O kulisach polskich rozwodów, a przede wszystkim budowaniu społecznej świadomości i dobrych praktyk w środowisku prawniczym, z Magdaleną Dąbrowską, prawniczką, inicjatorką Dobrych Rozwodów, rozmawia Agnieszka Grün-Kierzkowska.
Agnieszka Grün-Kierzkowska: Dobry rozwód, czy to możliwe? Brzmi jakoś nienaturalnie…
Magdalena Dąbrowska: Tak, jest to możliwe! Nie zdarza się to zawsze, ale na szczęście w mojej praktyce bardzo często spotykam się z parą, która nie marzy o tym, żeby przez wiele lat prowadzić krwawą wojnę w sądzie. Są to często osoby, które nie potrafią się prawidłowo ze sobą komunikować, ale dostrzegają jakieś wyższe wartości, niż zemsta czy pogrążanie się w swoich złych emocjach. Dobry rozwód jest – przynajmniej w mojej misji – trampoliną do rozpoczęcia lepszego życia. Zawsze staram się przekonać moich klientów do takiego wyboru.
Zastrzegam, iż mówimy o sytuacji, w której decyzja o rozwodzie jest decyzją świadomą i nieuniknioną. Po prostu w świadomości osób, które postanowiły zrobić ten krok, zapadła już nieodwołalna decyzja. W takich przypadkach nie ma już miejsca na jakiekolwiek wątpliwości, czy ten związek można odratować. W sytuacji, gdy wiemy, iż nie ma już innego wyjścia niż rozstanie, pozostaje nam tylko uzgodnić tak zwane warunki wyjścia w taki sposób, aby zaopiekować tych małżonków i ich dzieci w jak najwyższym stopniu.
Mówię o warunkach dotykających trzech głównych problemów, a może bardziej płaszczyzn niż problemów. Po pierwsze – w jaki sposób się rozwieść – z orzeczeniem o winie, czy bez orzeczenia w winie. Po drugie kwestia dzieci, a mianowicie w jaki sposób dziećmi, rzeczona para, będzie się zajmowała, komu będą przysługiwały prawa rodzicielskie i w jaki sposób dzieci będą spędzały czas, zarówno z matką, jak i z ojcem. Po trzecie wreszcie, pozostaje sprawa majątku, czyli jak podzielić wspólne dobro, którego ta para się dorobiła.
Utarło się społeczne przekonanie, iż w sytuacjach rozwodowych najbardziej poszkodowane są dzieci. Zgodzisz się z tym twierdzeniem?
Oczywiście, jest to twierdzenie jak najbardziej słuszne. Dlatego też w mojej wizji rozwodu dzieci są zawsze na pierwszym miejscu. Zawsze wysłuchuję obu stron, aby w jak najlepszym stopniu rozpoznać sytuację opiekuńczo-wychowawczą dzieci. Oczywistym jest, iż dobro mojego Klienta leży bliżej mojego serca, niż jego małżonka, jednakże, o ile oczekiwania mojego Klienta byłyby sprzeczne z dobrem dzieci, to w pierwszych słowach sygnalizuję, iż to jest zaspokajanie jej czy jego potrzeb, a nie potrzeb dzieci. W takiej sytuacji odsyłam parę do naszego psychologa, z którym próbują uzgodnić najlepsze, z punktu widzenia dzieci, warunki ich wychowania. Wtedy podejmowane są decyzje, czy któryś z rodziców będzie rodzicem wiodącym, czy idziemy w opiekę naprzemienną. Zdarzają się również sprawy, w których należy dla dobra dziecka całkowicie odseparować toksycznego, czy przemocowego rodzica. Wtedy jednak mamy do czynienia z klasyczną walką w sądzie, nie zaś z trudnymi, choć mimo wszystko przyjemnymi, rozmowami w zaciszu mojego gabinetu.
Jaki zatem układ warunków przytoczyłabyś jako najmniej obciążający dzieci, najmniej kaleczący, najmniej traumatyczny?
Myślę, iż każdy przypadek jest inny, ale taką wspólną płaszczyzną, na którą wszyscy powinni się zgodzić, jest uznanie, aby faktycznie dzieci były na pierwszym miejscu.
