Moja mama szuka miłości, a ja tonę w obowiązkach.
Moja matka, Wanda Nowak, jakby wymazała mnie i dzieci ze swojego życia. Rozdarta jestem między dwójką maluchów, które nie dają mi odetchnąć, a ona, ich rodzona babcia, choćby nie pomyśli, by podać pomocną dłoń. Ten ból gryzie mnie od środka, a ja nie wiem, jak poradzić sobie z samotnością i żalem.
Dlaczego tak postępuje? Nie znajduję odpowiedzi. Oddaliłyśmy się, gdy w wieku osiemnastu lat wyjechałam z rodzinnego domu w Katowicach, by zacząć dorosłe życie. Od tamtej pory nasze rozmowy ograniczają się do krótkich telefonów. Miałam nadzieję, iż narodziny moich dzieci nas zbliżą, ale za każdym razem, gdy proszę, żeby przyjechała albo choć wysłuchała, przerywa po kilku minutach: „Aniu, muszę kończyć, mam sprawy”. Jakie sprawy mogą być ważniejsze od rodziny? Nie rozumiem.
Mama zawsze chciała, żebym była samodzielna. W młodości powtarzała, iż powinnam radzić sobie sama. Ale gdy w osiemnaście lat wyprowadziłam się, musiałam wykuwać swoje miejsce w świecie. Szukać pracy, wynajmować maleńkie mieszkanie, liczyć każdą złotówkę — wszystko spadło na moje barku. Dałam radę, ale jakim kosztem? Teraz, kiedy sama jestem matką, czekam od niej choć odrobiny wsparcia. ale go nie ma.
Zamiast tego jej czas pochłaniają mężczyźni. Jak nastolatka biega na randki, szuka „tego jedynego”, choć ma już ponad pięćdziesiąt. Nie mam nic przeciwko jej pragnieniu szczęścia, ale gdy pochłania ją to całkowicie, nie mogę milczeć. Moje dzieci, jej wnuki, tęsknią za babcią. Pytają, dlaczego nie przychodzi, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Za każdym razem ma nową wymówkę: to zajęcia, to zmęczenie, to „spotkanie z ciekawym człowiekiem”.
Ostatnio nie wytrzymałam. Po kolejnej odmowie przyjazdu wybuchnęłam. Zadzwoniłam i wykrzyczałam, co mnie gryzło: „Mamo, nie wstyd ci? W twoim wieku powinnaś siedzieć z wnukami, nie biegać na randki!”. Odrzuciła mnie słowami: „Całą młodość zmarnowałam na ciebie, harowałam bez dnia wolnego, wychowywałam cię sama! Teraz jest mój czas, Aniu! Wnuki to twój obowiązek, nie mój!”. Jej słowa uderzyły jak policzek. Tak, wiele dla mnie zrobiła, ale czy to powód, by odwracać się od rodziny?
Widzę, jak się oddala. W ciągu ostatnich dwóch lat widziałyśmy się może raz na miesiąc. Stała się zimna, obca. choćby w jej głosie nie ma już tej czułości, co kiedyś. Nie proszę, by poświęcała całe życie dla nas, ale czy tak trudno przyjechać raz w tygodniu? Pobawić się z dziećmi, dać mi chwilę oddechu? Boję się, iż niedługo przestaniemy być rodziną.
Jak jej wytłumaczyć, iż życie to nie tylko romantyczne kolacje i nowi adoratorzy? Że rodzina, jej krew, jej wnuki to prawdziwy sens? Męczą mnie kłótnie, męczy uczucie bycia niepotrzebną. Czasem myślę: niech znajdzie swojego „księcia”, ułoży sobie życie, a potem może o nas przypomni? Ale gdzieś w głębi boję się, iż to „potem” nigdy nie nadejdzie.
Nie chcę stracić mamy. Ale jak utrzymać więź, skoro sama mnie odpycha? Tonę w obowiązek, a ona choćby nie widzi, jak mi ciężko. Może to ja jestem egoistką? A może to ona zapomniała, co znaczy być matką?