Konopnicka urodziła się wiek za wcześnie: krytykowała Kościół, odeszła od męża, miała partnerkę i prowadziła gazetę dla kobiet
Magdalena Grzebałkowska – pisarka i reporterka. Dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike za książki „1945. Wojna i pokój” (2015) oraz „Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia” (2021). Autorka biografii ks. Jana Twardowskiego. Jej biograficzny reportaż „Beksińscy. Portret podwójny” (2014) został nominowany przez „Gazetę Wyborczą” w plebiscycie „Książka 25-lecia”. Pod koniec zeszłego roku premierę miały „Dezorientacje”.
Kiedy słyszy pani nazwisko Konopnicka, co pani sobie myśli? Jakie słowa same się nasuwają?
– Przed rozpoczęciem pracy nad „Dezorientacjami” myślałam, iż to totalna nuda. Konopnicka była dla mnie katorgą szkolną i rozprawką z „Naszej szkapy”. Dziś natomiast poetka kojarzy mi się głównie z odwagą. Wyprzedzała swoje czasy o wiek. Nagle okazało się, iż Polacy zupełnie jej nie znali. Pomnik, który jej postawiono, trzymał w środku zupełnie kogoś innego, niż myśleliśmy.
Napisano już stosunkowo dużo biografii Konopnickiej. choćby w 2014 r. ukazała się pozycja Iwony Kienzler. Skąd ta potrzeba opowiedzenia jej historii jeszcze raz?
– Nie tyle potrzeba, ile fakt, iż do świata mainstreamowego zaczęły się przebijać różne informacje o Konopnickiej. Choćby Lena Magnone napisała doktorat o naszej narodowej wieszczce, do tego zaczęły się pojawiać różne publikacje – choćby w formie artykułów. Wówczas zauważyłam, iż powoli rozwija się świadomość Polaków na temat „herstorii”. Ludzie zaczęli dojrzewać do tego, iż kobietom także należy dać miejsce i pozwolić, aby ich historie wreszcie wybrzmiały i ujrzały światło dzienne. O Konopnickiej napisano sporo pozycji i już wtedy ich autorzy wiedzieli o pisarce więcej, niż zdradzali w biografiach, które nie były całościowe.
Czasy jednak się zmieniają i z dzisiejszej perspektywy możemy sobie pozwolić na tzw. pisanie w stylu anglosaskim. To znaczy, iż piszemy samą prawdę, polegając rzecz jasna na dobrym smaku i fact-checkingu. No i nie ukrywamy mniej lub bardziej osobistych – a zarazem kontrowersyjnych – tematów. Pewnie można by napisać tego typu książkę w latach 70., ale pytanie, kto chciałby wydać „Dezorientacje” w takiej formie w czasach cenzury i zupełnie innej mentalności. Parę lat temu pomyślałam sobie, iż to może pora na odczarowanie Konopnickiej. Albo przynajmniej odbrązowienie. Zaczęłam mówić różnym ludziom, iż to naprawdę interesujący temat: czytelnicy reagowali entuzjastycznie, ale znajomi z kręgów pisarskich – pisarze, redaktorzy – odradzali mi konfrontację z Konopnicką. Mówili: „koszmar”, choć w głębi duszy czułam, iż to ma szansę się udać. Tylko w ogóle nie chciałam czegoś takiego pisać.
Dlaczego?
– Jestem reporterką, więc moim pokarmem są rozmowy z ludźmi. Z tymi, którzy pamiętają bohaterów i bohaterki pisanych przeze mnie tytułów. A Marii Konopnickiej nikt nie ma prawa pamiętać; zmarła ponad 114 lat temu. Nie miałam pojęcia, jak do tego się zabrać, ale kiedy szukałam tematu do nowej książki, pomyślałam, iż przynajmniej warto spróbować (śmiech). I tak się zaczęło.
Czy w trakcie researchu był jakiś moment przełomowy, wywołujący ciarki? Coś, co pokazało pani, iż ta praca ma sens i warto było ją realizować?
– Kiedy filmowcy zaczynają pracę nad nowym projektem
Post Mario, dokąd ty tak gnałaś? pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.