Magnus von Horn – retrospektywa | Festiwal Kamera Akcja 2024

filmawka.pl 1 dzień temu

Zmierzenie się z twórczością reżysera w ujęciu retrospektywnym to szczególny rodzaj wyzwania. Mało jest bowiem podobnych okazji do równie dogłębnego poznania twórcy – stosowanych przez niego środków artystycznego przekazu, tropów, wrażliwości. Relacja widza z reżyserem ma szansę stać się niemal osobistą, gdy na tapet bierze się filmowca tak spójnego i analitycznego jak Magnus von Horn.

Szwedzko-polski reżyser i scenarzysta urodził się 21 grudnia 1983 roku w Göteborgu. Rozpoczął naukę w Łódzkiej Szkole Filmowej jako jeden z trzech zagranicznych studentów, a ukończył ją w 2013 r. Polska rzeczywistość była dla von Horna niełatwa nie tylko z powodu bariery językowej i presji związanej z rozpoczęciem studiów. Po kilku miesiącach w Polsce reżyser został obrabowany. To zdarzenie wpłynęło na zafascynowanie się agresywnymi, brutalnymi ludźmi, co znalazło swój wyraz już w pierwszym krótkim metrażu twórcy Radka (2006)[1].

Migawki z marginesu

Filmografia Magnusa von Horna obfituje w filmy krótkometrażowe. Wspomniany już Radek przedstawia rzeczywistość młodego chłopaka, który wraca z zakładu karnego do rodzinnego domu. Obraz jawi się bardzo dosadnie – nie tylko przez podejmowaną tematykę oraz wyjątkowe natężenie wulgarnego słownictwa. Surowości dodaje także ujęcie świata Radka w czerni i bieli, odcieniach szarości. Jest to bardzo wymowne, ponieważ symbolizuje środowisko rodzinne bohatera, wpajany mu system wartości, sposób rozstrzygania przez niego konfliktów, biedę oraz bezradność wobec systemu, który mocno dociska brudnym obcasem Radka i jego bliskich. Czułość pojawiająca się na ekranie to co najwyżej ta skierowana do domowego pupila. Magnus von Horn obserwuje swoje postaci z bardzo bliska, nie bojąc się ukazać ich dysfunkcji oraz przemocy na porządku dziennym.

fot. kadr z filmu „Radek” (2006)

W bardzo podobnym tonie utrzymane są Mleczaki (2007) oraz Echo (2008). Mleczaki to kolejny obraz młodych ludzi, którzy pogubieni oraz niedocenieni podążają ścieżką nietrafionych wyborów życiowych. Chociaż ukazana w filmie przemoc relacyjna została opowiedziana przez reżysera 17 lat temu, obraz pozostaje boleśnie aktualny aż do dzisiaj. Ot, wystarczy przebrać bohaterów oraz wsadzić ich do nowszego modelu auta.

Echo z kolei pogłębia nieco perspektywę na brutalność wśród młodzieży. Po raz pierwszy von Horn oddał tak wiele czasu ekranowego ofiarom przestępstwa i nieuzasadnionej krzywdy. W tym miejscu nie mogę nie dodać swojego osobistego wtyku – Echo ze wszystkich krótkich metraży Magnusa von Horna zrobiło na mnie największe wrażenie. Chociaż starałam się oglądać kolejne tytuły reżysera w krótkich odstępach czasu, by złapać odpowiedni rytm, po Echo musiałam zrobić sobie przerwę. Film skąpany jest w deszczu, ale po doświadczeniu ostatniej sceny nie sposób nie zastanawiać się, czy scenografii i postaci nie obmywają rzewne łzy zaangażowanych w zbrodnię.

Swoistym odstępstwem od wyżej opisanych filmów jest Lenny Bruce (2007). Krótki metraż powstał na podstawie sztuki Juliana Barry’ego Lenny Bruce oraz filmu Boba Fosse o takim samym tytule. Obraz łączy w sobie wiele przeciwieństw – w polskich realiach bohaterowie posługują się zagranicznymi imionami, proces sądowy, choć prowadzony w języku polskim, charakterystyczny jest dla amerykańskiego porządku prawnego. Pełen sprzeczności jest też sam Lenny. Uprawiający zawód komika bohater stacza się coraz szybciej w otchłań swojej prywatnej tragedii. Znów mamy do czynienia z przemocą w relacji, która przeplata się ze spontaniczną czułością, dającą nadzieję na lepsze jutro. Ponownie von Horn serwuje konflikt jednostki z systemem, który wypada jako tłamszący indywidualizm aparat państwowy.

Nie inaczej jest w Bez śniegu (Utan snö, 2011), szwedzkojęzycznym filmie krótkometrażowym. Magnus von Horn konsekwentnie podąża tropem przemocy między młodymi ludźmi, dokładając jeszcze portrety rodziców, którzy próbują się odnaleźć w występującym konflikcie. Podobnie jak w poprzednich filmach, bohaterowie nie radzą sobie najlepiej z własnymi emocjami oraz podejmują kierowane nimi irracjonalne decyzje. Trudno ich jednak obwiniać za takie, a nie inne wybory. Napięcie kipi bowiem już od pierwszych minut obrazu.

