LOONEY TUNES: PORKY I DAFFY RATUJĄ ŚWIAT. Science fiction, którego Zaslav nie zdołał zniszczyć

film.org.pl 2 tygodni temu

Trudno w to uwierzyć, ale o ile usunąć z równania tzw. filmy kompilowane (a zatem zbiory kilku bądź kilkunastu krótkich metraży), to właśnie doświadczyliśmy wydarzenia epokowego: premiery pierwszego w pełni animowanego filmu kinowego z uniwersum Zwariowanych melodii. Z jakiegoś powodu Looney Tunes: Porky i Daffy ratują świat trafiło jednak na ekrany kin bez większego echa. A szkoda, bo to naprawdę świetny film, będący gwarancją dobrej zabawy zarówno dla najmłodszych, jak i nieco starszych widzów.

Zaczyna się jak klasyczne kino science fiction: od naukowca i niezidentyfikowanego obiektu latającego, który spada na Ziemię i uderza w dach pewnego domostwa. Oczywiście, tak się akurat pechowo składa, iż w tym domostwie mieszkają nasi bohaterowie: Kaczor Daffy oraz Prosiak Porky. Przedziurawiony dach to duży problem – zwłaszcza iż nazajutrz przeprowadzana jest inspekcja budowlana. Bohaterowie otrzymują tydzień na naprawę. o ile nie zdążą, ich ukochany dom czeka rozbiórka. W akcie desperacji Kaczor i Prosiak chwytają się różnych zajęć, ale każde kończy się tak samo: szybkim zwolnieniem na skutek niesubordynacji Daffy’ego. W końcu lądują na dniu próbnym w fabryce gumy do żucia. I gdy już wydaje się, iż odnaleźli swoją niszę, a dom uda się uratować, Kaczor trafia na ślad kosmicznego spisku, którego celem jest przejęcie kontroli nad mózgami wszystkich mieszkańców planety.

Jeżeli opis fabuły wydaje wam się nieco zagmatwany, to dobrze – w świecie Zwariowanych melodii nic nie może być przecież zbyt proste. Bohaterowie umierają tylko po to, aby odrodzić się w następnej scenie, w każdej chwili na czyjąś głowę może spaść kowadło, a dowolny przedmiot ma prawo w ułamku sekundy stać się czymś zupełnie innym (najpewniej czymś łatwopalnym). Taki już urok tej, ponad 90-letniej, serii. Twórcy Porky’ego i Daffy’ego pozostają mu wierni: w ruch idą tutaj gigantyczne młotki, miotacze ognia i inne wymyślne, całkowicie niegroźne gadżety. A wszystko to zaanimowane w cieszącej oko, dzisiaj już adekwatnie oldskulowej, technice rysunkowej, jedynie fragmentarycznie uzupełnianej przez trójwymiarowe elementy wygenerowane komputerowo.

Chaotyczny, czysto slapstickowy żywioł udaje się w Porkym i Daffym zgrabnie połączyć ze schematami wyciągniętymi z żelaznych klasyków amerykańskiego horroru i kina science fiction (na ten trop naprowadza nas zresztą już oryginalny tytuł filmu – The Day the Earth Blew Up). Dość powiedzieć, iż animacja rozpoczyna się jak Inwazja porywaczy ciał, następnie ewoluuje w hybrydę Coś Carpentera i Nocy żywych trupów Romero, aby zakończyć się misją ratowania ludzkości przeprowadzoną na wzór tej z Armagedonu Michaela Baya. Podczas gdy młodsi widzowie będą śledzić z zaaferowaniem rozgrywający się przed ich oczami spektakl, starsi kinomani mogą wygodnie rozsiąść się w fotelach, by docenić liczne nawiązania intertekstualne i niejednoznaczne żarty słowne (z moim ukochanym „Co do kury jędzy!” na czele).

Porky i Daffy jest dokładnie tym, do czego przyzwyczaiły nas Zwariowane melodie w swoich najszlachetniejszych przejawach: popisem ludzkiej kreatywności. Feerią niekończących się, absurdalnych gagów, nanizanych na cienką, ale solidną nitkę fabularną (11 scenarzystów na liście płac robi robotę). Film Petera Browngardta bije na głowę wszystkie wcześniejsze próby wprowadzenia Zwariowanych melodii na duże ekrany, z kultowym Kosmicznym meczem włącznie. Tym mocniej rzednie człowiekowi mina, kiedy czyta, z jak wielkimi problemami musiała zmierzyć się ekipa, aby doprowadzić swoją misję do końca.

W wywiadzie dla „The Hollywood Reporter” Browngardt opowiada, iż początkowo Porky i Daffy ratują świat miało być serialem, realizowanym z myślą o platformie Max. Potem nadszedł jednak rok 2022 i fuzja studia Warner Bros. z Discovery, co oznaczało bolesne cięcia wewnętrzne. Dostało się wówczas m.in. Batgirl, Scoob! Holiday Hunt i Coyote vs. Acme – trzem filmom, które CEO Warnera David Zaslav odpisał od podatku i zapuszkował (najprawdopodobniej na zawsze). Decyzja była wynikiem chłodnej, cynicznej wręcz kalkulacji: firmie bardziej opłacało się odłożyć te tytuły na półkę, niż zaryzykować i doprowadzić do ich premiery, pompując po drodze pieniądze w dystrybucję i promocję. Animacja Browngardta ocalała, bo z serialu stała się nagle filmem, w związku z czym budżet uległ zmniejszeniu do zaledwie 15 milionów dolarów. Z powodów finansowych Warner odmówił jednak dystrybucji – o ile chcieli, aby ich film trafił do kin, twórcy musieli znaleźć dystrybutora z zewnątrz, na własną rękę. Szczęśliwie, po entuzjastycznie przyjętych pokazach na festiwalu w Annecy po Porky’ego i Daffy’ego zgłosiło się niejakie Ketchup Entartainment i nabyło prawa do eksploatacji filmu na terenie Stanów Zjednoczonych.

Przypadek animacji wyreżyserowanej przez Browngardta dobitnie pokazuje, jak fatalnie zarządzaną firmą jest w tej chwili Warner Bros. Discovery. Ikoniczne marki, takie jak Zwariowane melodie czy Scooby-Doo, rdzewieją pod butem Davida Zaslava – jednej z najbardziej znienawidzonych osób współczesnej popkultury. Jakie będą skutki takich praktyk, najlepiej obrazują wyniki pokazów testowych, którymi Browngardt podzielił się w we wspomnianym wywiadzie. Jakkolwiek absurdalnie i smutno to nie brzmi: prawie żadne dziecko nie kojarzyło przed pokazem filmu, kim są takie postaci jak Kaczor Daffy albo Królik Bugs.

Idź do oryginalnego materiału