Marvel Co jeśli…? było niczym więcej niż mnóstwem straconych okazji

cyberfeed.pl 2 dni temu


Jedną z najstarszych tradycji Marvel Comics jest the Co jeżeli tytułserii, której celem jest przedstawienie uniwersum Marvela, jakie znamy, i zastanowienie się, jak wyglądałby on, gdyby coś (niezależnie od tego, czy był to mały, pozornie nieistotny szczegół, czy też brak całych superzespołów) było inne. Kiedy więc w 2019 roku Marvel Studios ogłosiło, iż jednym z tytułów flagowych nadchodzącej wówczas Disney Plus będzie serial animowany przypominający klasyczne komiksy, możliwości wydawały się nieograniczone.

Ale pięć lat i trzy sezony po tym pierwotnym ogłoszeniu jest to jasne Disney Plus’ Co jeśli…? w najlepszym razie był serią straconych okazji, a w najgorszym – całkowitą stratą czasu. Ale jak to się stało, iż poszło tak źle? Jak to się stało Studia Marvela spojrzeć na jego gigantyczną piaskownicę i przez cały czas grać tylko na obrzeżach istniejących zespołów, wszechświatów i wyników, utkniętych w bezpiecznym bezpośrednim promieniu oferty kinowej i telewizyjnej? Odpowiedzią nie jest tylko jeden zbliżający się czynnik, ale wiele poruszających elementów, które to zapewniły Co jeśli…? pozostałby niczym więcej niż wypełniaczem katalogu Disney Plus, podczas gdy mógłby być o wiele więcej. Od ograniczeń przesyłania strumieniowego po niechętną obawę przed zasugerowaniem błędu w skomplikowanej architekturze MCU. Co jeśli…? tak naprawdę nigdy nie miał szans w obecnej formie Marvela.

Po jego inicjale ogłoszenie, Co jeśli…? miał jasny, niezaprzeczalnie interesujący punkt sprzedaży: „Każdy odcinek będzie eksploracją kluczowego momentu z Marvel Cinematic Universe i wywróci go do góry nogami, prowadząc widzów na niezbadane terytorium”. Jednak w praktyce serial rzadko wykorzystywał jako inspirację istniejące „kluczowe” momenty z rozwlekłego uniwersum kinowego. wymiana liderów superzespołów („Co jeśli… T’Challa został Star-Lordem?”), dając moc Hulka niemal każdemu („Co by było, gdyby… Wesołych Świąt Hogan uratował Boże Narodzenie?”) lub zmuszając Darcy’ego Lewisa (Kat Dennings) z jakiegoś powodu do urodzenia dosłownie kaczego jaja („Co by było, gdyby… Kaczor Howard dostał Zaczepiony?”), zamiast zajmować się rzeczywistymi, powszechnie akceptowanymi kamieniami węgielnymi MCU.

Chociaż nie sądzę, iż narzekanie z mocą wsteczną na to, co za program, sprzyja mógł angażując się w zjadliwą krytykę produktu końcowego, Co jeśli…?niechęć bohatera do wstrząsania momentami, które naprawdę definiują MCU (co by było, gdyby Clint poświęcił się na Vormirze? Co by było, gdyby druga połowa została porwana w Wojna nieskończoności?) zdradza niechęć serialu do sugerowania, iż ​​cokolwiek w MCU zostało zrobione źle za pierwszym razem lub iż w obu przypadkach kryła się lepsza historia największe sukcesy i największe porażki MCU.

