Słuchaj, kochana, muszę Ci opowiedzieć, co się u mnie ostatnio wydarzyło. Wszystko zaczęło się, gdy mój mąż, Michał, leżał w szpitalu w poważnym stanie. Przez tydzień był w półśnie, a ja siedziałam przy jego łóżku i łamałam sobie serce. Nagle podeszła mała, sześcioletnia dziewczynka o dwóch warkoczach i szklanych niebieskich oczach i szepnęła: Szkoda cię, ciociu jak tylko odchodzisz, on od razu zaczyna organizować święta.
Początkowo myślałam, iż to tylko dziecinne żarty, ale ta dziewczynka Jadzia otworzyła przede mną prawdę, ostrzejszą i goryczszą niż alkoholowy zapach dezynfekcji w szpitalu.
W mieszkaniu panowała cisza tak gęsta, iż można było się w niej udusić. Poza oknem już dawno zgasły światła, a ja wciąż siedziałam przed migoczącym monitorem, kończąc kolejny projekt graficzny. Zegar na biurku pokazywał pięć po jedenastej. Znowu nocna zmiana, znowu ja sama w tej przestronnej, stylowej, ale zupełnie bezduszej kawalerce. Mój mąż, Michał, jak zwykle wymknął się do znajomych. To już trzeci raz w tygodniu, trzeci raz w tej wyczerpującej, bezlitosnej niedzieli.
Zsunęłam się w fotel, przetarła zmęczone powieki i wsłuchała się w przytłaczający dźwięk własnego zmęczenia. No i znowu sama, wyszeptałam w pustkę. Znowu twój uparty charakter odrzucił wszystkich. Myślałam o naszych ostatnich kłótniach, o moich zarzutach i jego milczeniu. Może miał rację? Może faktycznie jestem wiecznie niezadowolona i ciągle narzekam? Może właśnie dlatego uciekł jak od zarazy?
Zanim jednak Michał zerwał się z pracy, został freelancerem i zarabiał na dwie osoby z nawiązką. Ja, jako projektantka, miałam pełen grafików klientów zlecenia w kolejce, a pieniądze leciały jak z rękawa. Michał natomiast rok temu zamknął mały biznes i od tego czasu spędzał długie godziny na kanapie, grając w gry, przeglądając internet i regularnie spotykając się z przyjaciółmi, które stawały się coraz częstsze i dłuższe.
Alicjo, nie naciskaj na mnie, mówił zmęczony, kiedy wskazywałam, iż czas podjąć decyzję. Wiesz, iż jestem w głębokiej depresji. Potrzebuję twojego wsparcia, nie kolejnych zarzutów.
I co? Cichłam, czując ukłucie wstydu. Trzeba było dać mu czas, być łagodniejszą. Nagle zadzwonił telefon Michał zostawił go na stoliku. Na ekranie mrugała wiadomość od Kasi: Michaś, tęsknię jak szaleniec. Kiedy się zobaczymy?. Serce mi spadło jak liść w listopadowy wiatr. Przeglądałam setki wiadomości i zdjęcia Michał z nieznajomą rudowłosą dziewczyną w przytulnej kawiarni, całują się pod deszczem, leżą na kanapie w obcym mieszkaniu, śmieją się, a jego uśmiech jest tak promienny, iż nie widziałam go od lat.
Wrzuciłam się w telefon, wybrałam numer męża. Długie sygnały, a w końcu podniósł słuchawkę. Jego głos brzmił beztrosko, w tle słychać było śmiech dziewczyny.
Cześć? odezwał się.
Michał, to ja.
Zapanowała milcząca chwila, a potem:
Alicjo? Co się stało?
Znalazłam twój telefon i twoje rozmowy z Kasią.
Milczenie w linii stało się tak ciężkie, jakbyśmy słuchali rozpuszczonego dymu. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: Jutro wnoszę pozew o rozwód. Nie wracaj. Twoje rzeczy zostawię w klatce. On próbował się bronić, ale ja już odłożyłam słuchawkę, a telefon spadł na podłogę. Przez całą noc płakałam, a rano, choć oczy krwawiły, postanowiłam spakować jego rzeczy w duży walizkę i wystawić je przed drzwi. Zadzwoniłam do prawnika, umówiłam się na spotkanie. Byłam gotowa walczyć do końca to był mój kod.
Dwa dni później nie dzwonił. Drugi dzień pełnej ciszy, a ja zaczynałam się niepokoić. Czyżby to naprawdę tak nie było ważne? Czyżby dwanaście lat nie były warte choćby jednego wyjaśnienia?
