"Wichrowe Wzgórza" są jedyną powieścią pióra Emily Jane Brontë, która została wydana pod męskim pseudonimem w 1847 roku (rok przed śmiercią autorki). Fabuła śledzi losy antybohatera Heathcliffa – mężczyzny nieznanego pochodzenia, który jako ubogie dziecko przemierzające samotnie ulice Liverpoolu zostaje przygarnięty przez zamożnego pana Earnshawa.
Heathcliff dorasta wraz z Catherine "Cathy" Earnshaw i jej starszym bratem Hindleyem, który go nienawidzi. Chłopak zakochuje się w młodszej dziewczynie, co rodzi tylko więcej problemów. Wszystko to przyprawione jest elementami charakterystycznymi dla gotyckich romansów oraz byronowskiej twórczości.
Pierwszy zwiastun "Wichrowych wzgórz" z Margot Robbie i Jacobem Elordim
Emerald Fennell, reżyserka nagrodzonej Oscarem "Obiecującej. Młodej. Kobiety." i kontrowersyjnego, ale estetycznie miłego dla oka "Saltburn", nakręciła kolejną adaptację "Wichrowych wzgórz", która od ogłoszenia castingu wzbudzała niechęć wśród miłośników prozy Emily Brontë.
W rolach głównych londyńska filmowczyni obsadziła bowiem Margot Robbie ("Barbie") i Jacoba Elordiego ("Euforia"), dwójkę Australijczyków, którym – krótko mówiąc – daleko do opisu książkowych Cathy i Heathcliffa. Sam motyw pochodzenia etnicznego drugiego bohatera był niezwykle istotny dla fabuły powieści – to dlatego wiele postaci zwracało się do niego z pogardą. Ten aspekt Fennell świadomie wymazała.
Po tym, jak w sierpniu bieżącego roku portal World of Reel napisał o reakcjach na pierwsze pokazy testowe filmu (część widzów miała opisać dzieło Fennell jako "agresywnie prowokacyjne" i dalekie od romantyzmu), światło dzienne ujrzał teaser "Wichrowych wzgórz", na którego widok aż mnie zatkało.
Owszem zdjęcia szwedzkiego operatora filmowego Linusa Sangrena ("La La Land", "Babilon") zapierają dech w piersiach, co wcale nie jest koloryzowane. W 35 mm obiektywie krajobraz wrzosowisk hrabstwa Yorkshire zyskuje mityczny wręcz charakter. I o ile wizualnie "Wichrowe wzgórza" zapowiadają się jako obłędne arcydzieło, o tyle problem zdaje się leżeć w interpretacji fabuły książki.
"Wichrowe wzgórza" traktują o pożądaniu (jak i o wielu innych rzeczach), co Fennell potęguję do granic możliwości. Jeden z internautów określił reżyserkę mianem "żeńskiej wersji Sama Levinsona", twórcy prowokacyjnego "Idola" z Lily-Rose Depp ("Nosferatu"), z czym – choć to dość naciągane – trudno się przynajmniej częściowo nie zgodzić. Teaser sugeruje nam, iż pragnienia Cathy i Heathcliff będą czysto cielesne, bez żadnych niuansów.
W zapowiedzi słyszymy remix piosenki "Everything is romantic" Charli XCX w duecie z Caroline Polaczek, czyli hyperpopową muzykę mocno kontrastującą z XVIII-wieczną otoczką oryginału. Nie jest to wybór przypadkowy. Charli XCX stworzyła bowiem kilka piosenek, które urozmaicą ścieżkę dźwiękową "Wichrowych wzgórz".
"50 twarzy Brontë" – podsumowują pierwszy zwiastun nowego dzieła Fennell widzowie, co nie jest ani trochę przesadą. Film trafi do kin w Walentynki, tak samo jak w 2015 rok trafiła na duży ekran adaptacja "Pięćdziesięciu twarzy Greya".
Kinematografia ma to do siebie, iż lubi łamać zasady, dlatego też podchodzę do nowych "Wichrowych wzgórz" z otwartym umysłem, aczkolwiek skłaniam się raczej w kierunku uzasadnionego oburzenia większości fanów. Pożyjemy, zobaczymy.