Już szósty raz spotykamy się na Marszu Życia i Wolności Polaków i Polonii w Auschwitz. Przypada on w rocznicę męczeńskiej śmierci Maksymiliana Kolbego. Zakładam, iż wyartykułowanie niemieckiej nazwy miasta to przypomnienie, kto to miejsce zagłady stworzył.
Jestem na Marszu pierwszy raz, bo z Toronto trochę trudniej zsynchronizować kalendarze, ale śledziłem to wydarzenie od początku. Szczególnie tamte trudne początki, gdy nie chciano wpuścić na teren obozu grupy Polaków z polskimi flagami. Teraz nikt takich trudności nie robi, choć, według Redaktora Gadowskiego, dalej wyczuwalna jest pewna niechęć części władz i choćby części hierarchii.
Przybywamy tu, aby uczcić świętego Maksymiliana Marię Kolbe, kapłana, zakonnika, bohatera i świętego i aby przypomnieć światu prawdę, która wydaje się z trudem przebijać do globalnej świadomości, iż to my – Polacy – byliśmy jednymi z głównych ofiar tego niemieckiego obozu śmierci. Obecność obozu Auschwitz na terenie Polski to nie przypadek, to element sprawnej niemieckiej machiny wojennej, która usadowiła go właśnie tutaj, bo naród tej ziemi był przeznaczony do niewolniczej pracy albo do zagłady.
Dzisiejszy Marsz stał się już tradycją. Wczoraj, w pierwszym dniu, spotkania autorskie i uroczysty koncert, dzisiaj przemarsz ok. dwóch i pół tysiąca uczestników przez miasto i wejście na teren obozu, niosąc las biało – czerwonych flag.
Msza święta jest kulminacyjnym punktem uroczystości. Tuż obok „Bloku Śmierci” w którym zginął Ojciec Maksymilian i naprzeciw historycznego placu apelowego ze ścianą śmierci, pod którą hierarchowie i władze zakonu franciszkanów złożyli kwiaty. Wejście na ten skraweczek ziemi napełnia przerażeniem, bo każda próba wyobrażenia sobie tego, co tutaj się w każdy poranek od 1940 do 1945 roku działo nie jest w stanie oddać poziomu tragedii, która tu nieprzerwanie miała miejsce.
Msza święta, bezkrwawa ofiara, odbywa się na skrawku ziemi przesiąkniętym krwią niewinnych ludzi; kobiet, dzieci i mężczyzn.
To pięknie, iż władze kościelne przybyły tak licznie, pod przewodnictwem arcybiskupa Stanisława Dziwisza, który sprawował przenajświętszą ofiarę.
Odczytano też list kardynała Gerharda Müller, który był obecny i który pozdrowił uczestników kilkoma słowami po polsku.
Jeszcze można uścisnąć dłoń Panu Gadowskiemu organizatorowi Marszu i podziękować mu za wytrwałość i odwagę. Ukłonić się redaktorowi Sumlińskiemu, który opisuje naszą rzeczywistość i jej ludzi, choć ostatnie książki jak „Strefa Zgniotu” napawają raczej przerażeniem.
Cieszyć może obecność młodszego pokolenia, które choć dalekie od realiów okropności tamtej wojny, chce kontynuować sztafetę pamięci, patriotyzmu i pokoju.
Leszek Dacko