Sezon festiwalowy już za chwilę się zacznie, dlatego artyści powoli kończą swoje zimowe trasy koncertowe. Przed letnim szaleństwem postanowił wziąć chwilę oddechu również Dawid Tyszkowski, który 13 kwietnia skończył swoją trasę koncertową Mam szczęście Tour.
Mam szczęście to nie tylko tytuł trasy koncertowej, ale też najnowszej płyty Dawida Tyszkowskiego. Młody artysta wyruszył w trasę po Polsce, aby z tej okazji móc spotkać się z fanami, a jej ostatnim przystankiem było warszawskie Niebo.
Tyszkowski zaprezentował wszystkie utwory z albumu oraz kilka starszych, popularnych kawałków takich jak Tlen czy Koszulka. Pod kątem muzycznym i wokalnym koncertowi nie można niczego zarzucić. Tyszkowski ma niesamowity talent, który w pełni pokazał i urządził słuchaczom prawdziwą muzyczną ucztę. Z widowni wspierali go jego znajomi po fachu, jak między innymi Bovska czy Wiktor Dyduła, którzy z prawdziwym zachwytem słuchali koncertu.
Mimo wspaniałej oprawy muzycznej sam koncert niestety pozostawiał naprawdę sporo do życzenia. Otóż nie był on tak naprawdę w żaden sposób prowadzony. Dawid przywitał się z tłumem, zagrał utwory z całej płyty w dokładnie tej samej kolejności, co na krążku, powiedział kilka słów, zagrał popularne piosenki, podziękował i zszedł. Zabrakło mi tu czegokolwiek angażującego, chociażby słowa “dziękuję” po którymś z utworów, czy choćby podzielenia mowy z końcówki między piosenki. Sama w sobie płyta ma tak jakby dwie części: pierwszą bardziej melancholijną i drugą żywszą. Niestety przez brak wymieszania czy jakichkolwiek przerywników szczególnie pierwsza część zlewała się w jedno. Zanim się zorientowałam, byliśmy w połowie płyty. Artysta nie nawiązywał z publicznością żadnego kontaktu, choćby wzrokowego.
Nie zrozumcie mnie źle – uważam, iż to niezwykle inspirujące widzieć, iż choćby dość mocno introwertyczna osoba spełnia marzenia w tak ekstrawertycznym świecie. Ale jeżeli sam Dawid nie czuje się komfortowo z mówieniem do publiczności, mógłby to robić ktokolwiek z zespołu. Nie jest to aż tak niezwykłe: wystarczy spojrzeć na Fall Out Boy czy – na naszym rodzimym podwórku – Lor.

Tyszkowski i jego muzyka tworzą naprawdę niesamowity, momentami wręcz intymny klimat. Rozumiem, iż artysta musi zarabiać i ma wielu fanów chętnych, aby zobaczyć go na żywo, jednak bardziej niż w klubie na kilkaset osób pasowałaby mi kameralna sala, gdzie można w pełnym skupieniu oddać się magii muzyki. Dodatkowym minusem było to, iż część piosenek Dawid wykonywał siedząc na scenie lub też przy pianinie, przez co jeżeli ktokolwiek był dalej niż w trzecim rzędzie już zwyczajnie nie było go widać. Jestem dość wysoka, byłam z jeszcze wyższą przyjaciółką – i dopiero jak ona stanęła na palcach wiedziałyśmy, czy artysta w ogóle wciąż jest na scenie. Dlatego też widziałabym jego przyszłe koncerty w innych, bardziej intymnych obiektach.
Często pomijana w relacjach jest warstwa techniczna. Zdecydowanie nie tutaj. Oświetleniowiec (poza jedną wpadką, gdy poświęcił publice fleszem po oczach) wykonał kawał ciężkiej pracy i stworzył niesamowity klimat. To, jak grał światłem, było wręcz magiczne. Mam nadzieję, iż coraz więcej takich osób będzie tworzyło koncerty, bo znacznie podniosło to jakość wydarzenia.
Koniec trasy Mam Szczęście był naprawdę udany. Oczywiście, jest trochę rzeczy do poprawy, jednak zważywszy na wiek artysty jestem pewna, iż w przyszłości jego koncerty będą tylko lepsze. Dawid Tyszkowski jest Artystą przez duże “A” i z niecierpliwością czekam na jego kolejne osiągnięcia.