To jest początek i koniec całej tej idei. o ile będzie nam przyświecać interes dziecka jako nadrzędny, to znajdziemy motywację, aby skomunikować się choćby ze znienawidzonym byłym mężem, partnerem czy partnerką. Odsuniemy emocje na bok po to właśnie, żeby dla dzieci było jak najkorzystniej.
Drugą istotną rzeczą jest uświadomienie sobie, iż nie warto się bić o każdy dzbanek czy łyżeczkę. Nie warto eskalować konfliktu, a wszystko po to, żeby dziecko dorastało bez konfliktu lojalnościowego wobec któregokolwiek z rodziców i aby istniała możność wypracowania, w miarę możliwości, wspólnej wizji, odnośnie przyszłości dziecka. Powinniśmy dać dziecku poczucie bezpieczeństwa, bo ono jest najważniejsze. Podobnie z alimentami, tutaj też dobro dziecka powinno być na pierwszym miejscu. Niektórzy się szczycą tym, iż sprytnie ukryli majątek i dzięki temu nie muszą płacić alimentów w wyższej wysokości. Dla mnie takie zachowanie jest niemoralne. To nie jest wygrana. To jest pomaganie w byciu złym rodzicem. Uzasadnione koszty dziecka powinny być zaspokojone na poziomie jak najbardziej zbliżonym od tego, jaki dziecko miało, kiedy rodzice byli razem. Powinno się zapewnić dziecku ten minimalny komfort, aby dziecko nie musiało przechodzić niekorzystnych zmian otoczenia z powodu rozwodu rodziców. Nie zawsze się to udaje, ale do tego powinno się aspirować.
Jak praktykuje się w Polsce, bo ja mam takie może filmowe wyobrażenie, iż dzieci zostają w dotychczasowym domu, to jest przez cały czas ich dom, a tylko rodzice czasowo się zmieniają w opiece nad nimi?
To się nazywa gniazdowanie. Osobiście nie jestem fanką tej metody. W logo mojej kancelarii jest patchwork i jest kolejny istotny element mojej misji. Kiedy się temu przyjrzysz, zobaczysz piękne kolorowe skrawki, które są pozszywane dość surową nicią. Całość jednak sprawia wrażenie, iż ten paczłork jest radosny. Może i ma surowe łączenia, ale daje poczucie spójności, całości, pełni. Moją misją jest takie przeprowadzenie rozstania pary, aby to rozstanie nie powodowało traumy. By po wyjściu z nieudanego związku, można było jak najszybciej rozpocząć kolejny, który będzie udany. Kolejny związek może być połączeniem nie tylko na poziomie dorosłych, ale też i dzieci z różnych związków. Nowa rodzina to kochający się partnerzy i ich dzieci z poprzednich relacji. Na tym polega patchwork. W formule gniazdowania nie pokażesz dziecku jak wygląda kochająca się rodzina. Możesz dziecku pokazać jedynie to, jak wygląda twoja z nim relacja. To trochę za mało, żeby to dziecko było w pełni wyposażone w wiedzę, jaką powinno mieć, zanim samo wejdzie w poważną relację. Nie dasz w ten sposób dziecku wzorca rodziny.
A dlaczego to jest takie ważne dla ciebie?
Tak. Jest to dla mnie ważne, ponieważ jestem zwolenniczką dawania dzieciom dobrych wzorców. Nie jesteś w stanie dać dziecku dobrego wzorca, jeżeli jesteś obrażona na wszystkich mężczyzn i opowiadasz swojej córce, iż każdy facet to świnia. Zbudowanie przez nią zdrowej relacji w przyszłości nie będzie łatwe.
Jeżeli zbudujesz prawdziwy, dobry związek, który pokaże dzieciom, zarówno twoim, jak i partnera, iż szczęśliwa rodzina to rodzina wspierająca się, rodzina bezpieczna, dla której szacunek ma ogromne znaczenie, spędzająca razem czas, posiadająca wspólne hobby, po prostu miła i tworząca dom przez duże D, dom, do którego chcesz wracać, to jest to dobro nadrzędne. Dziecko nie nauczy się z książek, jak wygląda dobry dom. Dzieci obserwują rzeczywistość i wyciągają wnioski na przyszłość. Tak budują swoje filtry, przez które później będą postrzegać rzeczywistość.
