Katarzyna Nowak żyła z bólem, który tłumiła w sobie jak uporczywe echo w piersi. W 1979 roku, gdy była jeszcze bardzo młoda, straciła swoje córki, bliźniaczki, gdy miały zaledwie osiem miesięcy. Dziewczynki zabrano z państwowej kliniki w Polsce i oddano do adopcji nielegalnie; Katarzyna nigdy nie przestała się zastanawiać, co się z nimi stało, gdzie teraz żyją, czy choć raz ją wspomniały. Przez lata szukała ich w szpitalach, wojskowych rejestrach, kościołach, archiwach, które wydawały się jak kamienne groty, nie oddające niczego z powrotem.
Może pewnego dnia je znajdę, choćby jeżeli będą tylko cieniem pamięci mówiła cicho do siebie. Wciąż wołam je we śnie.
Minęły lata ciszy, zgubionych ogłoszeń, urwanych tropów. Pewnego dnia trafiła na amerykańskie laboratorium DNA, które zajmowało się łączeniem rozdzielonych rodzin. To było jak słabe światełko w ciemności. Katarzyna wysłała próbki, czekała na wiadomości, przeglądała maile z drżącymi rękami. To był proces pełen nadziei, ale i strachu, iż córek już nie ma.
Gdy tego dnia odebrała telefon, serce podskoczyło jej w piersi. Znalazłyśmy je, powiedzieli. To były jej córki, żyjące we Włoszech. Wychowały się z inną rodziną, pod innym nazwiskiem, mówiły w innym języku, miały inne zwyczaje. Ale wciąż niosły w sobie coś z niej.
Mamo usłyszała głos jednej z nich po drugiej stronie, drżący i niepewny.
Katarzyna wstrzymała oddech.
To ja szepnęła, mając oczy pełne łez.
Spotkanie zaplanowano starannie. Nie było wielkich scen, kamer, tylko pragnienie, by zobaczyć, jak żyją. Gdy w końcu przyleciały, bliźniaczki wysiadły z samolotu z lekkimi walizkami, ale z ciężarem lat na barkach. Ich twarze szukały czegoś w powietrzu; wzrok błądził, aż trafił na to, co pamięć zatarła.
Mamo powiedziała Agnieszka, jedna z sióstr, wyciągając ręce.
Dziewczynki, teraz już dorosłe kobiety, rzuciły się w objęcia, które skróciły dystans 45 lat. To był moment pełen milczenia, głosów zdławionych przez emocje. Katarzyna przytuliła je mocno, czując wreszcie ich ciała przy swoim, bicie serc tych, których kochała, nie widząc, których opłakiwała bez pocieszenia, o których marzyła bez pewności.
Nie ma słów, które to opiszą powiedziała Katarzyna, łkając. Czekałam całe życie na ten uścisk.
Bliźniaczki, przez łzy i śmiech, odpowiedziały:
Nigdy nie przestałyśmy sobie ciebie wyobrażać powiedziała Kinga. Szukałyśmy cię w piosenkach, starych zdjęciach, historiach, w których o tobie nie mówiono.
Mówiono nam kłamstwa, iż ciebie nie ma, iż nie chciałaś nas dodała Agnieszka, drżącym głosem. Ale widząc teraz twój uśmiech, wszystko się zaciera.
Razem przeszły przez halę lotniska, robiąc zdjęcia, jakby chciały zatrzymać czas. Później, w domu, przy miękkim świetle, jadły, rozmawiały, śmiały się pierwszy raz bez dzielącej je odległości. Katarzyna słuchała opowieści o dzieciństwie, którego nie znała; historii z obcymi imionami, pejzażami, których nie rozpoznawała, językami, których nie rozumiała. Bliźniaczki odkryły swoją przeszłość: co stało się w klinice, kto był za to odpowiedzialny, jakie tajemnice skrywały urzędowe dokumenty.
Dziękuję, iż walczyłaś powiedziała jedna z nich, głaszcząc matkę po policzku. Dziękuję, iż nigdy nie odpuściłaś.
Druga skinęła głową, ze łzami w oczach:
Szukałam cię, mamo. Zawsze cię szukałam.
Tej nocy Katarzyna położyła się spać, trzymając w ramionach najnowsze zdjęcie wszystkich trzech. Poczuła coś, czego nie czuła od dziesięcioleci spokój. Nie za to, co utraciła, ale za to, co odzyskała. Bliźniaczki zaczęły pisać nową historię, razem z nią, z przeszłością, która już ich nie definiowała, ale którą mogły w końcu spojrzeć z miłością.
A w powietrzu tego domu, pełnym spóźnionego śmiechu i obietnic na przyszłość, Katarzyna zrozumiała, iż choć rany nie znikają, mogą się zabliźnić; iż choć lata ukradły uściski, prawda może je zwrócić; iż tożsamość nie mierzy się w czasie, ale w tym, jak długo szukałaś, aż w końcu się odnalazłaś.







