Licencja na czarowanie – recenzja książki. Czego nie robić na magicznym egzaminie?

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

Kolejny tegoroczny debiut. Książka opowiada historię prześladowanej przez Pecha wiedźmy. Tak, Pech Arlety to taki przez duże P, a nasza bohaterka ma przed sobą bardzo istotny egzamin magiczny, który – tym razem – musi zdać. Bo pierwszy termin zjawiskowo oblała. Na przygotowanie się do poprawki ma dwa miesiące. Inaczej zabiorą jej magię, a do tego dziewczyna będzie starała się nie dopuścić ze wszystkich sił. Czy jej się uda?

Licencja na czarowanie zaczyna się od spektakularnej porażki Arlety, jaką było zawalenie egzaminu. Całość jednak jest napisana tak lekko i zabawnie, iż nie da się nie śmiać. Autorka ma niesamowite poczucie humoru i już od pierwszych stron subtelnie wprowadza czytelnika w zawiłości tego, jak zbudowany jest świat. Przyznaję więc, iż taki początek mnie wręcz zachwycił i z przyjemnością zagłębiałam się w dalszą lekturę.

Jak dowiadujemy się już na samym początku, zwykli ludzie doskonale zdają sobie sprawę z istnienia magii. Wiedźmia społeczność wydaje się jednak trzymać na uboczu. To wrażenie potęguje fakt, iż nasza bohaterka mieszka pośrodku lasu w domku z powiększonej zaklęciem dyni.

Tak, dosłownie. Chociaż, czy to powinno nas dziwić? Chyba nie. To, co jednak zaskakuje, to połączenie nowoczesnej technologii oraz magii. I to w sposób tak prosty, iż aż genialny. Kociołek z zaprogramowaną listą przepisów na eliksiry brzmi dość znajomo. Miotła z wbudowaną nawigacją, która czasem szaleje i wprowadza użytkownika w pole, też. Telefon? Na co komu telefon, jak ma się lustro? Tylko nie myślcie, iż jak pilnie trzeba się umówić na wizytę do specjalisty, to obejdzie się bez użerania z automatyczną obsługą klienta.

Świat przedstawiony, który stworzyła autorka, jest absolutnie wspaniały. Rozwiązania technologiczne są nam doskonale znane, a jednocześnie tak inne i magiczne. Do tego język jakim posługują się bohaterowie jest pełen specyficznych wyrażeń i interesującego słownicwa. Niby nic niezwykłego, ale doprawiona mitycznymi stworzeniami wersja “niech mnie szlag trafi” podbiła moje serce. No i akronim OGR, którego nie będę rozwijać, bo pełna nazwa tej jednostki jest zbyt piękna, żeby ją zaspoilerować.

Wracając do fabuły – przygotowania do egzaminu poprawkowego wcale nie były łatwym zadaniem. Magiczny system edukacji miał jednak na to rozwiązanie. Arleta dostała więc do pomocy korepetytora. Oczywiście była nią ostatnia osoba, jaką nasza bohaterka chciała widzieć w tej roli. gwałtownie okazało się, iż niezastąpiony Pech, który do tego doprowadził, niechcący zadziałał na jej korzyść.

Akcja powieści rozwijała się powoli, takie tempo pasowało jednak do tej historii idealnie. Arleta zmagała się z wybuchającymi kociołkami, niedziałającymi zaklęciami i notatkami pełnymi opisów najróżniejszych istot. Jej korepetytor zaś badał w tym czasie magiczny ogród wiedźmy, w którym rosło dosłownie wszystko, chociaż nie powinno. Rośliny w ogródku Arlety pojawiały się same i miały własną świadomość – co jak się okazało, wcale nie było normalne.

Licencja na czarowanie pozwala nam zagłębić się w tajniki działania magii i zaklęć. Razem z bohaterami z lekkim niepokojem obserwujemy efekty sporządzonych mikstur. Uczymy się o demonach, upiorach i innych magicznych stworzeniach. Elementy ludowego folkloru i słowiańskiej demonologii zostały fantastycznie wplecione w całą historię, dodatkowo budując klimat.

Oczywiście historia z czasem nabiera tempa. Pełna jest nieproszonych gości, tajemniczych pracowników kawiarni, a choćby smoków! W tym wszystkim Arleta niezmordowanie szuka sposobu na pozbycie się swojego Pecha lub jak podejrzewała klątwy, ewentualnie demona. Cokolwiek przynosiło na nią nieszczęścia, musiało zniknąć, tego nasza bohaterka była pewna.

Całe te poszukiwania, widmo egzaminu, demony nawiedzające Arletę w jej domu i tajemnicze zdarzenia, dość długo pozostające bez wyjaśnienia, świetnie budowały napięcie. Dosłownie nie mogłam oderwać się od tej książki. Czekałam na moment, w którym połączą się wszystkie wątki i zobaczymy końcowy efekt zmagań bohaterki ze swoim losem.

Chociaż przez większość czasu wydawało się, iż wszystko idzie w dobrym kierunku, Pech, czymkolwiek był, nie dawał za wygraną i w końcu doprowadził do katastrofy. Zdesperowana Arleta sięgnęła więc po radykalne środki, które doprowadziły do zakończenia – pełnego niebezpieczeństw, podejrzanych kontraktów (tak jakby nie było ich dość), chaosu i zdawałoby się nieodwracalnych błędów.

Finał tej historii wzbudził więc we mnie trochę mieszane uczucia. Nagle wszystko się pokomplikowało, a ostateczne rozwiązanie pozostawiało trochę do życzenia. Przyznaję jednak, iż wiele zaczętych wątków znalazło satysfakcjonujące zakończenie. Wszystko zostało wyjaśnione, ale o ile nie doczekam się kontynuacji przygód tej szalonej wiedźmy, to będę to postrzegała jako minus. No bo gdzie jest mój ciąg dalszy?

Podsumowując, Licencja na czarowanie jest przyjemna w odbiorze, lekko się ją czyta, a przy tym wszystkim można się naprawdę świetnie bawić. Bohaterowie są oryginalni, wyraziści i genialnie napisani. Świat przedstawiony jest cudownie magiczny – i chociaż pełen jest niebezpieczeństw, jednocześnie wydaje się przyjazny i znajomy. Mam więc szczerą nadzieję, iż doczekamy się dalszych tomów z nowymi problemami i katastrofami do opanowania.


Autor: Aleksandra Okońska

Wydawca: SQN

Premiera: 04.09.2024 r.

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Stron: 480


Źródło grafiki głównej: kolaż z użyciem okładki SQN

Idź do oryginalnego materiału