Wielokrotnie mój syn nie chciał mnie słuchać. Nie chciał zrobić tego, czy tamtego, ale gdy widział, jak ja robię różne rzeczy, on starał się robić je tak samo. W ten sposób wychowujemy dzieci. Pokazujemy im wzorce, na przykładzie własnego życia. Im lepsze wzorce dajemy, tym lepsze będzie życie naszych dzieci.
Jeżeli pokażesz im fajny związek, mimo tego, iż poprzedni się rozpadł, to dziecko się nauczy – podświadomie – iż porażkę można przekuć w siłę. Dlatego moim zdaniem, ten patchwork jest taki ważny. Oczywiście paczłork jest dobry, o ile jesteś gotowa do wejścia w nowy związek.
Na pewno nie będziesz gotowa do wejścia w nową zdrową relację, o ile przeżyłaś traumę, która nie została prawidłowo przepracowana. o ile w twojej głowie będzie mieszkała chęć zemsty, o ile nie przepracujesz nienawiści, nie przebaczysz, to zmiana na lepsze po prostu będzie niemożliwa.
Wracając do gniazdowania… Nie ma takiej opcji, żeby zbudować dobry patchwork gniazdowaniem. Jest to logistycznie niemożliwe. Nie wejdziesz w żadną poważną relację i nie urodzisz kolejnego dziecka, o ile będziesz mieszkać tydzień tu, tydzień tam. Załóżmy, iż masz jedno dziecko z pierwszego małżeństwa, funkcjonujesz w schemacie gniazdowania, a rodzi ci się drugie dziecko. Czy ty z tym drugim dzieckiem masz wejść do domu gniazdowego, czy porzucić je na tydzień, bo wracasz do gniazda?
Czyli to drugie dziecko będzie trochę gorzej traktowane…
Musisz je porzucić na tydzień, musisz iść do innych dzieci w innym domu. Moim zdaniem to jest jakiś nonsens. Z kolei na przykład umawianie się, iż na przykład przez rok sobie pogniazdujemy, a potem zobaczymy co dalej, też nie rozwiązuje sprawy. Robi się w ten sposób tak zwaną sieczkę w głowach tych biednych dzieci.
Rodzice często mówią – może ty kogoś spotkasz, może ja kogoś spotkam, wtedy zdecydujemy. I robią z dziecka wariata. Zważ, iż dzieci potrzebują mieć jakieś ustalone reguły, a nie zmieniające się przepisy podczas gry, uzależnione od tego, czy kogoś poznasz, czy nie poznasz.
Tak, teraz to widzę zupełnie z innej perspektywy. A czy klienci, rozwodzący się ludzie, mają świadomość i potrzebę, terapii po rozwodzie? Czy to jest dobre rozwiązanie?
Na szczęście wielu moich klientów, choćby zdecydowana większość, przychodzi do mnie już po terapii. Więc ja mam ten problem jakby z głowy.
Nie muszę zastanawiać się, czy to jest decyzja przemyślana, czy nie. o ile przychodzi do mnie para, która była na terapii, powiedzmy dwa czy trzy lata i nic z tego nie wyszło, to ja mam czyste sumienie, iż faktycznie ta decyzja jest ostateczna i przede wszystkim świadoma. Najbardziej jednak się cieszę, gdy nie muszę rozwodzić ludzi.
Bywa, iż przychodzą do mnie ludzie z jakimiś problemami. Bardzo często są to problemy natury finansowej. Przyglądam się ich życiowej sytuacji i nagle okazuje się, iż problemy finansowe, które są zarzewiem ich wewnętrznego konfliktu partnerskiego, można rozwiązać na trzy różne sposoby, z których każdy przysporzy im po 200-300 tysięcy.
