**Dziennik osobisty**
– Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – krzyczała Kinga, wymachując rękami. – Jak mogłaś mi to zrobić, mamo?
– Kinguś, uspokój się, proszę – Wanda Stanisławówna sięgnęła po rękę córki, ale ta gwałtownie odsunęła dłoń. – Porozmawiajmy spokojnie.
– Spokojnie? – głos Kingi przeszedł w pisk. – Po tym, co zrobiłaś? Rozumiesz, iż teraz całe miasto będzie się ze mnie śmiało?
– Nie dramatyzuj. Jakie miasto? Mieszkamy na obrzeżach Poznania.
– Mamo! – Kinga złapała się za głowę. – Udajesz, iż nie rozumiesz, czy naprawdę nie widzisz problemu?
Wanda ciężko opadła na kanapę. Mimo sześćdziesięciu lat wciąż czuła się na tyle młoda, by organizować życie dorosłej córki. Teraz jednak po raz pierwszy od dawna poczuła się staro i zmęczona.
– Chciałam tylko pomóc – szepnęła. – Siedzisz sama, nie wychodzisz. Po rozwodzie całkiem się zamknęłaś.
– To moja sprawa! – wybuchnęła Kinga. – Moja! Jestem dorosłą kobietą, mam czterdzieści lat!
– Właśnie dlatego się martwię. Czas płynie, a ty…
– A ja co? Nikomu niepotrzebna? Brzydula?
Wanda pokręciła głową.
– Jesteś piękna i mądra. Tylko zbyt dumna. Mężczyźni boją się do ciebie podejść.
Kinga przebiegła po pokoju, nerwowo kręcąc paskiem od szlafroka. Poranne słońce zalewało mały salon złotym światłem, ale atmosfera w mieszkaniu była napięta.
– Mamo, jak mogłaś dać ogłoszenie do gazety? – zmęczonym głosem zapytała Kinga. – I to jakie ogłoszenie…
– Co w nim złego? – obraziła się Wanda. – Zwykłe słowa.
– Zwykłe? – Kinga wyciągnęła z kieszeni złożoną gazetę. – Posłuchaj: „Zapoznam atrakcyjną, gospodarną córkę (40 l.) z porządnym mężczyzną w celu poważnego związku. Córka pracuje jako księgowa, nie pije, nie pali, lubi gotować. Kontakt: telefon do matki”. Do matki, rozumiesz?
– No i co w tym złego? – Wanda nie widziała problemu.
– To jest upokarzające! Jakbym była towarem na wystawie! I dlaczego kontakt do ciebie, a nie do mnie?
– Bo ty byś nikogo nie wybrała. Znalazłabyś milion powodów, dlaczego nie pasuje.
Kinga usiadła na fotelu naprzeciwko matki i zakryła twarz dłońmi.
– Mamo, dzwonią do mnie od rana do wieczora. Wyobrażasz sobie? Wczoraj jakiś dziadek po siedemdziesiątce pytał, czy umiem ugotować pierogi i czy chcę zamieszkać z nim na wsi przy trzech krowach.
– No, ten raczej nie pasuje – przyznała Wanda. – A inni?
– Jacy inni? – oburzyła się Kinga. – To upokarzające, mamo! Jakbym sama nie potrafiła znaleźć faceta.
– A potrafisz?
Pytanie padło cicho, ale trafiło w sedno. Kinga milczała, wiedząc, iż matka ma rację. Po rozwodzie z Jackiem minęły cztery lata, a ona przez cały czas nie spotkała nikogo, kto by ją zainteresował.
– To nie znaczy, iż trzeba szukać przez gazetę, jak w latach dziewięćdziesiątych – burknęła.
– A jak? Przez internet? Ty się w nim nie orientujesz.
– Nauczyłabym się.
– Tak, jak nauczyłaś się przez ostatnie cztery lata.
Wanda wstała i poszła do kuchni.
– Herbatę zrobić? – zawołała. – A może kropelki nasenne?
– Mamo, nie drwij – Kinga poszła za nią.
W kuchni pachniało świeżym ciastem. Wanda zawsze piekła, gdy się denerwowała. Tego dnia na stole stały pierogi z kapustą, racuchy i ciasteczka.
– Znowu całą noc piekłaś? – zapytała Kinga, mimowolnie się uśmiechając.
– Nie spałam – przyznała Wanda. – Myślałam, jak z tobą pogadać.
– Trzeba było pomyśleć, zanim dałaś ogłoszenie.
Wanda postawiła czajnik i wyjęła dwie filiżanki.
– Kinguś, pomyśl. Pracujesz w kobietym zespole, facetów tam nie ma. W domu siedzisz z książkami i serialami. Do sklepu chodzisz w dresie, włosy związane byle jak.
– Wyglądam normalnie!
– Do domu tak. A dla mężczyzn? Kiedy ostatnio założyłaś sukienkę?
Kinga zamyśliła się. Rzeczywiście, po rozwodzie zapomniała o swojej kobiecości. Jeansy, swetry, adidasy – tyle wystarczyło.
– To nie powód, żeby dawać ogłoszenia – uparła się.
– A jaki jest powód? Czekać, aż książę na białym koniu zapuka do drzwi?
Czajnik zagotował się. Wanda zaparzyła herbatę i postawiła na stół talerz ciasteczek.
– Mamo, a ile w sumie było telefonów? – ostrożnie spytała Kinga.
– Dużo. Zapisywałam w zeszycie. Chcesz zobaczyć?
Matka wyjęła z szuflady zeszyt w kratkę. Na okładce dziecięcym pismem widniał napis „Zalotnicy dla Kingi”.
– Poważnie? – prychnęła Kinga. – Jak w podstawówce.
– Ale porządek jest. Patrz, ten Michał wydał się sympatyczny. Czterdzieści pięć lat, inżynier, po rozwodzie, bez dzieci. Miał miły głos.
Kinga przejrzała zeszyt. Wanda skrupulatnie notowała wiek, zawód i krótkie opinie o dzwoniących.
– Mamo, z każdym rozmawiałaś?
– Oczywiście. Myślisz, iż oddam córkę byle komu? Pytałam o pracę, zarobki, mieszkanie.
– Jak na przesłuchaniu – zaśmiała się Kinga.
– No i co? Trzeba wiedzieć, z kim się ma do czynienia.
Kinga czytała notatki i uśmiechała się. Obok niektórych nazwisk stały uwagi: „pije”, „mieszka z mamą”, „szuka służącej”, „żonaty, kłamie”.
– A dlaczego tego Adama przekreśliłaś?
– Zaczął od rozmów o łóżku. Powiedziałam, iż moja córka to porządna dziewczyna, a on się rozbestwił.
– Rozumiem. A ten Sebastian?
– Wydawał się spoko. Czterdzieści trzy lata, majster, własne mieszkanie. Wdowiec, córka dorosła.
Kinga odłożyła zeszyt i spojrzała na matkę.
– Mamo, naprawdę myślisz, iż tak można kogoś poznać?
– A dlaczego nie? Kiedyś były swatki. Rodzice kojarzyli dzieci i żyli szczęśliwie.
– To było dawno. Teraz inne czasy.
–Kinga westchnęła głęboko, patrząc na notatki matki, i po chwili wahania wzięła telefon do ręki, aby sama umówić się z tym Sebastianem, bo może jednak w szaleństwie Wandy była metoda.