Lee Chang-dong – na rozdrożach życia | Retrospektywa | Nowe Horyzonty 2025

filmawka.pl 5 dni temu

Na początek trochę patetycznej prywaty: kiedy pierwszy raz obejrzałem film Lee Chang-donga, wszystko się zmieniło. To był 2016 rok, miałem 18 lat i jeszcze nie pisałem o kinie – czasami wrzucałem jakąś notkę na Filmwebie, tak, żeby nie były to puste gwiazdki. Akurat przechodziłem, jak pewnie wielu filmowych zajawkowiczów, fazę na kino koreańskie. Kinowy Ekspres polecił wówczas nieznanego mi reżysera – Bonga Joon-ho – i po seansie Zagadki zbrodni kompletnie przepadłem. Czułem, iż dokonuję odkrycia – nie mając wówczas jeszcze świadomości, iż o nowym kinie koreańskim w tamtym momencie doskonale w Polsce wiedziano – i pożerałem filmografie przyszłego twórcy Parasite, filmy Parka, Kima oraz innych twórców, których produkcje dało się, z braku lepszego słowa napiszę: „znaleźć”.

Nie byłem jednak przygotowany na Lee Chang-donga. Tysiące seansów filmowych później wciąż pamiętam wrażenie, z jakim pozostawiła mnie Oaza. Nigdy dotychczas nie widziałem czegoś równie niekomfortowego, a jednocześnie poruszającego. Na wskroś realistycznego, aż do bólu, jednak też – pełnego wzruszających, odrealnionych scen. Oglądałem ten film z moją mamą, która po seansie wspomniała, iż chyba tylko jej ulubiony Lars von Trier wywoływał w niej podobne emocje. Trafiła w sedno – bo do Lee pomysł na ten film przyszedł po seansie Tańcząc w ciemnościach. Chciał użyć kina jako narzędzia do realizacji marzeń, pokazując najbardziej przepełnione fantazją uczucie, jakie istnieje: miłość. Zakochanie w drugim człowieku, które pozwala patrzeć na niego przez różowe okulary.

Ja też z miejsca zakochałem się we wrażliwości Lee Chang-donga. Gotowość do uczynienia głównymi bohaterami kobietę z niepełnosprawnością i skazanego za gwałt mężczyznę, wywołała we mnie podziw dla empatii tego twórcy. Jakiś czas później, widząc, iż w Cannes premierę będzie miał jego najnowszy film – Płomienie – zaaplikowałem o akredytację dla młodych fanów kina. Napisałem w moim podaniu wówczas, iż „It gives me chills to even think about being at the same place as Mr Lee Chang-dong, who is among my favorite directors of all the time”. Z jakiegoś powodu przyjęto moje podanie.

W Cannes nie udało mi się ani zobaczyć Mr Lee, ani wejść na pokaz jego filmu, pomimo tego, iż swoje wystałem w kilku kolejkach. Dostałem się jednak na kilka innych premier, dzięki czemu już miesiąc później zacząłem publikować na Filmawce. Moim pierwszym tekstem niebędącym recenzją, który tutaj opublikowałem, był przegląd twórczości Lee Chang-donga.

fot. „Płomienie” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Dlatego też piszę, iż wszystko zmieniło się dla mnie wraz z odkryciem twórczości tego reżysera. Myślę, iż każdy, kto zajmuje się pisaniem o filmach, ma takich przewodników. Twórców, którzy poszerzali horyzonty, otwierali na nową wrażliwość, sprawiali, iż z rumieńcami na twarzy i łzami w oczach siadało się do kolejnych produkcji i z niecierpliwością wyczekiwało nowych filmów. Ja na następne dzieło Lee Chang-donga czekam całe moje kinofilskie życie. Kiedy zacząłem się bawić w pisanie o kinie, jego film właśnie miał premierę w Cannes. 7 lat minęło, a tu wciąż ani plotki o kolejnym tytule. Z tego powodu ogłoszenie retrospektywy na Nowych Horyzontach dało mi większą euforia niż jakakolwiek tegoroczna premiera czy pokaz specjalny. Trudno o bardziej wyjątkowy seans niż powrót do wrażliwości, która uformowała moją własną.