Trzeciego ranka zadzwonił nieznany numer. Pani Alicjo Novikowa?, zapytał głos z miejskiego Szpitala Klinicznego nr 12 w Warszawie. Pański mąż, Michał Iwanski Novik, został przywieziony do nas z ostrym kryzysem nadciśnieniowym. Stan krytyczny. Prosimy przyjechać natychmiast. Przyschnęły mi serce i w głowie rozbrzmiały wszystkie winy: To ja go doprowadziłam do szpitala! To ja ciągle go krytykowałam!.
Wpadłam w taksówkę, wpadłam do sali intensywnej terapii. Michał leżał bladym, niemal przezroczystym, otoczony przewodami i katetrami. Lekarz, zmęczony pięćdziesięciolatek, mówił o silnym stresie, skoku ciśnienia i mikrozakrzepie.
Jest w płytkiej komie, ale słyszy, oznajmił cicho. Mówi do niego, to ważne!. Usiadłam przy łóżku, wzięłam jego zimną dłoń i szepnęłam: Michałku, przepraszam, naprawdę nie chciałam, żeby tak się stało Proszę, wróć. Łzy spłynęły, ale to były łzy wyrzutów sumienia, nie rozpaczy.
Codziennie siedziałam przy nim od rana do wieczora, czytałam na głos jego ulubione książki, płakałam i prosiłam o wybaczenie. Lekarze patrzyli na mnie z rezygnacją stan wciąż ciężki, postępu nie widać. Mówiłam: Jestem winna, ciągle cię naciskałam, nie rozumiałam cię, więc szukałeś ukojenia gdzie indziej. To moja wina.
Po tygodniu, kiedy wychodziłam z sali, podeszła mała dziewczynka Jadzia, sześć lat, dwie warkocze z niebieskimi gumkami. Spojrzała na mnie poważnym, jakby dorosłym spojrzeniem.
Ciociu, chodzisz do pana Michała? zapytała cicho.
Tak, kochanie uśmiechnęłam się wymuszonym uśmiechem. To mój mąż.
Ja się nazywam Jadzia. Mój tata pracuje w ochronie w szpitalu. Czasem przynoszę panu Michałowi kawę z bufetu. Prosi o to.
Kawę? Jadzia, on przecież jest w komie, nie może prosić o kawę odparłam.
Nie, on nie śpi. Chodzi, rozmawia, choćby się śmieje. Tylko gdy wy odchodzicie, kładzie się z powrotem i zamyka oczy.
Uderzyło mnie to mocno jakby kawa była metaforą jego udawania. Zapytałam: Jadzia, dlaczego mi to mówisz?.
Żal mi cię, ciociu. Zawsze płaczesz. Pan Michał wtedy opowiada pani Kacze, iż to ty mu tak mówisz, i oboje się śmieją. To nie sprawiedliwe. Tata mówi, iż dorośli nie powinni się mieszać, ale ja nie mogę patrzeć, jak cierpisz powiedziała ze smutkiem.
Podziękowałam jej i wyszłam ze szpitala. W samochodzie drżały mi ręce, a w głowie huczały myśli, iż może wszystko jest tylko grą udawaniem, by wyrzucić mnie z domu i mieć wolną rękę z kochanką w szpitalnym łóżku.
Wieczorem wróciłam, weszłam na piętro, gdzie stał ochroniarz ojciec Jadzi, surowy mężczyzna z zmęczonymi oczami, skinął głową i wpuścił mnie do środka. Drzwi do sali były lekko uchylone, światło padało w szczelinie, a zza rogu dochodził śmiech i głos Michała: i wchodzę, widzę moją kochankę, zaczynam: Ciociu Alicjo, przepraszam, iż wszystko zepsułam!. Obok leżała rudowłosa dziewczyna z fotografii, na nocnym stoliku stała prawie pusta butelka wina.
Zrobiłam krok, a oni zamarli jak aktorzy na scenie, oświetleni nagłym światłem.
Alicjo zaczął, chcąc wstać.
Zatrzymałam go ręką. Milcz nie mów nic. Głos mój był cichy, ale miał w sobie stal, której nie mógł się oprzeć. Wyciągnęłam telefon i kliknęłam kilka zdjęć: on, ona, butelka, brudna pościel Na dowód, na sąd, dodałam chłodno.
Michał wstał, zrzucił z kolan dziewczynę, krzyknął: Alicjo, mogę wszystko wyjaśnić!.
