Linkin Park – From Zero – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Powrót Linkin Park to bez wątpienia jedna z najbardziej zaskakujących reaktywacji ostatnich czasów. Niektórzy jej wyczekiwali, inni natomiast pogodzili się z faktem, iż po tragicznej śmierci Chestera Benningtona zespół już na scenę nie wróci. Przyszedł jednak wrzesień 2024 roku, a dwa miesiące później album, który zbiera skrajnie różne opinie.

Wybór nowej wokalistki Linkin Park zapoczątkował falę kontrowersji. Wielu fanów burzyło się, iż w ogóle ktoś będzie „zastępował” poprzedniego lidera grupy. Inni byli przekonani, iż kobieta nie uniesie dziedzictwa LP. Jednak chyba największą burzę wywołała informacja, jakoby Emily Armstrong wciąż miała mieć powiązania ze scjentologią. Sama piosenkarka nie odniosła się do tych zarzutów, ale nie da się ukryć, iż są one – łagodnie mówiąc – problematyczne.

Gdzieś pośrodku tej zawziętej dyskusji znalazłam się ja, którą powrót Linkin Park zainteresował za sprawą zwykłego zamiłowania do nowinek muzycznych. Muszę przyznać, iż jestem młodsza od zespołu, a do tej pory znałam jedynie ich największe hity. Nie chcę się zatem stawiać na miejscu fanów LP; tym bardziej nie będę oceniać ich stosunku do Armstrong. Patrząc zatem bardziej obiektywnym okiem na From Zero stwierdzam, iż zespół powrócił w wielkim stylu.

Zobacz również: The Cure – Songs of a Lost World – recenzja płyty. Rzecz o przemijaniu

Linkin Park w nowym składzie // fot. James Minchin III

Nie będę ukrywać, iż single przez cały czas podobają mi się najbardziej. Kto wie, być może to przez wcześniejsze osłuchanie się z kawałkami. The Emptiness Machine zwróciło moją uwagę od razu. Utwór jest jednym z najłagodniejszych na płycie, ale mimo tego daje solidny przedsmak głosu Emily Armstrong. Z kolei Heavy Is The Crown nie schodzi z moich słuchawek od dnia jego premiery. Jest tak przede wszystkim za sprawą genialnie oddanej złości w głosie wokalistki. Możliwe, iż wychodzi tutaj moje uwielbienie dla serialu Arcane, ale ten kawałek idealnie wpisuje się w soundtrack animacji Netfliksa.

Wyżej wspomniane single zdają się wyznaczać nowy kierunek Linkin Park. Są jednak na tej płycie utwory, które definitywnie zahaczają o brzmienia z Hybrid Theory czy Meteory. Dla mnie właśnie to wyraża nazwa płyty – From Zero. Z jednej strony dostaliśmy coś nowego, rzeźbionego “od zera”. Z drugiej natomiast nie da się nie zauważyć podobieństwa do początków grupy. prawdopodobnie nie każdy kojarzy, iż Linkin Park nazywali się na początku Xero (Zero), do czego w dość zabawny sposób nawiązuje Intro.

Zobacz również: Najciekawsze koncerty 2025 roku w Polsce. Iron Maiden, Billie Eilish, Lionel Richie i więcej!

Jedne z pierwszych piosenek na płycie to Cut the Bridge i Over Each Other. Obie mnie nie zachwyciły. Zaczęłam się obawiać, iż zespół sprzedał publiczności mocne single, żeby resztę albumu zapełnić średniakami. Później rozbrzmiało jednak Casualty, które doniosłym krzykiem wokalistki przywróciło płytę na adekwatne tory. Chyba właśnie takie brzmienie działa na korzyść Linkin Park; wcześniejsze dwa kawałki dryfują gdzieś pomiędzy popem, a mocniejszym rockiem. Ukłon w kierunku drugiej kategorii zdaje się mimo wszystko przynosić lepsze efekty.

W połowie From Zero dostajemy jednak coś jeszcze innego. Overflow jest delikatniejsze, ale przy tym strasznie intrygujące. Zdecydowanie jest to jeden z moich ulubionych numerów na tej płycie. Z transu, w który wrzuca słuchacza Overflow, wybudza Two Faced – ponownie rozpoczęty krzykiem i ciężką gitarą. Połączenie chrypliwego głosu Emily, dobrze znanego rapu Mike’a Shinody i teledysku “pod krawatem” otwiera istny portal do lat 2000.

Trzecie od końca Stained celuje bardziej w rozgłośnie radiowe. Choć piosenka jest przyjemna, to wolę jednak tę mocniejszą stronę Linkin Park. Z przyjemnością przechodzę więc do dwóch ostatnich pozycji z płyty – IGYEIH oraz Good Things Go. Tym miłym zakończeniem ponownie przenosimy się dwie dekady wstecz. Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, iż to już koniec tego albumu. Nie wiem, jak 13 utworów zamknęło się w 30 minutach z hakiem, ale dla mnie to za krótko.

Zobacz również: Inside Seaside 2024 – relacja z festiwalu. Jesienią też można!

Bije więc z From Zero pewna rozbieżność. Nie wydaje mi się, aby było to efektem jakiegoś niezdecydowania zespołu. Widzę tutaj bardziej próbę odnalezienia nowego wizerunku, respektując przy tym to, co LP wykreowało przez wiele lat swojej działalności. Choć niektóre kawałki mają zupełnie świeże brzmienie, a inne idealnie wpasowują się w klasyczne dzieła zespołu, to mimo wszystko całość się klei. Być może Linkin Park nigdy nie wyzbędą się swojego dobrze znanego charakteru. I bardzo dobrze.

Można by posunąć się do stwierdzenia, iż Linkin Park są już legendą. Zostawia to członków zespołu ze sporym bagażem do udźwignięcia. Grupa już do końca swoich dni będzie musiała zmagać się z faktem, iż jedna z twarzy zespołu odeszła na zawsze. Czy jest to jednak powód do tego, aby na dobre pożegnać się z Linkin Park? Wielu będzie jeszcze na ten temat dyskutować, ale decyzja najważniejszych głosów tego sporu już zapadła. Dla mnie dowodem słuszności ich wyboru jest właśnie From Zero.

Z resztą wystarczy kilka spojrzeń na ostatnie koncerty LP, aby dojść do podobnego wniosku. Stali członkowie zespołu promienieją ze szczęścia, a Emily Armstrong z każdym występem staje się coraz pewniejsza. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać ich koncertu na przyszłorocznym Open’erze.

Fot. główne: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału