**Dziennik osobisty**
Zawsze nosiłam w sobie ten ból, jak uporczywe echo, które nie dawało o sobie zapomnieć. W 1979 roku, gdy byłam jeszcze bardzo młoda, straciłam swoje córki, bliźniaczki, które miały zaledwie osiem miesięcy. Zabrano je z rządowej kliniki w Polsce i oddano do adopcji nielegalnie. Przez lata zadawałam sobie pytanie, co się z nimi stało, gdzie teraz są, czy w ogóle pamiętają, iż kiedykolwiek istniałam. Przeszukiwałam szpitale, wojskowe rejestry, kościelne archiwa wszystko to były jak kamienne groby, które nie oddawały mi choćby odrobiny odpowiedzi.
* Może kiedyś je znajdę, choćby tylko jako cienie wspomnień * szeptałam do siebie. * Wciąż wołam je we śnie.*
Minęły lata milczenia, zgubionych ogłoszeń, zerwanych tropów. Pewnego dnia trafiłam na amerykańską bazę DNA, która pomagała w odnajdywaniu rozdzielonych rodzin. To była jak słabe światełko w ciemności. Wysłałam próbki, czekałam na wiadomości, z drżącymi rękami sprawdzałam e-maile. To był czas pełen nadziei, ale też strachu, iż może już ich nie ma.
Gdy odebrałam tamten telefon, serce podskoczyło mi w piersi. * Znaleźliśmy je * powiedzieli. Moje córki były we Włoszech. Dorastały z inną rodziną, pod innym nazwiskiem, w obcej kulturze, mówiąc innym językiem. Ale wciąż nosiły we mnie cząstkę mnie.
* Mamo * usłyszałam głos jednej z nich po drugiej stronie słuchawki, łamiący się od emocji.
Wstrzymałam oddech.
* To ja * wyszeptałam, a oczy zalały mi się łzami.
Spotkanie zaplanowałyśmy starannie. Żadnych kamer, żadnych widowisk chciałam tylko zobaczyć, jak żyją. Gdy wyszły z samolotu, ich twarze szukały czegoś w powietrzu, a wzrok błądził, aż wreszcie zatrzymał się na tym, co pamięć ledwie uchwyciła.
* Mamo * powiedziała Zofia, jedna z bliźniaczek, wyciągając ręce.
Dziewczynki, teraz już dorosłe kobiety, rzuciły mi się w ramiona, jakby chciały nadgonić te 45 lat rozłąki. To był moment pełen łez, szeptów, uczuć, których żadne słowa nie mogły wyrazić. Przytuliłam je mocno, czując ich bicie serca tych, które kochałam, choć nigdy ich nie widziałam, płakałam za nimi bez pocieszenia, marzyłam bez pewności.
* Nie ma słów, które to opiszą * szlochałam. * Czekałam całe życie na ten uścisk.*
Bliźniaczki, przez łzy i śmiech, odpowiedziały:
* Zawsze sobie Cię wyobrażałyśmy * powiedziała Kinga. * Szukałyśmy Cię w piosenkach, starych zdjęciach, historiach, w których Cię nie było.*
* Mówiono nam kłamstwa, iż Cię nie ma, iż nas nie chciałaś * dodała Zofia, głos jej drżał. * Ale teraz, widząc Twój uśmiech, wszystko się zaciera.*
Razem szłyśmy przez lotnisko, robiąc zdjęcia, jakbyśmy chciały zatrzymać czas. Potem, w domu, przy miękkim świetle, jadłyśmy, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się po raz pierwszy bez tej bolesnej przestrzeni między nami. Słuchałam opowieści o ich dzieciństwie, którego nie znałam o ludziach o obcych imionach, miejscach, których nie rozpoznawałam, językach, których nie rozumiałam. One zaś odkrywały swoją historię: co wydarzyło się w klinice, kto za tym stał, jakie tajemnice skrywały urzędowe dokumenty.
* Dziękuję, iż walczyłaś * powiedziała jedna z nich, głaszcząc mnie po policzku. * Dziękuję, iż się nie poddałaś.*
Druga skinęła głową, z oczyma pełnymi łez:
* Szukałam Cię, mamo. Zawsze Cię szukałam.*
Tej nocy położyłam się spać, trzymając nowe zdjęcie nas trzech. Poczułam coś, czego nie czułam od lat spokój. Nie dlatego, iż to, co straciłam, wróciło, ale dlatego, iż odzyskałyśmy to, co najważniejsze. Bliźniaczki zaczęły pisać nową historię razem ze mną, z przeszłością, która już ich nie definiowała, ale którą mogły wreszcie spojrzeć z miłością.
I w powietrzu tego domu, wypełnionym spóźnionym śmiechem i obietnicami przyszłości, zrozumiałam, iż choć rany nie znikają, mogą się zagoić. Że choć lata ukradły nam uściski, prawda może je oddać. Że tożsamość nie mierzy się w czasie, ale w tym, jak długo szukałaś siebie, aż w końcu się odnalazłaś.