Przerywnik

Nawet najbardziej zaprawiony w skomplikowanych relacjach reżyser musi czasami zrzucić ciężar z piersi i odetchnąć, kreując filmy lżejsze, momentami optymistyczne. Tak skategoryzować można Odlot (2007) i Wieczorami (2013). Pierwszy wymieniony opowiada o mężczyźnie w podeszłym wieku, którego największą i dozgonną pasją są samoloty. Bohater zajmuje się fotografowaniem przede wszystkim samolotów pasażerskich, ale zdradza w pewnym momencie, iż niemniej obce są mu maszyny wojskowe. Von Horn przygląda się swojemu protagoniście z bliska i zręcznie rejestruje błysk w oczach mężczyzny, gdy ten opowiada o swojej pasji. W Odlocie samotność nie jest absolutna czy obezwładniająca. Z całą pewnością jest obecna i skrada się gdzieś pomiędzy ujęciami, ale zapobiegawczą odpowiedzią na jej wybuch okazać się może pasja oraz żywe zainteresowanie lotnictwem.

fot. kadr z filmu „Odlot” (2007)

Wieczorami to z kolei zbiór rozmów studentów medycyny. Dzieląc wspólne mieszkanie, żartobliwie przekomarzają się oni o to, kto więcej się uczy, kto ma lepsze oceny. Ten film Magnusa von Horna jest najbardziej optymistyczny oraz najlżejszy w odbiorze. Aczkolwiek ponieważ jest to ostatni krótki metraż przed wejściem w filmy pełnometrażowe, nie sposób nie zastanawiać się, czy bohaterów nie trawi jednak nostalgia. Jej zalążki da się wychwycić w dywagacjach na temat przyszłości, niepewności co do kolejnych lat życia. Wieczorami są natomiast wyraźnym oddechem od brutalnej przemocy i dysfunkcji obecnych we wcześniejszych tytułach reżysera.

Pełne metraże, przerażające metraże

Pierwszy pełnometrażowy film Magnusa von Horna ukazał się w 2015 roku. Intruz tematycznie nawiązuje jeszcze do zbioru poprzednich produkcji; jest historią opartą na faktach[2]. Skupia się na młodym człowieku, Johnie (Ulrik Munther), który po popełnieniu zbrodni wraca do rodzinnego domu wraz z zakończeniem odbywania zań kary. Trudno powiedzieć, kto jest bardziej nieporadny w tej sytuacji – główny bohater, jego młodszy brat, ojciec, matka ofiary czy rówieśnicy w szkole? Jednocześnie trudno nie być dla tej nieporadności wyrozumiałym. Reakcje bohaterów są ludzkie, bezpośrednie, bezwstydne i nadzwyczaj szczere.

Intruz to boleśnie trafny tytuł, który mimowolnie dla Johna staje się podsumowaniem jego całej osoby. Niezależnie od tego, jak chłopak się zachowuje, jakie procesy w nim zaszły oraz jak głęboko żałuje (albo nie?) swojego czynu, w małej, szwedzkiej miejscowości już zawsze będzie nosił miano przeklętego. Film jawi się jako gorzka diagnoza pojmowania przez społeczeństwo resocjalizacji oraz stawia przy tym pytanie, jaka jest granica bycia obdarowanym drugą szansą.

fot. „Intruz” / materiały prasowe Gutek Film

Pięć lat po Intruzie Magnus von Horn wrócił filmowo do Polski, by zrealizować Sweat (2020). Cukierkowa rzeczywistość Sylwii Zając (Magdalena Koleśnik) tak bezlitośnie różowa i zdrowa jest tylko w Internecie. Reżyser podąża ścieżką samotności, na którą rzuca kolejnego bohatera. Influencerka w pewnym momencie swojej kariery decyduje się na kontrowersyjny krok – obnaża przed swoimi odbiorcami skrywane słabości oraz najgłębsze tęsknoty.

Do dzisiaj takie działania celebrytów pozostają szeroko dyskutowane w przestrzeni publicznej, chociaż zdaje się, iż mamy coraz większe społeczne przyzwolenie na tego typu treści. Jako użytkownicy sieci staramy się trzeźwo odchodzić od lukrowanej i zakłamanej rzeczywistości social mediów. Decyzja Sylwii była jednak wówczas precedensem oraz źródłem zachwiania jej autorytetu w sieci.

