Marieta Żukowska o filmie „Próba łuku”: „Główna rola należy do widza” [WYWIAD]

film.org.pl 4 dni temu

Łukasz Budnik: Spotykamy się, żeby porozmawiać o filmie Próba łuku – trudnym zarówno dla widza, jak i, domyślam się, dla Ciebie jako aktorki. Łączy on elementy dokumentu i fabuły. Jakie wyzwania niesie dla aktora poruszanie się na granicy tych dwóch form?

Marieta Żukowska: Reżyserowi, Łukaszowi Barczykowi, zależało na tym, by widz odbierał film nie przez logikę, ale sercem i emocjami. Chciał, żebyśmy zanurzyli się w szaloną rzeczywistość i po prostu jej się poddali. Prawd jest tyle, ile osób – nie ma jednej, uniwersalnej perspektywy. Dla mnie to było ogromne wyzwanie, bo nie mogłam się schować za postać Marty – musiałam stać się hybrydą. Kręcąc ten film, całkowicie oddaliśmy się doświadczeniu. Pojechaliśmy z małą ekipą na wyspę i chłonęliśmy to, co działo się na naszych oczach. To było intensywne przeżycie. Teraz, grając kolejne role, nie mam już takich obaw jak wtedy.

Mówisz, iż byłaś hybrydą siebie i postaci. W jednej ze scen Twoja bohaterka pytana jest, czy ma być nazywana Martą, czy Marietą. Czy bazowałaś w jakiś sposób na swoich doświadczeniach i emocjach? To delikatna kwestia – podobnie jak tematyka filmu.

To bardzo intymny film, który zawiera pewien pakt z widzem. Nie przeżyłam dokładnie tego, co Marta, ale doświadczyłam innych traumatycznych sytuacji. Jako aktorka nie oddzielam swojego życia od roli – to nieustanny przepływ. Każda rola przychodzi we właściwym momencie. Chcieliśmy stworzyć coś skromnego, ale jednocześnie łamiącego wszelkie zasady kina. Dzięki „wizji lokalnej” próbowaliśmy przypomnieć bohaterce, co się naprawdę wydarzyło, i skonfrontować ją z potrzebą odpuszczenia.

Twoja bohaterka w środku jest w rozsypce, ale nie pokazuje tego na zewnątrz. To elegancka kobieta – nikt nie powiedziałby, iż walczy z traumą.

Jest silna, zamknięta w sobie. Udaje, iż wszystko jest w porządku. Powrót na wyspę działa jak wyzwalacz – wracają obrazy, błyski, chwile. Ona nie chce się rozpaść, ale to się dzieje. Dopiero wtedy może odpuścić i się pożegnać. W życiu też mamy osoby, które odchodzą – zostaje pustka. Tak samo z pierwszymi miłościami – nie da się ich wymazać. Ten film jest o odpuszczeniu.

Jako kostiumolożka miałaś wpływ na wygląd swojej bohaterki. Dzięki temu mogłaś dopełnić jej postać. Jaki miałaś zamysł na stroje Marty?

Na początku Marta przypomina ideał – jakby nosiła zbroję, by nikt jej nie zranił. Często ci, którzy wydają się twardzi, bardzo się boją. Z czasem jej kostiumy miały stawać się coraz mniej efektowne. Na końcu ubiera się w kiczowatą, różową sukienkę od Mariny – wolnej, radosnej. Marta czuje się najlepiej w zwykłym stroju. To symbol: pozwolenie sobie na kicz – w pozytywnym sensie.

Czy próbowaliście kręcić sceny chronologicznie, by oddać proces przemiany Marty?

Tak, na ile to było możliwe. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w podobnym projekcie. Mieliśmy kameralną ekipę, mieszkańcy wyspy udostępniali nam swoje przestrzenie. Wtapialiśmy się w rzeczywistość. To był skromny projekt, ale niósł wyjątkowe doświadczenie. Sceny końcowe kręciliśmy w Warszawie, ale możliwość pracy w chronologii była dużym komfortem.

Czy po zakończeniu zdjęć Marta Ci towarzyszyła, czy raczej chciałaś zostawić ją za sobą?

Jeśli traktujesz aktorstwo serio, nie da się zagrać roli tak, by nic w Tobie nie zostało. Takich postaci nie da się grać z dystansem – otwierasz serce i liczysz, iż ktoś to dostrzeże (a jeżeli nie – też w porządku). Takie role przynoszą ulgę, pozwalają odpuścić. Dzięki tej roli mogłam zmierzyć się z własnymi traumami. To doświadczenie pozwoliło mi puścić trudne emocje.

Czy zawsze tak było, iż cząstka każdej roli zostawała z Tobą?

Tak, choć kiedyś się do tego nie przyznawałam. Chciałam być profesjonalna, mówiłam, iż mnie to nie dotyka – ale to nieprawda. Teraz już się nie odcinam. Zapraszam moje postacie do serca. Ulgę przynosi świadomość: „ktoś też tak ma”. Tworzenie postaci wiąże się z ponoszeniem własnych kosztów.

