**Dziennik osobisty**
Warszawa, 1971 rok. Miasto budziło się w szarej zasłonie porannej mgły. Ulice były wilgotne po wczorajszym deszczu, a gazowe latarnie wciąż rzucały mdłe światło, rysując długie cienie na bruku. W powietrzu unosił się gwar: tramwaje skrzypiały na szynach, ludzie spieszyli do pracy, koty przeszukiwały podwórka w poszukiwaniu resztek jedzenia, a stare przystanki, pokryte graffiti i reklamami, czekały na nowych pasażerów.
Marek Kowalski i Tadeusz Tadek Nowak byli dwójką młodych Polaków, którzy postanowili spróbować życia w stolicy. Wynajmowali małe mieszkanie na Pradze stare ściany, skrzypiące podłogi, ciasna kuchnia i okna, które ciągle zaparowywały od wilgoci. Marek pracował w małym magazynie, przenosząc pudła, a Tadek uczył się w szkole wieczorowej i dorabiał jako kurier. W wieku dwudziestu kilku lat wciąż szukali swego miejsca w tym zimnym, ogromnym mieście.
Pewnego dnia, wracając do domu, natknęli się na mały sklep z egzotycznymi zwierzętami. W witrynie stłoczone były ptaki, małpy i gady, ale ich uwagę przykuła mała klatka, w której leżało małe lwiątko. Zwierzę było kilka większe od kociaka, z ogromnymi, smutnymi oczami, które zdawały się rozumieć wszystko, co się wokół działo.
Boję się o niego szepnął Marek, patrząc na klatkę. Samotne. Z takim spojrzeniem Jak można je tak zostawić?
Tadek skinął głową. Jego serce biło szybciej, a dłonie nerwowo zaciskały się i rozluźniały.
Nie możemy go tu zostawić powiedział cicho Marek.
Wymienili spojrzenia i, nie zastanawiając się długo, kupili lwiątko. To było impulsywne, niemal nierozsądne z praktycznego punktu widzenia, ale serce nie pozwoliło im postąpić inaczej.
Jak je nazwiemy? spytał Tadek, gdy wychodzili ze sklepu, niosąc klatkę z małym, puszystym kłębkiem przyszłej potęgi.
Lech odparł Marek. Jak król w miniaturze.
Tak zaczęło się życie Lecha z Markiem i Tadkiem. Urządzili mu kąt w mieszkaniu: stary dywan na podłodze, miskę z mlekiem, zabawki, które sami szyli z resztek materiału. Bawili się z nim w salonie, na balkonie, a choćby zabierali do ogródka przy lokalnym kościele, gdzie po długich namowach ksiądz pozwolił im na krótkie spacery.
Lech gwałtownie stał się częścią ich codzienności. Był ciekawski, inteligentny, gwałtownie uczył się komend i wyczuwał nastrój opiekunów. Mruczał jak wielki kot, gdy Marek drapał go po grzywie, i cicho warczał, gdy Tadek chował się za ścianą, udając przestraszonego.
Jednak rok minął, i stało się jasne, iż lew nie może dłużej mieszkać w bloku. Rósł szybko, jego łapy stawały się coraz większe, pazury ostrzejsze. Wiedzieli, iż dla Lecha potrzebne jest inne życie życie poza ścianami ciasnego mieszkania.
Marek i Tadek postanowili zrobić to, co słuszne: skontaktowali się z pomocą i przewieźli Lecha do Kenii, do rezerwatu, gdzie legendarny przyrodnik Adam Bielański pomagał lwom wrócić do natury.
Lech początkowo tęsknił. Wyczuwał zapachy nowego świata trawę, ziemię, drzewa i czuł, iż to jego dom, ale dom zupełnie inny. Powoli zaczął spotykać inne lwy, uczyć się polować, poznawać teren. Po roku stworzył własne stado, a Marek i Tadek czuli się jednocześnie dumni i zrozpaczeni.
Minął kolejny rok. Zapragnęli zobaczyć go jeszcze raz. Nie po to, by zabrać, ale by upewnić się, iż jest szczęśliwy. By się pożegnać.
To już dziki lew ostrzegał ich Adam Bielański. Może was nie rozpoznać. To niebezpieczne. Nie próbujcie.
Marek i Tadek przygotowali się starannie. Wzięli aparat, by uwiecznić spotkanie, i powoli podeszli w miejsce, gdzie ostatnio widzieli Lecha.
Stali, wstrzymując oddech, i cicho zawołali:
Lech pamiętasz nas?
Minęły sekundy, które ciągnęły się jak wieczność. Cisza była tak gęsta, iż słyszeli tylko szum wiatru w wysokiej trawie.
A potem, między krzakami, pojawił się majestatyczny dorosły lew. Zatrzymał się, powoli uniósł głowę i spojrzał na nich. Jego oczy te same, które patrzyły na nich z małej klatki w Warszawie zabłysły rozpoznaniem.
I wtedy ruszył biegiem. Ku nim. Jak dziecko, które biegnie do rodziców po latach rozłąki. Wspiął się na tylne łapy, dotykając pazurami ramion Marka i Tadka, obejmując ich, ocierając grzywą o ich twarze, liżąc ich. Nie chciał puścić.
Obok stała jego nowa rodzina: małe lwiątka, interesujące i nieustraszone, obserwujące wszystko z zainteresowaniem, nie bojąc się ludzi. Ale Lech pokazał, iż choć one są jego priorytetem, pamięta tych, którzy go wychowali.
Nagranie tego spotkania stało się jednym z najczęściej oglądanych w internecie. Bo wydaje się niemożliwe: dorosły drapieżnik, tulący się do ludzi, którzy byli dla niego rodziną, okazując pamięć i wdzięczność, której nie da się wytłumaczyć ale która zapada prosto w serca.
Lecha nigdy więcej nie widziano. Nikt nie wie dokładnie, kiedy ani gdzie odszedł. Ale legendy mówią jedno: żył szczęśliwie, godnie i pamiętał miłość, która go wychowała.
W książce, którą Marek i Tadek napisali później, pojawiły się słowa:
Możesz wychować króla ale jeżeli robisz to z miłością, nigdy nie zostaniesz zapomniany.
Historia Lecha to nie tylko opowieść o lwie. To opowieść o miłości, cierpliwości i pamięci o tych, którzy dali ci życie, troskę i pierwsze lekcje świata.