Kiedy oglądam te filmy pierwszy raz od wielu lat, zaskakuje mnie, jak konsekwentnie Lee podejmuje w nich kwestie społeczne. Już w debiucie – Zielonej ryby ­– na pierwszy plan wychodzą tematy, które będą przewijać się przez całą jego twórczość. Lee jest zainteresowany tym, jak przestrzeń, otoczenie, odbija się w człowieku. W przypadku Zielonej ryby jest to powrót do miejscowości, która w pewien sposób przestała istnieć. Kiedy główny bohater – Mak-dong – wraca do domu ze służby wojskowej, odkrywa, iż pozostawione przez niego małe miasteczko gwałtownie uległo industrializacji. Obok starych, biednych domów i targów wyrosły wieżowce.

To nie był pierwszy raz, gdy Lee mierzył się z tematem dzikiej urbanizacji terenów podmiejskich – robił to już w opowiadaniu „There’s a Lot of Shit in Nokcheon”, gdzie zwracał uwagę, iż bloki z apartamentami powstawały szybciej, niż toalety przy sąsiadujących z nimi dworcach. Tak gwałtowne zmiany, bez odpowiedniego planowania przestrzennego, prowadzą do rozdarć w społeczeństwie, co tworzy przestrzeń dla ludzi gotowych je wykorzystać. W Zielonej rybie Lee ukazuje młodego człowieka, którego ideały gwałtownie zostają zmieszane z błotem. Już w pierwszych minutach filmu, Mak-dong zostaje pobity za to, iż staje w obronie kobiety – i podobne cięgi będzie zbierać jeszcze wielokrotnie. Wkracza na ścieżkę przemocy i przestępstw, bo to najprostsza droga. Lee nie idealizuje, jak często się zdarzało w kinie, bycia w gangu. Koreański półświatek ukazuje jako brutalny, chaotyczny i zdominowany przez prawo pięści. Gdy Lee snuje swoją gangsterską opowieść (jak sam przyznał – był poniekąd zmuszony, żeby historię poprowadzić w tym kluczu, bo tylko takie produkcje się wówczas sprzedawały), tak naprawdę mówi więc o ciężkich warunkach, panujących w Korei lat 90. Temacie, któremu przygląda się jeszcze uważniej w swoim następnym filmie.

fot. „Zielona ryba” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Miętowy cukierek, przez wielu uznawany za największe dzieło Lee, to przejaw skłonności reżysera do eksperymentowania z warstwą narracyjną. Odbija się w tym również jego wcześniejsze doświadczenie pisarskie – bo już wcześniej korzystał z nielinearności po to, aby dobitniej zaakcentować, jak podejmowane decyzje i uwarunkowania społeczne wpływają na życie jednostki. Na całej twórczości reżysera piętno odcisnęła Masakra w Gwangju, kiedy setki cywilów – w dużej mierze młodych ludzi i studentów – zostało zamordowanych przez wojsko i policję po protestach przeciw militarnemu przewrotowi, dokonanemu przez Chun Doo-hwana. Kilka lat po tym wydarzeniu Lee opublikował pierwsze opowiadanie i w wielu opowieściach nawiązuje pośrednio lub bezpośrednio do tego tragicznego wydarzenia.

Główny bohater Miętowego cukierka – Kim Young-ho – był jednym z żołnierzy, którzy odpowiadali za krwawe stłumienie zamieszek w Gwangju i to trauma po tym wydarzeniu rzuca się cieniem na całym jego późniejszym życiu. Zanim jednak się o tym dowiadujemy, oglądamy życie Young-ho od jego końca w 1999 roku, przy okazji widząc, jak w życiorysie bohatera odbija się trudna historia Korei Południowej. Jak zbija majątek w wyniku wzrostu gospodarczego przełomu lat 80. i 90. oraz traci go parę lat później przez kryzys finansowy. Jak, wciąż nosząc w sobie traumę ze służby wojskowej, dołącza do policji, gdzie okazuje się, iż jego praca polega na torturowaniu studentów. Jak te wszystkie przeżycia wpływają na chłód Young-ho wobec ludzi, kontrastując z tym, iż 20 lat przed swoją śmiercią był jeszcze pełnym nadziei, wrażliwym studentem. Lee, pokazując nam bohatera, któremu trudno współczuć ze względu na przepełniającą go nienawiść i gniew, opowiada o człowieku złamanym kołem historii. Ta prosta synekdocha – opowiadanie o narodzie na przykładzie jednego człowieka – zostaje zrealizowana w błyskotliwy sposób dzięki zastosowaniu odwróconej chronologii.

Wielkie zasługi w sukcesie Miętowego cukierka ma para wybitnych aktorów wcielająca się w główne role – Sul Kyung-gu oraz Moon So-ri. Przede wszystkim Sul, który pojawia się w każdej scenie filmu i imponuje swoją kinetyczną energią. Wykorzystuje ją w równie imponujący sposób w Oazie, gdzie także partneruje mu Moon So-ri. Gwiazda koreańskiego kina wcieliła się w tym filmie w postać być może najbliższą Lee w całej jego twórczości – Han Gong-ju, kobietę cierpiącą na porażenie mózgowe – to samo schorzenie, które dotknęło siostrę reżysera. Wychowując się z nią, dostrzegł, iż społeczeństwo koreańskie dosłownie i w przenośni odwraca wzrok, jeżeli chodzi o ludzi z niepełnosprawnością. Chciał więc opowiedzieć o doświadczeniu życia w Korei z tą chorobą. Zarówno pokazać systemowe wykluczenie, jakie spotyka cierpiących na nią ludzi, jak i codzienne, zwykłe czynności: jedzenie, spacery czy też życie seksualne. Zgodnie z zasadami klasycznego romansu, który zawsze opierał się na przekraczaniu granic tego, co jest społecznie dopuszczalne, łamie tabu i ukazuje związek między osobami wykluczonymi społecznie.

fot. „Miętowy cukierek” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Oaza to też najbardziej przepełniony fantazją film Lee. Nie tylko dlatego, iż w ukazaniu głównego związku odczuwalna jest nuta melodramatyzmu, ale też w wybranych przez niego środkach wyrazu. Kontrastując z brutalną, chłodną rzeczywistością, w której zmuszeni są żyć jego bohaterowie, Lee wprowadza kilkukrotnie sceny fantazji. Nadchodzą one znienacka, kiedy bohaterowie spędzają razem czas i stanowią zilustrowanie wyobraźni Gong-ju. W tych sytuacjach wstaje ona z wózka, rozmawia ze swoim partnerem, a gdy romantycznie go całuje, do pokoju wchodzi słoń, tancerka i obsypujący ich płatkami róży chłopiec. Korzystając z realizmu magicznego, Lee, w nieco dydaktyczny sposób, ilustruje bogate życie wewnętrzne bohaterki, której przypadłość nie pozwala jej w pełni go wyrazić. To wzruszające, magiczne momenty – pokazujące, iż koreański mistrz realizmu potrafi również być sentymentalny.

Postaci Lee cechują się tym, iż znajdują się na rozdrożach. Koreański reżyser ukazuje ich w sytuacjach, gdy muszą zmierzyć się z nową rzeczywistością, wywołaną przez sytuację z zewnątrz. Nigdzie tego tak dobrze nie widać, jak w Sekretnym świetle, której główną bohaterkę – Shin-ae – poznajemy w momencie przeprowadzki do Miryang z Seulu wraz z kilkuletnim synem. Wybiera tę małą miejscowość ponieważ wychowywał się tam jej zmarły mąż i zawsze marzył o tym, żeby tam z nią wrócić. Pomimo skomplikowanych relacji ze zmarłym małżonkiem, bohaterka decyduje się tam przenieść – podoba jej się perspektywa zaczęcia od nowa gdzie indziej. Niestety, dotyka ją tragedia, którą próbuje przepracować, dołączając do lokalnej społeczności katolickiej.

W niewielu współczesnych filmach szeroko pojętego arthouse’u wiara ukazana jest z równym szacunkiem i zrozumieniem jak u Lee. To też stale przewijający się w twórczości Koreańczyka motyw – w niemal każdej jego produkcji pojawia się scena modlitwy, wizyta w kościele lub odwołanie do katolickiej symboliki. Lee nie daje jednak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy Bóg istnieje. Objawia się jednak w jego filmach w postaci tytułowego sekretnego światła, które może być zwykłym promieniem słońca, albo przejawem ogromu Boskiej mocy. Podobny promień pojawia się też w Poezji, kiedy główna bohaterka opowiada, iż najpiękniejszym wspomnieniem z jej dzieciństwa było ujrzenie światła przebijającego się zza zasłon. W żadnym jednak filmie Lee nie ma tylu religijnych nawiązań, co w Sekretnym świetle, gdzie choćby syn głównej bohaterki w otwierającej scenie ma na sobie koszulkę z napisem „Holy kids, holy life”, po to, by chwilę później położyć się na ulicy na znak krzyża. Biorąc pod uwagę przebieg fabuły filmu, nadanie synowi bohaterki męczennej, chrystianistycznej symboliki nie wydaje się być przypadkowe.

