MATKI PINGWINÓW. Serial, jakiego jeszcze w Polsce nie było [RECENZJA]

film.org.pl 14 godzin temu

W polskim kinie oraz telewizji nie było jeszcze takiego serialu i filmu pełnometrażowego. Matki pingwinów z jednej strony dokładnie, a z drugiej nieco zimno od strony narracji, prezentują sytuację dzieci z niepełnosprawnościami ruchowymi i intelektualnymi, ale na poziomie bardzo zwykłej rzeczywistości – dalekiej od mediów. Obciążone opieką nad takimi dziećmi są głównie matki – i to wcale nie zabieg fabularny w stylu lewackiej kultury, ale fakt społeczny i instytucjonalny. Może efekt poukładania kulturowego, może konsekwencja ról rodzicielskich – nie pokuszę się o jednoznaczną odpowiedź. Warto jednak, żeby każdy rodzic zdrowych dzieci, ten serial na Netflixie obejrzał, bo jest szansa, iż spojrzy na problem szerzej niż przez pryzmat, zawierających stereotypy opowiadań, zasłyszanych u znajomych, którzy również posiadają szczęśliwe dzieci, oraz rzewnych informacji z mediów na temat osób niepełnosprawnych, którzy nagle na nowo odnaleźli sens życia. Tu chodzi o dzieci, które tych szans najczęściej nie dostają.

I właśnie cechą charakterystyczną Matek pingwinów jest brak słodzenia, brak rzewności, roztkliwiania się nad sytuacją dzieci oraz opiekujących się nimi matek. Mężczyźni są gdzieś w tle całego problemu, jakby od niego uciekali, nie byli w stanie go unieść – kryjówek jest wiele – praca, kochanki, znów praca, a w końcu radykalna separacja, czyli odejście od rodzin. Matki więc zostają same na tym polu ich wątpliwej chwały i to z ich punktu widzenia serial jest nakręcony. Za reżyserię odpowiadały w produkcji Klara Kochańska-Bajon oraz Jagoda Szelc, tak więc nazwiska twórczyń znane i sprawdzone. Widzowie mogą więc być spokojni o jakość, przynajmniej scenariusza i narracyjnej sprawności. Inaczej jest ze zdjęciami oraz efektami specjalnymi, a takowe się w serialu zdarzają. Pod tym względem zabrakło technicznej sprawności, co widać zwłaszcza podczas kręcenia sceny wypadu klasy z opiekunami w góry. Estetyka jednak nie jest tak do końca w serialu ważna, gdyż jej braki oraz adekwatnie nieistniejącą postprodukcję obrazu rekompensuje dobra gra aktorska. Główną bohaterką serialu jest Kamila Barska (Masza Wągrocka), matka Jasia (Jan Lubas), zawodniczka MMA, której syn zostaje nagle usunięty ze szkoły za atak na szkolną koleżankę. Podczas diagnozy psychologicznej okazuje się, iż Jaś jest w spektrum autyzmu, czego jego matka z początku nie chce zaakceptować, ale z czasem musi, co boleśnie uświadamia jej właśnie syn. Bohaterka serialu musi więc sama wpierw wyleczyć się ze stygmatyzowania własnego dziecka, jako kogoś nienormalnego, kto jest poza nawiasem tych, którzy mają jakąkolwiek szansę na szczęśliwe życie, nim sama będzie w stanie mu pomóc oraz w jego oczach naprawdę stać się oparciem.

Pomagają jej w tym inne matki dzieci z niepełnosprawnością w klasie – z różnych grup społecznych, z różnymi oczekiwaniami, ale świadome, iż ich dzieci są inne i zawsze takie będą – Barbara Wypych, Magdalena Różdżka. Pokazują Kamili inny świat oraz problemy z tym związane, w tym ten najważniejszy – brak społecznej akceptacji, pozostawienie na marginesie przez państwo, jako elementów zbędnych, nierokujących, którymi pogardzać będzie choćby szkoła, wykonujący tylko często pozorowane ruchy, by oficjalnie nie powiedzieć, iż „NIKT WAS TUTAJ NIE CHCE”. „IDŻCIE SOBIE ŻYĆ W ODIZOLOWANYCH OD ZDROWYCH DZIECI ENKLAWACH”. Biologia bywa bezduszna, a jednostki niepełnosprawne przyroda wyplenia, bo są zagrożeniem dla funkcjonowania grupy. Nie jest to problem moralny, ale czysto ewolucyjny. My nadaliśmy mu rangę moralną, ale konsekwencji tej decyzji wciąż nie możemy jako gatunek unieść. W rzeczy samej wśród ludzi przez cały czas to podejście doboru naturalnego w jakimś sensie funkcjonuje, co pokazuje serial. Przykryte jest jednak czymś w rodzaju instytucjonalnego i humanitarnego obowiązku, którego realizacja jest niekiedy bardzo wymuszona, żeby nie powiedzieć nierealna dla osób biedniejszych, bez medialnego znaczenia, bez siły przebicia oraz pomysłu na to, jak może się pomoc im opłacać społeczności, której są częścią.

Matki pingwinów, czyli tych dzieci, które nigdy nie nauczą się latać, wzruszają swoją niewzruszonością. Są silne, bo co mają zrobić, choćby w perspektywie, gdy śmierć ich dzieci jest rozciągnięta w czasie, ale wiadomo iż nigdy nie staną się one samodzielne i dorosłe. Z tymi zaburzonymi psychicznie jest równie ciężko, bo właśnie ta dorosła przyszłość budzi lęk, a często niemożliwe jest nauczyć takie dzieci, jak przetrwać, gdy rodziców już nie będzie. Do szału więc doprowadza ten brak szans, brak kontroli nad tym, co większość ludzi dookoła potrafi w podstawowym sensie kontrolować i przewidzieć. A „matki pingwinów” muszą się nauczyć, jak wyzbyć się tych pragnień, bo inaczej nie zapewnią swoim dzieciom choćby tych krótszych chwil szczęśliwego dzieciństwa. I serial pokazuje, czasem wręcz czysto reportażowo, jak ten proces musi wyglądać. Bez zbędnych słów, bez spazmów, bez łez, realizując punkt po punkcie kolejny taki sam plan dnia, uspokajając swoje kochane dziecko, bo dostało kolejnego napadu szału, podłączając mu na noc respirator, wynosząc basen, spoglądając w jego czasem nieobecne oczy, które nigdy niczego do końca nie zrozumieją, a mimo to chcą tak samo żyć, jak każdy z nas. I ta czasem przerażająca dokładność fabuły serialu posiada tę nietuzinkową siłę, żeby wgryźć się w te najintymniejsze emocje.

Idź do oryginalnego materiału