To spektakl o tak wielkim ładunku emocjonalnym i tak wielkiej skali grozy, iż aktorzy – angażując się weń bez reszty – są równie wstrząśnięci jak widzowie. Po premierze „Ślubu” Gombrowicza w Teatrze Lalek Banialuka polały się łzy.
19 marca w bielskim teatrze odbyła się premiera spektaklu wyreżyserowanego przez Agatę Biziuk. Porwała się na tak trudny, wielowarstwowy, przepełniony symboliką, groteską i złożoną psychologią dramat, jakim jest „Ślub”. Nie zagubiła się w gąszczu Gombrowiczowskich tropów. Z wielką precyzją, nie zdając się na przypadki, poprowadziła widza przez świat, który przeraża beznadzieją i rozdrapuje rany.
Realizatorzy spektaklu mierzą się z najbardziej nieujarzmionym i metaforycznym utworem Witolda Gombrowicza. – Czy cienie otaczające głównego bohatera Henryka to reakcja na traumatyczne wydarzenia? Mary senne? Czy może widma profetyczne zwiastujące kolejne rewolucje? Bierzemy udział niejako w rytuale, w świecie stwarzanym przez bohatera, gdzie nadzieje i oczekiwania zderzają się z figurą rodziny. Widzimy świat takim, jakim go stwarzamy – to próbuje powiedzieć nam Gombrowicz – przybliża Agata Biziuk. Realizatorzy wchodzą w dyskusję z klasykiem, tworząc niezwykle plastyczną rzeczywistość postapokaliptyczną, gdzieś pomiędzy jednym konfliktem zbrojnym a drugim, w tej rzeczywistości odnajdując człowieka, jednostkę, ofiarę tych nawałnic. – „Ja jestem syn wojny” wykrzykuje Henryk rodzinie czy też marom, które stworzył jego zmęczony umysł. Ta autodefinicja głównego bohatera nosi w sobie wielki manifest i ból. Jest niejako kluczem do inscenizacji – dodaje reżyserka.
Symbolika może wydawać się wręcz przytłaczająca. Z pewnością to dzieło, które warto obejrzeć (i przeżyć) więcej niż raz, by chłonąć wszystkie jego aspekty z perspektywy społecznej, politycznej i psychologicznej, nadto szukając odniesień do kultury czy religii. Jednak „Ślub” odbiera się także emocjonalnie, w czym wybornie pomaga kunszt choreograficzny, scenograficzny, kostiumologiczny i kompozytorski. Urzekają przytłaczające projekcje wideo Tobiasza Czopłopińskiego. Ogromnego wyzwania podjął się Radosław Sadowski, który najpierw uwiódł publiczność lekkością i wdzięcznością, by tym bardziej zaszokować ją stanem swojego ducha i metamorfozą. Znakomicie partnerują mu na scenie Martyna Gajak, Marta Popławska, Maciej Jabłonowski i Włodzimierz Pohl.
– „Ślub” to dzieło klasyczne, które w tej chwili łatwo zuniwersalizować, które mówi i o tym, co się dzieje u naszych wschodnich sąsiadów. Także o tym, iż jeżeli choćby tę wojnę przeżyją, to jakimi ludzkimi wrakami zostają. Tak naprawdę można umrzeć za życia – mówiła nam po premierze Agata Biziuk.
Doskonale to zrozumiał odtwórca głównej roli. Zaangażował się bez reszty, by oddać to, jak doświadczona wojną dusza rozrywa się na kawałki, jak rozkłada się wszystko, co do tej pory stanowiło oparcie. – Wykonaliście z nami niesamowitą pracę, obciosując nas, momentami siekierą, z naszych przyzwyczajeń lalkarskich, pokazując nam cudowny warsztat pracy nad ciałem, pracy nad rolą, nad słowem i sensami. I za to chciałem wam bardzo podziękować. Za to też, iż mogliśmy dotknąć tego świata, poczuć go – dozował słowa Radosław Sadowski po premierowym spektaklu. Trzeba tu powiedzieć, iż aktor woli przemawiać całym sobą na scenie i rzadko decyduje się zabrać głos po premierach. Teraz zrobił wyjątek, pokazując, jak bardzo zespolił się z rolą i jaką ma ogromną wrażliwość. – Za naszą wschodnią granicą ludzie teraz giną. Po to, żebyśmy mogli tu swobodnie siedzieć, uśmiechać się, bawić, oglądać spektakle. To są młodzi chłopcy… – mówił, roniąc łzy. – Dziękuję, iż mogłem poczuć to, co poczułem – zakończył. Oczy zaszkliły się też innym twórcom. To jedna z tych magicznych chwil w teatrze, gdy można do głębi odczuć, jak istotną sztuka pełni rolę w naszym życiu.
Jednak reżyserka nie chciała, by „Ślub” li tylko przygnębiał i zostawiał nas z poczuciem beznadziei. Dla niej praca nad tak trudnym tematem to swoiste oczyszczenie. – Spektakl daje przesłanie pacyfistyczne i o to mi chodziło. Chciałam pokazać, iż wojna to droga w jedną stronę. Powinniśmy doceniać to, co mamy, nasze rodziny, ale też pokusić się o refleksje nad ideami, w które wierzymy i za którymi podążamy – mówi.
Jacek Popławski, dyrektor Banialuki, podczas popremierowego spotkania twórców z widzami wyraził zadowolenie, iż młodzież będzie miała okazję poznać Gombrowicza. – I to w taki sposób, żeby było to dla niej wiarygodne, inkluzywne, żeby nie poczuła się za bardzo „zaatakowana”, tylko żeby to było dla niej do przeżycia, żeby zagrać obrazem – wskazywał, podkreślając przy tym, iż z tego zadania wywiązali się twórcy spektaklu. Komplementował talent reżyserki. – Od razu było wiadomo, iż będzie to plastyczne i symboliczne – stwierdził, zwracając przy tym uwagę na świetną pracę Mariki Wojciechowskiej (scenografia). Dostrzegł też, jak muzyka Piotra Klimka doskonale uzupełniła plastykę przedstawienia. Docenił jednocześnie talent Krystyny Lamy Szydłowskiej. – Musiała udźwignąć te wszystkie role, przepoczwarzania, transmutacje tylu postaci – wyliczał. – Nie pozwoliłaś, by aktorzy się w tym wszystkim pogubili i sprawiłaś, iż czuli, iż to jest ich. Dziękuję ci za ten efekt – zwrócił się do choreografki.
Wkrótce w tygodniku Kronika Beskidzka ukaże się wywiad z reżyserką Agatą Biziuk.
Zdjęcia:
DOROTA KOPERSKA PHOTOGRAPHY