Wojciech Wójcik po raz kolejny udowadnia, iż potrafi snuć wielowątkowe, rozbudowane intrygi z wyrazistym tłem społecznym i malowniczym, choć niepokojącym krajobrazem. Szanta przenosi nas na Mazury – w okolice Rucianej-Nidy i jeziora Bełdany – gdzie natura staje się niemym świadkiem makabrycznych wydarzeń.
Na pierwszy rzut oka historia wygląda jak klasyczny kryminał: dwa ciała, tajemnicza legenda i były policjant Hubert Lange, który – mimo iż odszedł ze służby – ponownie musi zmierzyć się z demonami przeszłości i teraźniejszości. Drugim filarem opowieści jest Jagoda Matusiak, młoda dyrektorka nowopowstałego muzeum żeglarstwa, która wbrew własnym lękom i ograniczeniom zaczyna odkrywać mroczne sekrety miejsca, w którym pracuje.
Największą siłą Szanty jest zdecydowanie wielowymiarowość intrygi i postaci. Wójcik nie oszczędza czytelnika – serwuje sporą liczbę bohaterów, liczne nazwiska, powiązania i retrospekcje sięgające choćby czterech dekad wstecz. To wymaga od odbiorcy sporego skupienia. Łatwo zgubić się w tej mozaice, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawiają się dawne tragedie czy lokalne legendy, które mogą – ale nie muszą – mieć coś wspólnego z aktualnymi zbrodniami.
Atmosfera Mazur budowana jest konsekwentnie i sugestywnie – z jednej strony zachwyca urokiem jezior i lasów, z drugiej przypomina, iż mrok czai się choćby w najbardziej sielskich zakątkach Polski. Ta dwoistość sprawia, iż po skończonej lekturze możemy mieć mieszane uczucia: czy chcielibyśmy tam pojechać? A może jednak lepiej podziwiać ten region z dystansu?
Na uznanie zasługuje także sposób, w jaki Wójcik konstruuje swoich bohaterów. Choć jest ich dużo, każdy ma swój charakter i historię. Nie ma tu postaci, które rażą sztucznością czy skrajną irytacją – wszyscy są na swój sposób autentyczni, uwikłani w prywatne dramaty i tajemnice, co nadaje książce dodatkowej głębi.
Nie jest to jednak kryminał, który od pierwszej do ostatniej strony trzyma w żelaznym napięciu. Szanta ma momenty, które naprawdę przyprawiają o dreszcze, ale większość historii to żmudne (co nie oznacza, iż nudne), drobiazgowe śledztwo – łączenie faktów, rozmowy, powroty do starych akt. To raczej powieść, w której strach powoli sączy się w zakamarki umysłu, a nie spada na czytelnika jak grom z jasnego nieba.
Czy warto? Zdecydowanie tak, jeżeli lubicie kryminały z rozbudowaną warstwą obyczajową, wieloma perspektywami i klimatycznym, choć niepokojącym tłem.