Wtedy przestają widzieć problem, przestają się kłócić o pieniądze, bo już nie mają ku temu powodu. W tej konkretnej sprawie, poza problemem z pieniędzmi, nie mieli żadnych innych problemów. Są po ślubie 20 lat i bardzo się kochają, tylko po prostu nie umieli się dogadać w kwestiach finansowych. Mam takie małżeństwa, którym prowadzę sprawy finansowe, przeciwko innym ludziom, a nie rozwodowo przeciwko sobie.
Właśnie miałam cię zapytać o najtrudniejszą sytuację, z jaką miałaś do czynienia podczas batalii rozwodowej i największe zaskoczenie.
Najtrudniejsza sytuacja? Myślę, iż ciągle jeszcze jest przede mną.
W sprawach, w których już działałam, udało nam się wypracować wspólne stanowisko, albo proces poszedł po mojej myśli, albo wiem, iż pójdzie, tylko potrzebuję jeszcze trochę czasu. Tak iż myślę, iż najtrudniejsze sprawy jeszcze przede mną.
A co mnie najbardziej zdziwiło? Zadziwiał mnie bardzo często sąd i jego bezduszność. Pozostawianie dzieci bez opieki przez sąd jest dla mnie rzeczą straszną. Zdarza się niestety, iż sąd nie reaguje na to, iż dzieciom dzieje się krzywda, ponieważ manipulujący rodzic o narcystycznych cechach charakteru i nieograniczonych możliwościach budżetowych, niszczy dzieciom życie. Bywa, iż sąd nic z tym nie robi przez wiele miesięcy, bo nie ma czasu, bo jest zajęty innymi sprawami.
To mnie zadziwia i mnie martwi. I są to być może te najtrudniejsze sprawy, gdy nic nie mogę zrobić, bo druga strona nie chce się dogadać, a sąd jest bezczynny.
Zapewne, takie sytuacje powodują obciążenie emocjonalne nie tylko u twoich klientów, ale chyba ta świadomość też jest ciężarem dla ciebie?
Jestem już przyzwyczajona do takiego stanu. Moja praca w zawodzie – na różnych polach – trwa od 1996 roku, więc trochę już mało mnie dziwi.
Natomiast moi klienci faktycznie bywają zrozpaczeni, ponieważ nie wiedzą, co mają z tym wszystkim zrobić. Najgorsza jest bezradność.
Dobrze, iż mają do kogo przyjść, bo to też jest swoiste signum tempori …
Tak, tylko iż ja też czasem kilka mogę, dlatego pozwolę sobie skierować apel do prawników, którzy zajmują się prawem rodzinnym, aby działali w sposób etyczny. Moim zdaniem prawnicy, którzy zajmują się prawem rodzinnym, powinni być w jakiś sposób weryfikowani. Może należałoby jakieś normy ustalić w tym zakresie albo wręcz wprowadzić obowiązkowe szkolenia psychologiczne, w ramach tak zwanego doskonalenia zawodowego.
To jest niepojęte, iż ludzie z zapędami niszczycielskimi, decydowali o losach rodzin. Znam wiele takich przypadków, gdy moi klienci z chęcią dogadaliby się ze swoimi partnerami, ale nie mogą, ponieważ ich małżonkowie mają ze strony swoich prawników absolutny zakaz komunikowania się z nimi. Przykre to jest…
Wierzę, iż dla takich prawników jest już zarezerwowane specjalne miejsce w piekle, bo dla mnie taka postawa jest kwintesencją zła. To są ludzie, którzy idą po trupach do celu. Oni się szczycą tym, iż zabrali komuś dziecko. Szczycą się tym, iż 7-letni chłopiec, od 4 lat nie widział taty i dzięki temu już go choćby nie pamięta. Dla nich to jest sukces, a dla mnie to jest chore.
To jest patologiczne i bardzo instrumentalne traktowanie ludzi, uczestników tej trudnej sytuacji…
Uważam, iż tacy prawnicy powinni być podawani jakimś badaniom psychologicznym i wręcz niektórym powinno się zakazywać przyjmowania spraw w zakresie prawa rodzinnego. I powinny być kary dyscyplinarne z tytułu naruszenia dobrych zasad, naszej umowy społecznej, świata niby cywilizowanego, a niestety tak strasznego czasami.