Ponieważ przeprogramowanie tego momentu Etap końcowyna przykład zmieniłoby wiele w trajektorii Marvela od czasu, gdy Natasza (Scarlett Johansson) poświęciła się, ale zapewniłoby również wystarczającą amunicję tym, którzy uważają, iż Marvel dokonał złego wyboru, zabijając ją za pierwszym razem. Aby uniknąć niezamierzonej krytyki produktu końcowego MCU, Co jeśli…? zamiast tego pozostaje zaangażowany w grę w najbezpieczniejszych światach, gdzie bohaterowie za każdym razem wygrywają. Ponieważ przyjaźń powstrzymuje Kaiju Hulka przed zniszczeniem świata, a Obserwator interweniuje, gdy uzna to za konieczne, aby uniknąć ponownej tragedii, odmowa serialu gry w ciemności i dramatyzmie MCU sprawia, iż ​​ta rzekoma ekspansja wszechświata wydaje się mała i ograniczona w porównaniu. Jak na serial, który powinien sprawić, iż MCU będzie jeszcze bardziej żywe i niezbadane, Co jeśli…? kulił się w obliczu niewykorzystanego potencjału czekającego tuż poza jego wygodnym zasięgiem. To wahanie jest powodem Co jeśli…? w kontaktach z własną przeszłością unika wszystkiego, co jest choć odrobinę interesujące lub wstrząsające światem.

Agatha Harkness (głos Kathryn Hahn) w programie Marvel Animation Television „CO JEŚLI…?” Sezon 3. Zdjęcie dzięki uprzejmości Marvel Animation. © 2024 MARVEL. Wszelkie prawa zastrzeżone.Obraz: Animacja Marvela

(LR): Kat (Darin De Paul), Eminencja (Jason Isaacs) i Wcielenie (DC Douglas) w scenie z serialu „CO JEŚLI…?” emitowanego przez Marvel Animation Television. Sezon 3. Zdjęcie dzięki uprzejmości Marvel Animation. © 2024 MARVEL. Wszelkie prawa zastrzeżone.Obraz: Animacja Marvela

Kiedy więc serial jest na tyle odważny, aby zaproponować interesujący pomysł – jak trzeci odcinek sezonu 3, „Co by było, gdyby… Czerwony Strażnik zatrzymał Zimowego Żołnierza?” w którym Alexi (David Harbour) powstrzymuje Bucky’ego (Sebastian Stan) przed zabiciem rodziców Tony’ego Starka tej pamiętnej nocy – w odcinku ani razu nie wspomniano, jak ta pojedyncza zmiana wpłynie na wydarzenia z filmu Wojna domowa. Zamiast tego jest to kolejny głupkowaty, na granicy nudy pościg drogowy między kumplem a policjantem pomiędzy uber-komunistą Czerwonym Strażnikiem a zaskakująco przystojnym Zimowym Żołnierzem. To, co mogło być przemyślanym ponownym zbadaniem relacji między Tony’m i Buckym, zamiast tego, jak zwykle, zostało rozegrane dla śmiechu, co stanowczo zaprzecza śmiertelnie poważnemu intro każdego odcinka, w którym podkłada głos Jeffrey Wright.

Ale tym bardziej, Co jeśli…? nie może angażować się w znaczące badania wydarzeń z przeszłości, ponieważ serial jest w równym stopniu winny największych pułapek i przesadzonych beatów MCU. W ostatnim odcinku serialowy charakter serialu powraca pełną parą wraz z nowymi Strażnikami Multiwersum — Peggy Carter (Hayley Atwell), Kahori (Devery Jacobs), Asgardian Storm (Alison Sealy-Smith) i Byrdie the Duck (Natasha Lyonne) — walczy z Radą Obserwatorów, by uwolnić ich przyjaciela Uatu (Wright). Aby ocalić wieloświat, Peggy poświęca się, dołączając do długiej linii postaci kobiecych, aby spotkać swój koniec w MCU. Z niedawnej ofiary Agaty (Kathryn Hahn) na koniec Agata na całego aż do niesławnego skoku Natashy, ten rytm jest przesadzony i zmęczony, co skutkuje nadmiarem martwych postaci kobiecych utraconych z powodu widocznego braku kreatywności MCU. Jak można Co jeśli…? twierdzić, iż jest wzorem kreatywności i zakłóceń w tym kinowym wszechświecie, jeżeli pozostaje on przykuty do najgorszych i najbardziej pozbawionych natchnienia wyborów MCU?