fot. „Sekretne światło” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Podobnie nieprzypadkowy wydaje się fakt, iż kolejną Poezję Lee otwiera obraz, który stanowi paralele do jednej z kluczowych scen w Sekretnym świetle – wizerunek dziecka w wodzie. jeżeli spojrzeć na dramat z 2010 roku jako duchową kontynuację tematów podejmowanych przez reżysera w poprzednim filmie, można dostrzec, iż Lee kolejny raz interesuje się indywidualną reakcją na tragedię. W obu produkcjach główne role grają kobiety, opiekujące się niepełnoletnimi chłopcami, znajdujące się na różnym etapie życia – bohaterka Poezji, Mi-ja, jest w podeszłym wieku i mierzy się z diagnozą Alzheimera, a protagonistka Sekretnego światła próbuje zacząć na nowo po śmierci męża. Podczas gdy Shin-ae skłania się ku mistycyzmowi, religii i wierze, iż w jej cierpieniu jest sens, Mi-ja szuka odpowiedzi poprzez poezję. Próbując napisać swój pierwszy wiersz, zagląda w głąb swojej przeszłości, uważniej przygląda się codziennym, spotykającym ją sytuacjom, a choćby stara się poznać naturę przyrody. Kiedy dostrzega spadający z drzewa owoc moreli, pisze o nim, iż daje się rozdeptać i wgnieść w ziemię, po to, żeby narodzić się na nowo. Słowa te uznać można za meta-komentarz dla całej twórczości Lee. Każdy z jego bohaterów upada i zostaje pokrzywdzony przez niesprawiedliwy los. Czy czeka ich ponowne życie?

A może czeka ich podobny los, co szklarni, które spala antagonista Płomieni – Ben? Na swoje uzasadnienie mówi, iż w Korei roi się od tych budynków – starych, zniszczonych, jego zdaniem – wręcz proszących o to, żeby ktoś puścił je z dymem. Komuś takiemu jak Ben – przystojnemu, inteligentnemu, młodemu i, przede wszystkim, bogatemu – łatwo jest wydawać osądy świadczące o bezwartościowości rzeczy. Sam rzuca w żartach, iż ma lepsze DNA. Ben to prawdopodobnie najbardziej antypatyczna postać w filmografii Lee, pomimo iż w rolach protagonistów obsadzał gangstera, gwałciciela i mordercę. Przy tych wszystkich winach grzechy Bena wydają się wręcz trywialne – czym jest spalenie raz na jakiś czas niepotrzebnej szklarni w porównaniu do nich?

Bena odróżnia jednak to, iż jest człowiekiem z wyższych sfer. Każdy dotychczasowy bohater Lee należał do klasy nieuprzywilejowanej, robotniczej. Ben natomiast jeździ Porsche, mieszka w luksusowym apartamencie w Gangnam, podróżuje do Afryki. I nie jest to żaden ewenement: główny bohater Płomieni Jong-su przyznaje, iż w jego ojczyźnie wielu jest takich Benów. Tymczasem jedyne, co on ma, to stary dom na wsi obok granicy z Koreą Północną, zardzewiałego dostawczaka i rozmowę o pracę, gdzie, zanim omówisz wynagrodzenie, musisz zgodzić się na nadgodziny połączone z harowaniem w weekendy. Nic dziwnego, iż Korea Południowa wymiera – przewiduje się, iż w ciągu najbliższych 60 lat populacja narodu spadnie o połowę.

W Płomieniach, ale też i pozostałych swoich filmach, Lee pokazuje, iż jego ojczyzna nie ma zbyt wiele do zaoferowania zwykłym ludziom. Winą o to obarcza starsze pokolenie, które u Koreańczyka ma twarz skorumpowanych gangsterów, Donalda Trumpa i ojca Jong-su – mężczyzn sprowadzonych na manowce przez własny egoizm i pychę. Jak żyć w takiej rzeczywistości? Za przykłady mogą posłużyć bohaterki filmów Lee. Gong-ju wybierająca miłość pomimo wykluczenia i choroby. Shin-ae, która stawia czoła bolesnej rzeczywistości i nieustannie szuka sensu życia. Empatyczna Mi-ja, żywo zainteresowana głębszym poznaniem świata, siebie samej i otaczających ją ludzi. Czy też bohaterka Płomieni – Hae-mi – z pozoru naiwna, ale świadomie decydująca się zmierzyć z egzystencjalną pustką. jeżeli gdzieś można w twórczości Lee znaleźć promienie nadziei, to w stworzonych przez niego portretach, często tragicznych, ale inspirujących bohaterek.

korekta: Marta Tychowska


Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej z Międzynarodowym Festiwalem Filmowym BNP Paribas Nowe Horyzonty.

Idź do oryginalnego materiału