Czy sięgasz po wcześniejsze emocje i doświadczenia, grając nowe role?

Tak. Dziś na przykład potrafię się rozpłakać na zawołanie. Miałam szczęście debiutować z Jankiem Fryczem i Staszką Celińską u boku. Janek mówił: „Każda rola to debiut. Dziw się i bądź interesująca jak dziecko.” A Staszka – iż każda scena jest najważniejsza. Nieważne, ile masz nagród. Każda nowa rola to świeżość.

W jednej ze scen Marta pęka i wykrzykuje, iż ojciec zostawił ją, gdy była mała. To bardzo emocjonalny moment, gdy nagle znów staje się bezbronnym dzieckiem.

To scena, którą dograliśmy później. Łukasz chciał, żeby Marta wytłumaczyła, dlaczego „jej się nie zostawia”. Ojciec zniknął, potem mąż – choć próbowała nie dopuścić do powtórzenia historii. W filmie los ma ogromne znaczenie. U Łukasza bogowie greccy nie są postaciami, ale energiami: mądra myśl – Atena, wyzwolenie, wolność – Dionizos, siła – Zeus. Te postawy żyją w nas.

W filmie jest wzmianka o Penelopie. Ale może współczesna kobieta to bardziej Odyseusz – ktoś, kto ma odwagę wyruszyć w podróż i zmierzyć się z własną drogą. Marta została zostawiona. Musimy nauczyć się nie zostawiać samych siebie.

W takim razie jaki bóg towarzyszy Marcie na końcu filmu?

Piękne pytanie. Myślę, iż Afrodyta.

Piękna odpowiedź.

Marta, ze swoją historią, jest gotowa na miłość – prawdziwą, dojrzałą, a nie toksyczną.

Zastanawiałaś się, co dzieje się z nią później?

Myślę, iż jest mądrzejsza. Doświadczenia pozwoliły jej poradzić sobie z traumami. Podczas zdjęć Łukasz poprosił mnie, żebym skoczyła do wody – co było trudne, bo w dzieciństwie się topiłam. Powiedział: „Skoczysz – dobrze. Nie skoczysz – też dobrze.” Skoczyłam. Ta scena nie weszła do filmu, ale dobrze się z tym poczułam. Przykryłam traumę nowym doświadczeniem. Z lękami jest tak: jeżeli mamy odwagę je zrozumieć – świetnie. jeżeli nie – też dobrze. Nie powinniśmy się karać. Marta też powinna być dla siebie dobra.

Byłabyś gotowa skoczyć znowu?

Tak. Już choćby zaczęłam pływać.

Można więc powiedzieć, iż Marta także dokonuje kolejnych metaforycznych skoków do wody?

Wierzę w to. Może spotka kogoś, kto da jej przestrzeń i szacunek. Może będzie dobrą mamą dla swojego syna.

Czy Próbę łuku można źle zinterpretować?

Nie. Główna rola należy do widza. Nie można źle zrozumieć tego filmu – każdy odczyt jest adekwatny. Widzowie są mądrzy, znajdą coś dla siebie. Powinniśmy dawać im wyzwania. Sztuka daje wolność – zwłaszcza w świecie pełnym szybkich treści.

Zgadzam się – ten film odbiera się przede wszystkim sercem. Czy któreś pytania od widzów szczególnie Cię poruszyły?

Widzowie dziękowali, iż film wciąż zaskakuje i nie odpuszcza. Poruszali różne tematy. Łukasz to twórca, który szuka i wsadza kij w mrowisko. Wiemy, jaki to film – i cieszy nas, iż trafia na festiwale i iż ludzie chcą się przy nim zatrzymać.

Planujecie kolejne wspólne projekty?

Tak. Łukasz pracuje nad filmem fabularnym – piękną opowieścią o dojrzewaniu.

Jak zachęciłabyś widzów do obejrzenia Próby łuku?

To film o miłości do samego siebie. Dojrzałej, prawdziwej. O odpuszczaniu w świecie pełnym presji i o euforii z prostych rzeczy.

Na koniec jeszcze jedno pytanie. Czego Ci życzyć?

Tego, żeby dalej mieć szczęście do pracy i żeby moja rodzina była szczęśliwa. I żebym nigdy nie zapomniała, kim jestem – dziewczyną z bloku w Żywcu.

W takim razie życzę Ci tego wszystkiego. I tego, by Afrodyta zawsze Ci towarzyszyła.

Dziękuję!

Marieta Żukowska – polska aktorka filmowa, telewizyjna i teatralna. Doceniana za wnikliwe analizy granych przez nią postaci oraz wielowymiarowe kreacje aktorskie. Na koncie ma 12 nagród aktorskich, zarówno na polskich, jak i międzynarodowych festiwalach. Członkini Polskiej Akademii Filmowej.

Idź do oryginalnego materiału