W latach sześćdziesiątych furorę robiły spaghetti westerny, czyli filmy osadzone na Dzikim Zachodzie, ale realizowane głównie przez Włochów, choć wśród ekipy i aktorów zwykle dało się znaleźć również kilku Amerykanów. Bez wątpienia najsłynniejsza jest tak zwana „Trylogia dolarowa” Sergio Leone z Clintem Eastwoodem. Ale inni twórcy również próbowali swych sił w tym gatunku. Jednym z nich był Giuseppe Colizzi, który w 1967 roku nakręcił „Bóg wybacza… Ja nigdy!”. Na planie spotkało się dwóch aktorów, Carlo Pedersoli oraz Mario Girotti, bardziej znanych jako Bud Spencer i Terrence Hill. I choć nie po raz pierwszy pojawili się w tym samym filmie, to jednak dopiero tu zagrali główne role. Co więcej, był to początek pięknej przyjaźni, która zaowocowała kolejnymi szesnastoma produkcjami realizowanymi przez prawie 30 lat. Aktorzy podbili nimi serca widzów na całym świecie.
„Bóg wybacza… Ja nigdy!” to pełnokrwisty western, nakręcony na poważnie, nie stanowi więc typowego przykładu filmów Hilla i Spencera. Panowie celowali bowiem raczej w lekkie, wręcz slapstickowe klimaty, a ich wspólne projekty cechowały się dużą dozą humoru. Scenariusze zawsze wyglądały podobnie i opierały się na zestawieniu chudego, zwinnego i pełnego ekspresji Hilla z postawnym, spokojnym i zblazowanym Spencerem. Ten barwny duet wikłał się w jakieś awantury z typami spod ciemnej gwiazdy, co skutkowało widowiskowymi scenami bijatyk. I dokładnie w tę formułę wpisują się „Łapizbiry”, jedenasty wspólny występ Hilla i Spencera.
Film zrealizowano w Miami, więc w kadrze można dostrzec ulice tego wielokulturowego miasta, jeszcze zanim w kolejnej dekadzie rozsławili je na świecie Brian de Palma w remake’u „Człowieka z blizną” i Michael Mann swoimi „Policjantami z Miami”. adekwatnie od samego początku, w którym Spencer spuszcza w dokach łomot drobnym rzezimieszkom, widać z jakiego typu produkcją mamy do czynienia. Kolejna scena, gdy Hill ponownie tłucze tych samych zbirów tylko to potwierdza. Później, w wyniku zabawnego zbiegu okoliczności, obaj bohaterowie trafiają między szeregi stróżów prawa.
Fabuła ma tutaj jednak znaczenie całkowicie drugorzędne. „Łapizbiry” nie są też kinem wysokich lotów. Ale po prostu cholernie dobrze ogląda się przygody pogodnego Hilla i wiecznie nachmurzonego Spencera. Ich perypetie pozbawione są powagi, problemy rozwiązuje się pięścią, a wszystko skąpane jest w promieniach gorącego, florydzkiego słońca. No i wisienka na torcie, czyli sceny bijatyk. Tutaj choreografowie i kaskaderzy mogli się wyszaleć do woli. Czy będzie to bójka w dokach, rozróba w barze z hamburgerami, czy też awantura w kręgielni, nikt nie potrafił tak dobrze „sprzedawać plaskaczy”, jak Bud Spencer (w młodości świetny pływak, a także gracz w piłkę wodą). W „Łapizbirach” odziany w kurtkę z wielkim napisem „JUMBO”, brodaty olbrzym o gołębim w gruncie rzeczy sercu trzaska przeciwników aż miło. W każdej chwili wtóruje mu Hill, choć ten musi się bardziej nabiegać, by osiągnąć podobny efekt. Jako ciekawostkę warto dodać, iż aktor wcielał się w tytułową rolę we włoskim serialu „Don Mateo”, na którym oparto naszego rodzimego „Ojca Mateusza”.
Ekipa adekwatnie w całości składała się z Włochów, którzy zostali później zdubbingowani przez anonimowych Amerykanów (Hill sam podkładał sobie głos). Na drugim planie można wszelako dostrzec Davida Huddlestona, znanego chociażby z „Płonących siodeł” Mela Brooksa, a także Laurę Gemser, filipińską piękność, odtwórczynię głównej roli w erotycznym cyklu „Czarna Emanuelle”. Dodatkowo, muszę wspomnieć o wpadającym w ucho motywie przewodnim. Skomponowany przez Guida i Maurizia de Angelisów idealnie oddaje luzacki klimat filmu.
Dziś duet Hill i Spencer jest może nieco zapomniany (choć nie do końca, niedawno ukazały się bowiem… dwie części gry komputerowej „Bud Spencer & Terence Hill: Slaps and Beans”, w której gracz wciela się w jednego z bohaterów i tłucze zbirów w charakterystycznym stylu), ale na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych święcił tryumfy. W Polsce filmy tej dwójki stanowiły natomiast prawdziwy hit wypożyczali kaset wideo. Zdecydowanie warto wrócić do tych tytułów, bo to bardzo przyjemna rozrywka. Choć oczekujący od kina czegoś więcej będą raczej zawiedzeni.