(LR): Kate Bishop (głos Hailee Steinfeld) i Shang-Chi (głos Simu Liu) w programie Marvel Animation Television „CO JEŚLI…?” Sezon 3. Zdjęcie dzięki uprzejmości Marvel Animation. © 2024 MARVEL. Wszelkie prawa zastrzeżone.Obraz: Animacja Marvela

Będąc przywiązanym do MCU, Co jeśli…? od razu był skazany na porażkę. Poza tym, iż serial odmawia w jakikolwiek znaczący sposób zabawy w tej rozległej piaskownicy, jego status serialu transmitowanego strumieniowo zmienił go w coś w rodzaju potwora Frankensteina w egzekucji. Co jeśli…? próbuje spełnić obietnice zawarte w antologii i spełnić oczekiwania związane z hiperserializacją ery przesyłania strumieniowego, ostatecznie kończąc na obu przypadkach. Kiedy serial skupia się laserowo na jednej koncepcji, jak w okresie 3 „What If… 1872?” potencjał przebija, oferując zachodnią zabawę wypełnioną namacalnymi stawkami i zachwycającymi reinterpretacjami kultowych postaci. Kiedy serial w pełni powróci do swojej serializowanej narracji, jak w okresie 3 „Co by było, gdyby… obserwator zniknął?” Co jeśli…? udaje mu się zachować dobrą zabawę, gdy gang superbohaterek z założonej rodziny w centrum tej ciągłej historii wydaje się być całością i zrealizowany pomimo braku odpowiednich eksploracji. Ale to właśnie to, co znajduje się pomiędzy, sprawia, iż ​​serial cierpi na tym jako całość. Szczególnie sezon 3 przechodzi od głupich hollywoodzkich przygód do śmiertelnie poważnych stawek związanych z końcem świata, nie mogąc utrzymać jednego tonu. Rezultatem jest sezon, który wydaje się podzielony pośrodku, z głupszą połową otwierającą, która spełnia obietnice zawarte w antologii, a bardziej ponure ostatnie cztery odcinki powracają do serializacji, jakiej się spodziewaliśmy. Próbując żyć w obu światach, Co jeśli…? nie udaje się ani w tonie, ani w formacie, uginając się pod własnymi zdezorientowanymi ambicjami.

Na wiele sposobów Co jeśli…? jako koncepcja bardziej pasuje do ery animacji Marvela w Foxie, gdzie X-Men: serial animowany pozwolono mu na prawie 20 odcinków w sezonie, a jednorazowe epizodyczne przygody mogły prosperować w środowisku telewizyjnym, który nie gardził programami preferującymi mniej ze sobą powiązane formaty. W porównaniu do odpowiedników z MCU – seriali, które często przypominają filmy pokrojone na nieuporządkowane części, a nie rzeczywiste, porządne programy telewizyjne – Co jeśli…? również próbował żyć w tym świecie, zawsze powracając do często nie na miejscu, ciągłego wątku przebiegającego przez jego trzy pory roku. Ale podczas sezon 2 co najmniej zawierał dużą dawkę Peggy co kilka odcinków, aby utrzymać zainteresowanie jej nadrzędną fabułą, sezon 3 traktuje to jak refleksję, wrzucając Peggy, Strażników Multiverse i trudną sytuację Obserwatora do dwóch ostatnich odcinków bez podpowiedzi.

To właśnie spowodowało całkowite zamieszanie i rozłączenie Co jeśli…? oglądanie tego było równie frustrujące, jak przez ostatnie trzy sezony. Nigdy nie wykorzystując pełnego potencjału MCU i odmawiając podążania jasną ścieżką, Co jeśli…? miał czelność być… nudnym. Słabe iskierki życia w kilku wyróżniających się odcinkach serialu zagłuszają bezsensowne i pozbawione inspiracji wybory dokonywane po drodze, zapewniając w ten sposób, iż Co jeśli…?ukończony i „rozpakowany” po ośmiu dniach, rozpłynie się w niekończącym się eterze MCU. Za odwagę bycia niczym niezwykłym, Co jeśli…? prawdopodobnie gwałtownie zostanie zapomniany, a jego naprawdę absurdalna obsada i złamane obietnice odejdą w odległe zakamarki Disney Plus jako nieudany eksperyment MCU, do którego nigdy nie warto wracać.



Source link

Idź do oryginalnego materiału