Magdę zostawił mąż. Tak po prostu — spakował się i złożył dokumenty do sądu. A przecież nie było między nimi żadnych wielkich konfliktów. Żyli dostatnio, wygodnie. Mieli duży, dwupiętrowy dom na obrzeżach miasta, dwa samochody. Tomasz był poważnym przedsiębiorcą. I teraz to wszystko miało przejść „nie wiadomo komu”.
A Magdzie — prawdopodobnie nic. Mąż był bardzo przebiegły i już wcześniej zabezpieczył cały majątek na siebie. A wszystko dlatego, iż Magda nigdy nie chciała dzieci. Kompletnie. Sama nie wiedziała, jak to się stało — jej siostry miały rodziny, dzieci, a ona… zawsze uciekała w pracę.
Rodzice też rozkładali ręce. Zawsze wszystko Magdzie, wszystko dla niej — ukochanej córeczki.
A trzeba przyznać, Magda dawała powody do dumy. Prywatna, elitarna szkoła, same piątki. Później świetny uniwersytet i od razu dobrze płatna, prestiżowa praca w zagranicznej firmie. Magda do pracy chodziła jak na święto: prezentacje, wyjazdy, bankiety, delegacje raz na Sri Lankę, raz do Londynu.
Podczas gdy jej koleżanki z roku siedziały w domach z dziećmi i kaszkami…
I tak mijały lata — aż do trzydziestki. Wszyscy już myśleli, iż zostanie sama, gdy nagle przedstawiła Tomasza — kulturalnego, przystojnego, odnoszącego sukcesy.
Ślub był wystawny, elegancki. Tylko babcia mruczała pod nosem, iż bez „Gorzko! Gorzko!” to nie ma co liczyć na szybkie potomstwo. Ale kto by jej słuchał…
Niedawno Magda zadzwoniła do mamy, prosząc, aby natychmiast przyjechała. Mama po drodze martwiła się, iż coś się stało — choroba, wypadek, kryzys w małżeństwie… A tu niespodzianka.
Magda prowadzi ją do jakiegoś budynku. Wchodzą do sali, a tam — w kojcu raczkuje chłopczyk, może półroczny. Zobaczył Magdę, wyciągnął rączki i powiedział pierwsze w życiu „mama”.
Okazało się, iż firma Magdy organizowała akcję charytatywną i wysłała ją do Domu Małego Dziecka. A tam — w jednym z łóżeczek — leżał chłopczyk o czarnych oczach, który nie płakał jak inne. Patrzył tylko na nią — cicho, długo, jakby czekał.
Magda zaczęła go odwiedzać potajemnie. A potem… zapragnęła go adoptować. Poprosiła więc mamę o rozmowę. Choć ta rozmowa była już tylko formalnością — decyzję podjęła sercem.
Magda zaczęła kompletować dokumenty. Powiedziała mężowi o swoich planach. On myślał, iż żartuje.
Zaprosił ją na wakacje, próbował odwieść od „dziwnych pomysłów”.
A ona swoje:
— Adopcja. I imię Bartek.
Po tych słowach Tomasz wpadł w szał. Złożył pozew o rozwód. Bo on również nigdy nie chciał dzieci. Właśnie dlatego Magda tak mu odpowiadała — byli jak dwie połówki jednego poglądu. A teraz — „zdradziła go” gorzej niż zdradą. Magda jednak zakwitła jak wiosna.
— Nieważne — mówiła spokojnie. — My z Bartkiem jeszcze znajdziemy dobrego, mądrego tatę. Takiego, który pokocha i jego, i mnie.












