Lorde "Virgin": Ultradźwięki, które nie wnoszą niczego nowego [RECENZJA]
Zdjęcie: Lorde Virgin
Przeczytałem ostatnio książkę, w której główny bohater żałował swojego porywacza. Akcja rozgrywała się, i nie żartuję, w Sztokholmie, a Greg, bo tak się nazywał, odmierzał czas słuchaniem "Ribs". Gdyby Lorde wiedziała, iż jej twórczość może niektórym umilać zamknięcie, nie wydałaby "Virgin". Albo zrobiłaby tak, iż na dłuższą metę nie wiałoby nudą.