Wyjaśnisz sędziowi. A ja ciesz się swoją wolnością odwróciłam się i wyszłam, nie płacząc, a z zimnym, choć rozgrzanym sercem.
W samochodzie zadzwoniłam do banku: Proszę natychmiast zablokować wszystkie moje karty i te, które wystawił mój były mąż. Potem zadzwoniłam do rachunkowości szpitala: Tu Alicja Novikowa. Nie płacę już za leczenie, bo on symuluje. W domu zamówiłam zmianę zamków, dodałam jego numer do czarnej listy, wrzuciłam jego rzeczy w worki i zostawiłam je w klatce schodowej.
Gdy wszystko już było załatwione, przeszłam na podłogę w salonie i… płakałam. Ale to były łzy ulgi, po dwunastu latach trucizny i kłamstw. Przysięgałam sobie, iż już nigdy nie będę ofiarą iluzji.
Nagle zadzwonił nieznany numer. Alicjo, tu Michał. Słyszałam w jego głosie, iż chce się spotkać. Powiedziałam: Nie mam nic do stracenia, życzę ci szczęścia, ale ja już nie będę nosić tej wagi. Rozłączyliśmy się i od razu wstała przy mnie Michał, krzycząc w drzwi, dzwoniąc z nieznanych numerów, ale ja już nie podniosłam słuchawki. Zadzwonił policjant, wyprowadzono go z domu za zakłócanie porządku.
Rozwód poszedł gładko, bo miałam dowody: zdjęcia, sms-y, zeznania małej Jadzi. Sędzia przyznał mu winę za symulację choroby i nakazał zwrócić wszystkie pieniądze a on nic nie dostał. Po zakończeniu sprawy Michał próbował mnie prosić: Daj mi coś, przynajmniej trochę. Odpowiedziałam: Zostawiłem ci wszystko, co miałeś, teraz idź i znajdź swoją kociarkę. Sędzia dodał: Pan Novik, symulowanie choroby to przestępstwo.
Po tym wszystkim wróciłam do pracy, zamknęłam się w domowym biurze i projektowałam, aż wyczerpałam się po omacku, bo nie chciałam myśleć o przeszłości. Dwa tygodnie po sądzie dostałam wiadomość od nieznanego numeru: Pani Alicjo, to Michał, słyszałem, iż wyszłaś za mąż. Odpowiedziałam spokojnie: Tak, i jestem szczęśliwa. Co chcesz?. On tylko przeprosił i odpuścił.
W tym samym czasie spotkałam w parku Michała ojca Jadzi, który pracuje w ochronie od dziesięciu lat, marzy o domu na wsi i o psie. Jadzia, nasza mała przyjaciółka, zaczęła chodzić do pierwszej klasy. Pewnego wieczoru zadzwonił telefon z nieznanego numeru, a to był mój dawny mąż, który próbował jeszcze raz przeprosić. Powiedziałem mu, iż wybaczyłam, bo trzymanie gniewu to picie trucizny, i życzyłam mu szczęścia.
Po tym wszystkim, gdy wróciłam do domu, Michał podszedł do mnie i zapytał: Co się stało?. Odpowiedziałam, iż już nie jestem w tym świecie kłamstw. Wtedy przyszedł czas na nasz nowy początek. Z Michałem teraz już nie tym samym i naszą małą Jadzią, które wciąż wierzy w dobro. Nasza rodzinka zamieszkała w domu pod lasem, z ogrodem, garażem i miejscem dla owczarka niemieckiego Reksia, o którego Michał zawsze marzył.
Zaczęliśmy wspólne wyjścia spacery po parku, jazdę na rolkach, karmienie kaczek nad jeziorem, wycieczki do zoo. Jadzia biegała przed nami, a ja śmiałam się, czując się lekka i wolna. Michał mówił: Jesteś wspaniała, Alicjo. Nie każdy potrafi podnieść się po takiej burzy. Ja przyznałam: Ty też jesteś dobry, bo dałeś mi szansę na prawdziwe szczęście.
Kilka miesięcy po rozwodzie Michał próbował ostatniej próby podszedł do naszego wejścia i chwycił mnie za łokieć. Alicjo, wróćmy. Zmieniam się. ZZ uśmiechem odrzuciłam jego rękę, odwróciłam się i ruszyłam w stronę Jadzi, wiedząc, iż prawdziwe szczęście już czeka na mnie.