Sweat to film brutalny, ale w zupełnie innym wymiarze niż Radek czy Echo. Historia Sylwii udowadnia, iż pustka, samotność oraz duszenie się pod szklanym sufitem to zjawiska wielowymiarowe, mające niemalże moc sił natury. Nie ma na nie bowiem recepty, złamią każdą barierę. Przerażająca jest świadomość, iż tak naprawdę każdy z nas jest wobec nich zupełnie bezbronny.

fot. „Sweat” / materiały prasowe Gutek Film

Czerni i bieli w filmografii Magnusa von Horna przypisać można funkcję klamry kompozycyjnej. Ale nie takiej, której odkrycie rodzi interpretacyjną satysfakcję. Przekonanie się, iż najnowsze dzieło reżysera zamknięte jest w tych odcieniach, nakazało mi przywdziać gruby pancerz. Wieczory były w tym wszystkim zmyłką, niewinnym przerywnikiem.

Dziewczyna z igłą (2024) to historia inspirowana rzeczywistością Dagmar Overbye, opowiedziana oczami młodej szwaczki Karoline (Victoria Carmen Sonne). Kolejny raz von Horn decyduje się na podsumowanie filmu bardzo pojemnym tytułem. Bo czym adekwatnie jest igła dla Karoline? Gdyby chodziło tylko o narzędzie jej pracy, film nie rozdzierałby serca tak mocno. Tymczasem szwedzko-polski twórca buduje kolejne szczeble rollercoastera osadzonego w XX-wiecznej Danii.

Karoline mierzy się na co dzień z niewspółmiernie wielkim wymiarem osamotnienia. Wyczekując powrotu swojego męża, który tak naprawdę może już nigdy nie przekroczyć progu ich izby, ulotnie zakochuje się w majętnym właścicielu szwalni. Po raz kolejny – do czego von Horn już zdążył widza przyzwyczaić – do głosu dochodzi społeczeństwo, rujnując marzenia bohaterki. Karoline trafia jednak na sympatię Dagmar (Trine Dyrholm), znajdując pozornie przytulny azyl i lek na swoje bolączki.

W Dziewczynie z igłą Magnus von Horn po raz kolejny zastanawia się nad granicami ludzkiej moralności. Film cechuje się uniwersalizmem podobnym do Sweat. Ograniczenia, uprzedzenia i tragedia nie znają się bowiem ani na kalendarzu, ani nie rozróżniają klas społecznych, kiedy postanawiają uderzyć. Sam reżyser przyznaje, iż w filmie posługuje się archetypami, a dostrzegalna na pierwszy rzut oka czerń z bielą miesza się, wypluwając z siebie kolejne odcienie szarości[3].

fot. „Dziewczyna z igłą” / materiały prasowe Gutek Film

Wspólny mianownik

Odwołując się do tezy z początku niniejszej retrospektywy powtórzyć należy, iż Magnus von Horn to twórca, którego filmy cechują się spójnością. Wspólny mianownik dosyć gwałtownie się klaruje, ale nie oznacza to jednocześnie, iż jest przewidywalnym elementem kolejnych dzieł. Nie sposób jednak nie zauważyć pewnego zamiłowania do samotności u jego bohaterów. Filmy von Horna są boleśnie szczere, dosadne. Czasami wręcz zaciera się granica między aspektem fabularnym a dokumentalizmem. Bo chociaż filmy te w znakomitej większości dokumentami nie są, kreacje aktorskie zbudowane są z tak chirurgiczną precyzją, iż trudno nie wyobrażać sobie ich realnego odniesienia. Nierzadko przecież swój pierwowzór właśnie mają.

Niewielu jest w tej chwili twórców, którzy równie konsekwentnie kierują się przyjętymi za młodu wartościami. W filmach von Horna wbrew pozorom nie można mówić o nużącej powtarzalności czy stagnacji. Twórca na czynniki pierwsze rozbiera człowieczeństwo, odkrywając kolejne jego warstwy. Im bliżej twarzy bohatera znajduje się kamera, tym szczersze prawdy zapisują się w kolejnych scenach. Czy przez tą surowość oraz bezpośredniość należy się obawiać, iż von Horn tworzy dzieła zbyt zawiłe lub niezrozumiałe? Absolutnie nie. Każdy kolejny tytuł z filmografii reżysera zachodził mnie z innej strony i kazał zastanawiać się nad innym wymiarem codzienności, ale wszystkie te filmy osiadły w mojej pamięci spokojnie, wyraźnie i z pewnością na długo.


korekta: Michalina Nowak

[1] Johan Joelsson, Regissör 08, https://web.archive.org/web/20150520165154/http://www.gp.se/jobbstudier/1.21737-regissor-08 (dostęp: 20.10.2024).

[2] Joanna Poros, Magnus von Horn, Magnus von Horn o Intruzie: tego potwora tworzy społeczeństwo, https://culture.pl/pl/artykul/magnus-von-horn-o-intruzie-tego-potwora-tworzy-spoleczenstwo-wywiad (dostęp: 20.10.2024).

[3] Marcin Radomski, Magnus von Horn, Magnus von Horn dla Onetu przed festiwalem w Cannes: to nie jest film o aborcji, https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/magnus-von-horn-przed-cannes-dla-onetu-to-nie-jest-film-o-aborcji-wywiad/lff9ncv (dostęp: 20.10.2024).

Idź do oryginalnego materiału