Uważam, iż w wielu sprawach, w których nie byłam w stanie się dogadać, zawinili prawnicy.
To przykre, iż mówisz to z perspektywy prawniczki. Szczególnie, iż za tobą stoi ogromna wiedza, ogromna świadomość… i też niejako poczucie wstydu, za koleżanki i kolegów, którzy nie mają po prostu wystarczająco mocnego kręgosłupa etycznego, prawda?
Tak, rzeczywiście jest to przykre. Zdarzają się oczywiście sprawy, w których małżonkowie czy partnerzy moich Klientów nie korzystali – z różnych względów – z pomocy prawnika i tam też nie mogliśmy się porozumieć. Czasem bowiem związujemy się osobami, które urodziły się po to tylko, żeby niszczyć. Dla nich pozostawanie w sporze jest wartością samą w sobie. Nie zaspokoją się żadnym rozwiązaniem. Dla nich jedynym rozwiązaniem jest pozostawanie w krwiożerczej walce. Takie sprawy jednak na szczęście zdarzają się niezwykle rzadko.
Teraz przeskoczymy trochę na drugi biegun, bo chciałam dopytać, czy w relacjach, związkach, małżeństwie możliwe są działania prewencyjne, zapobiegające rozwodom?
Oczywiście, jestem całym sercem za prewencją. W związku z tym, iż sama jestem zwolenniczką rozwoju, zawsze do tego rozwoju namawiam osoby z mojego bliskiego otoczenia. To samo proponuję klientom i także moim pracownikom. Ostatnio właśnie zrobiliśmy w kancelarii kurs komunikacji, również dla osób, które nie mają bezpośredniego kontaktu z klientami. Dla nich to szkolenie miało wymiar raczej prywatny niż zawodowy.
Razem z psycholożką, która prowadziła dla nas warsztaty, przygotowujemy „Nauki przedmałżeńskie, niekoniecznie przed ślubem” i to jest właśnie ta prewencja. w tej chwili mamy szereg spotkań z widzami, które to spotkania są wprowadzeniem do kursu. Kurs ten przygotowujemy dla ludzi, którzy są w relacji, ale chcieliby być w tym związku świadomie, na warunkach, które są dla nich ważne i akceptowalne.
W tych naukach przedmałżeńskich poruszamy takie tematy jak chociażby podstawowy – brać ślub czy nie. Drugą płaszczyzną są dzieci, a zatem czy w naszym związku w ogóle chcemy mieć dzieci. Przecież to jest nasz wybór, a nie obowiązek. Kolejna kwestia – majątek. o ile będziemy już małżeństwem, to wcześniej podpisujemy intercyzę, czy chcemy iść w to wspólnie. A może idziemy, każdy swoją ścieżką i tylko określamy, na co się zrzucamy? Komunikacja w sprawach religii, światopoglądu, polityki, etc… Takich płaszczyzn w porozumiewaniu się jest wiele więcej.
Czy chcesz powiedzieć, iż ludzie zawierają najważniejszą w swoim życiu umowę i w sumie dokonując tego aktu nie znają się?
Tak, oni często dokonują tego aktu, ponieważ to jest ich lekarstwo na samotność, natomiast w żaden sposób nie można tego nazwać świadomą decyzją wejścia w zdrową relację. I tutaj widzę miejsce na prewencję.
Ale o ile nie miałaś szczęścia uczestniczyć w takich naukach przedmałżeńskich i już jesteś w związku małżeńskim, to kolejnym polem do przerobienia może być tzw. małżeństwo w kryzysie.
Czyli znowu komunikacja w kryzysie. Na jakim etapie można jeszcze coś zdziałać, a na jakim będzie o to już trudniej. Jakiego koloru flagi wywieszać i na co zwrócić uwagę….
Tych kwestii jest mnóstwo. Dobrze by było, gdybyśmy owe nauki przedmałżeńskie, mogli odbyć na bardzo wczesnym etapie życia. Gdy podejmujemy takie decyzje pochopnie, w zbyt młodym wieku, pod presją grupy rówieśniczej albo presją rodziców, to często skutkuje złymi wyborami.
