny pozostaje ideą, która może bardziej rozbudzać wyobraźnię niż zmieniać układ sił w Sejmie.
Jednak jej prawdziwym celem może być coś innego: przygotowanie gruntu pod jesień. Nową kampanię. Nowe rozdanie.
Bo choć „baju, baju” – jak napisał Mentzen – to może właśnie ten moment, gdy opowieść dopiero się zaczyna.