Liczy się każda sekunda

filmweb.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: plakat


Kto głośno narzekał na odczuwalny spadek jakości w trzecim sezonie "The Bear" stacji FX, tego mogę uspokoić: czwarta odsłona popularnego serialu wraca na adekwatne tory. Nic się tu nie przypaliło, nic nie wykipiało, wszystko zostało podane z dbałością godną największych szefów kuchni. Zapomnijcie o bolączkach poprzedniego sezonu: kręceniu się w kółko bez posuwania fabuły do przodu, kiepskim tempie i urwaniu historii jakby w połowie. Czwarta część historii Carmy'ego (Jeremy Allen White) ma przemyślaną strukturę, rzadziej ucieka w dygresje i prowadzi do emocjonalnej kulminacji.

  • Disney+

Sezon czwarty jasno wyznacza cel: Unc (Oliver Platt) daje naszym bohaterom dwa miesiące, podczas których muszą sprawić, iż restauracja zacznie przynosić zyski. Zegar, bezlitośnie odliczający kolejne sekundy, minuty i godziny, wisi nad bohaterami niczym samospełniająca się przepowiednia. Do intensywnej pracy w kuchni dołącza więc kolejny stresogenny element. Poszczególni bohaterowie natomiast borykają się z własnymi problemami i wyzwaniami. Poczucie winy i ambicja, by nowym sukcesem wymazać błędy przeszłości, spala Carmy'ego od środka. Sydney (Ayo Edebiri) miota się między wiernością do popapranej restauracyjnej rodziny a możliwością zrobienia kariery w miejscu o większym potencjale i normalniejszych warunkach pracy. Ebraheim (Edwin Lee Gibson) – którego kanapki radzą sobie najlepiej – myśli o wykorzystaniu okazji i założeniu franczyzy. Do tego wszystkiego dochodzą osobiste i zawodowe problemy Richiego (Ebon Moss-Bachrach), Tiny (Liza Colón-Zayas) i Sugar (Abby Elliott). Mimo odmiennych charakterów i sposobów na radzenie sobie ze stresem wszystkich łączy wspólny cel: rozpaczliwa chęć uratowania The Bear.

Od strony wizualnej może nie ma tu tak wyrafinowanej zabawy formą, jak pamiętny odcinek siódmy sezonu pierwszego, zrealizowany w jednym ujęciu, ale choćby mimo tego czwarty sezon serialu Christophera Storera potrafi być imponujący. Strona formalna i fabuła idą w parze, prezentując nieustanną huśtawkę emocji. Sekwencje montażowe celebrujące piękno jedzenia – estetyczne sterylne ujęcia potraw, którym towarzyszy relaksująca muzyka – są naprzemiennie pokazywane ze scenami dialogowymi oraz montażem pracy w kuchni, które bywają tak intensywne, iż podczas seansu można się spocić. Oglądaniu "The Bear" towarzyszy ciągły hałas. Już otwierające każdy odcinek logo stacji FX jest zapowiedzią chaosu: zostało ukazane w akompaniamencie odkręcania palnika gazowego, który wydaje charakterystyczne kliknięcia, zanim zapłonie ogień. Brzdęk garnków i patelni, odgłosy siekania, mieszania i skwierczenie oleju na patelni bywają ogłuszające. Chaos znany z kuchni panuje również w głowach bohaterów, co widać zwłaszcza w słownym ping-pongu między postaciami. Specyficznej grze pozbawionej jakichkolwiek zasad, pełnej przekrzykiwania się, wchodzenia sobie w słowo, mówienia jednocześnie, odchodzenia od tematu i uciekania w dygresje, przekleństwa, żarty. Ten żywy język, balansujący często na granicy slangu, podkreśla trudności w komunikacji między postaciami. Kilka razy w tym sezonie powtarza się scena, w której Carmy ma wreszcie wyrzucić z siebie skrywane emocje, ale w momencie gdy otwiera usta, ktoś mu przerywa, a mężczyzna zamyka się przez to jeszcze bardziej. To, co zostaje powiedziane, jest równie ważne, jak to, co jest przemilczane – a efekt tego przemilczenia wybucha bohaterom w twarz w finalnym odcinku, w emocjonalnie wyniszczającym dialogu rozpisanym na trzy głosy i zbudowanym na niekomfortowo bliskich ujęciach.

  • Disney+

"The Bear" kilkukrotnie pokazuje bohaterów, którzy w chwilach oddechu od ciężkiej pracy zabijają czas, wpatrując się w telewizor. Ta prozaiczna czynność często ma symboliczne znaczenie. Carmy, oglądając "Dzień świstaka", zdaje sobie sprawę, iż każdy dzień wygląda identycznie, co pogłębia poczucie bezsensu. Uniwersalną mądrość o tym, iż czasem warto odpuścić, bo nie zatrzyma się czasu, Richiemu przekazują bohaterowie klasycznego westernu "15:10 do Yumy". Z kolei Whoopi Goldberg w komedii sensacyjnej "Jumpin’ Jack Flash" zadaje egzystencjalne pytanie, w którym odbijają się wszystkie wątpliwości Syd. Również widzowie "The Bear" znajdą w serialu kilka uniwersalnych mądrości na temat potrzeby miłości i budowania rodziny (tej prawdziwej i tej, którą sami wybieramy).

Najdłuższy odcinek sezonu (liczący 70 minut, gdy wszystkie pozostałe oscylują wokół półgodzinnego metrażu) rozgrywa się na weselu i wzorem odcinka wigilijnego z sezonu drugiego (choć bez jego natężenia), stanowi wręcz odrębną całość. Właśnie tam, wciśnięci w bardziej formalne role i oficjalne okoliczności bohaterowie znajdują moment na kilka intymnych rozmów. Właśnie tam, stłoczeni pod stołem na zbiorowej pseudoterapii, mogą wreszcie złapać oddech i docenić to, co razem zbudowali. Choć na co dzień ich życie oparte jest na chaosie, w którym każdy na swój sposób rozpaczliwie próbuje chwytać strzępki normalności, spokój odnaleziony w poczuciu bliskości zdaje się największą wartością pracowników The Bear. Każdy z nich, uginając się pod bagażem ciężkich życiowych doświadczeń, odnajduje siłę w relacji z innymi. O ile, oczywiście, sobie na to pozwoli (z czym problem ma wycofany Carmy).

  • Disney+

Po eksperymentalnym sezonie trzecim, który luźno traktował fabularną strukturę, najnowsza odsłona "The Bear" przypomina, co sprawiło, iż serial pokochało miliony widzów. Wracamy do konkretu: mamy jasno wyznaczony cel, znamy też motywacje bohaterów, jesteśmy w stanie zrozumieć ich wątpliwości. Zżyliśmy się z nimi już na tyle, iż ich problemy traktujemy niemal jak własne – to efekt realistycznie budowanych postaci: na równi wielopoziomowych kreacji aktorskich oraz naturalnych dialogów, które czynią bohaterów realnymi. W rozgrywającej się na przestrzeni dwóch miesięcy fabule tym razem nie brakuje prawdziwych emocji, a te w odpowiednich momentach przełamuje nienachalny humor. Czwarty sezon "The Bear" to idealna mieszanka składników najwyższej jakości – formalnego dopieszczenia, dających się lubić postaci i dramatycznych wydarzeń, które jednak nie przekraczają granicy absurdu. Najlepsze jest jednak to, iż mimo zachwytu, który może towarzyszyć konsumpcji tego wybornego dnia i sytości odczuwalnej po jego dokończeniu, wciąż ma się apetyt na więcej.
Idź do oryginalnego materiału