Ja bym choćby pokusiła się o stwierdzenie, iż takie nauki powinny być obowiązkowym elementem przed zmianą stanu cywilnego.
Moja pełna zgoda! W kursie komunikacji, w którym ja uczestniczyłam i który stal się podwaliną naszych późniejszych działań, uczestniczyło kilkanaście różnych osób, z różnym doświadczeniem, ale każdy stwierdził, iż wiedza, którą otrzymaliśmy, przychodzi do nas 20 lat za późno. Mówiły to 30-letnie dziewczyny, które twierdziły, iż taką wiedzę chciałyby mieć, gdy miały 10 lat, bo może pozwoliłoby to im się dogadać z rodzicami, gdy były w trudnym nastoletnim etapie życia. Podobnie mówiły 50-letnie matki, ubolewając nad tym, iż tej wiedzy nie miały, gdy wychowywały małe dzieci, bo teraz jest za późno. One na tym etapie już się nie dogadają z dziećmi. Człowiek w tym wieku jest już plastycznie ulepiony, ukształtowany psychicznie. Teraz można tylko obserwować, jakie są efekty naszego wychowania, a nie uczyć ich pływania w wodzie życia… Mówią to ze łzami w oczach, uświadamiając sobie stracony czas, zaprzepaszczone szanse.
Czy można określić, iż idea zapobiegania rozwodom opiera się na samoświadomości i na uprawianiu skutecznej komunikacji?
Oczywiście. Dzisiaj miałam spotkanie z klientami, którzy się rozwodzą, ale dzięki temu, iż pomogłam im się skomunikować, wygaszając ich dyskusję w momencie, gdy wchodzili w rejestry emocji, to mogę powiedzieć, iż przeszli przez DOBRY ROZWÓD. Oni będą sobie składali życzenia w święta, będą wspólnie wychowywali dwójkę wspaniałych dzieci i nie będą dla siebie wrogami. Mają do tego wspaniałą bazę. Wystarczy jej tylko nie zniszczyć.
Czy w ogóle jest możliwe pozostanie, albo raczej rozstanie w przyjaźni po rozwodzie?
Bardzo często moi klienci przytulają się w momencie, w którym składamy podpisy pod ostatnimi dokumentami. Jest to w zasadzie norma. Oni oczywiście będą mieli mnóstwo jeszcze konfliktów, szczególnie o ile wychowują wspólne dzieci. Wiadomo, iż czasami będzie się to wszystko rozjeżdżać w kwestiach ferii, wyboru szkoły, na temat najróżniejszych błahostek i rzeczy ważnych, które są częścią naszego życia.
Jeżeli jednak przypomną sobie, iż można przejść przez najtrudniejsze chwile dzięki dobrej komunikacji, to być może chętnie do tych mechanizmów wrócą.
Czy rozwód zawsze oznacza porażkę? Jak wypada bilans zysków i strat?
Porażką jest zły związek. Sam rozwód może trudno nazwać sukcesem, ale może on być trampoliną do szczęścia. Może być uwolnieniem się od toksycznych ludzi. Może być początkiem wspaniałej reszty życia.
Myślę, iż choćby z najgorszych rzeczy, które nas dotykają, można wyciągnąć coś pozytywnego. Rozstanie może dać asumpt do rozwoju. Może dać możliwość odbicia się od dna czy wejścia na wyższy poziom. Każdą porażkę można przebić w sukces. Potraktujmy to jako okazję do pozytywnych zmian, czas wzmożonej mobilizacji.
W myśl zasady: Nie bać się życia, chwycić za wodze-lejce i czasami spiąć to życie ostrogami!
Jestem zagorzałą wyznawczynią idei małżeństwa, miłości, bycia we dwoje, ale nie za wszelką cenę.
Czy jesteś w stanie w taki prosty, przejrzysty sposób sformułować znaki ostrzegawcze, które mogłyby być takim sygnałem, iż coś jest nie tak, iż gdzieś tam na azymucie może pojawić się sprawa rozwodowa?
Tak. Myślę, iż taką pierwszą czerwoną flagą jest moment, gdy ludzie ciągle się krytykują i przyczepiają do rzeczy kompletnie nieistotnych. Kiedy szukają jakiegokolwiek powodu do tego, żeby znaleźć kolejny pretekst do niezadowolenia. To jest sygnał, iż coś nie idzie w tym kierunku, w którym iść powinno.
Powinniśmy wtedy zadać sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje i co możemy z tym zrobić. Dlatego, iż o ile zostanie przekroczona taka płynna granica pomiędzy zdrowym niezadowoleniem z jakichś elementów życia, a chronicznym niezadowoleniem z życia co do zasady, to zaczynają się większe problemy. o ile w związku dzieje się źle i dochodzi do codziennych, uporczywych nieporozumień na wielu płaszczyznach, to za chwilę pojawi się alkohol albo hazard, nagle okaże się, iż przyjaciółka z pracy będzie „superwspierająca”, a gdy wyjadą w delegację, to zaczną się romanse…
W dodatku czynniki zewnętrzne, problemy finansowe, niezadowolenie z pracy, pogłębiają kryzys. Powoli odchodzimy od siebie, nie rozmawiamy, ukrywamy się przed drugą osobą. To wszystko, to efekt braku prawidłowej komunikacji.
Gdybym poprosiła cię o takie sformułowanie, może to trochę brzmi kuriozalnie, ale złotej rady w sprawie rozwodów, to w jakie słowa byś ją ubrała?
Lubię takie zdanie, iż jak ktoś jest inny, to nie znaczy, iż jest winny. My często bardzo chcemy, żeby ta druga osoba była taka sama jak my, tylko zapominamy o tym, iż tak się nie da.
Jak chcemy zobaczyć siebie, to spójrzmy do lustra…
Właśnie. Chcąc stworzyć związek musimy pamiętać, iż po tej drugiej stronie jest zupełnie ktoś inny. Ktoś, kto inaczej reaguje na stres niż my, ktoś, kto potrzebuje być może zupełnie innych doznań niż my, ktoś, kto odpoczywa w inny sposób, kogo cieszą inne rzeczy itp.
Inny, to nie znaczy obcy. Trzeba też wiedzieć, czego samemu się pragnie. jeżeli nie wiesz, czego sama chcesz, nie możesz oczekiwać od partnera, iż on to będzie wiedział za ciebie.
Czyli, po raz kolejny wraca do nas w tej rozmowie samoświadomość.
Samoświadomość i komunikacja, która niekoniecznie musi odbywać się wyłącznie z drugą osobą.
Wewnętrzny dialog masz na myśli?
Komunikacja musi też przebiegać z samym sobą. Ty sama musisz wiedzieć, czego chcesz, kim jesteś i na czym ci zależy.

Magdalena Dąbrowska, radca prawny.
Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Prawa i Administracji. Absolwentka British Centre for English and European Legal Studies na Uniwersytecie Warszawskim we współpracy z Uniwersytetem w Cambridge. Doświadczenie zawodowe zdobywała świadcząc usługi prawne na rzecz wielkich korporacji, jak również na rzecz mniejszych podmiotów gospodarczych. Pnąc się po szczeblach kariery doszła do funkcji Dyrektora Departamentu Prawnego w jednej z największych korporacji w Polsce. W 2010 r. założyła Kancelarię DKRP, w której prowadziła sprawy prawne podmiotów gospodarczych i osób fizycznych, w tym również sprawy rozwodowe. W 2016 r. wraz z r.pr. Krzysztofem Orskim założyła kancelarię NA BANK Orski Dąbrowska Radcy Prawni sp.k., która odnosi liczne sukcesy w tzw. sprawach frankowych, prowadzonych przeciwko największym bankom w Polsce. Równolegle rozwija drugą gałąź –KANCELARIĘ DOBRY ROZWÓD – będącą kontynuacją idei rozwiązywania trudnych spraw ludzi uwikłanych w problemy, których nie rozwiążą bez wsparcia ekspertów. Od 2010 r. jest radcą prawnym, wpisanym na listę przy Okręgowej Izbie Radów Prawnych w Warszawie.