Cieszę się, iż coraz więcej twórców w Polsce zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, iż film czy też serial to nie książka, gdzie to wyobraźnia odbiorcy musi wykonać całą pracę wizualną, żeby stworzyć sobie swoją interpretację rozpisanego w zdaniach świata. Nie wystarczy zatem wziąć kamerę, dać aktorom scenariusz, zrobić kilka ujęć, niedbale całość zmontować i liczyć na sukces, bo może krytycy zachwycą się unikalną formą, dointerpretują sobie artyzm m.in. poprzez obfitującą w społeczne patologie, nad wyraz realną treść, jakiś minimalizm scenografii, abstrakcję estetyczną i muzyczną etc., które tak lubią udawać wysoką sztukę. Jeden i jedyny sezon serialu Lady Love dobiegł końca, pozostawiając na szczęście zupełnie inne wrażenia. Bartosz Konopka po raz kolejny udowodnił, iż nie ucieka od detali. Dba o misterność i misteryjność świata przedstawionego. Tak, właśnie, o misteryjność, bo Lady Love, niby zwykły, obyczajowy serial o mojej krajance, nic nie znaczącej dziewczynie z niewielkiego miasta, która stała się legendą pornografii, jest w istocie wyestetyzowanym pokazem drogi, którą dosłownie okupiła krwią Lucyna Lis, próbując wyjść z biedy i jako kobieta coś znaczyć. Wysokość życiowego rachunku należy uznać jednak za marketingową porażkę.`
Obawiałem się, iż historia Teresy Orlowski będzie szablonowa, w tym sensie, iż albo będzie laurką dla biednej, wykorzystywanej przez branżę porno kobiety, albo zamieni się w jakąś bezlitosną jej krytykę, jako elementu niemoralnego, upadłego, którym jednak skrycie, jak to regularnie bywa, brandzlują się prawilni hejterzy. Mogąc to robić otwarcie i mając wybór, Teresa czy też Lucyna vel Lady Love przegrywa na drabinie moich porno wartości o wiele, wiele pozycji np. z Niną Hartley. To jednak tylko kwestia gustu, a nie jej oceny jako człowieka, wraz z konkretnymi życiowymi wyborami. Mając je na względzie, Lady Love jednak dzięki dobremu scenariuszowi Ewy Popiołek i Doroty Jankojć-Poddębiak spozycjonował się gdzieś między tymi granicznymi i przez to infantylnymi moralitetami – całkowitej pogardy dla porno oraz uczynienia z Teresy męczennicy. Serial nie romantyzuje branży porno, pokazując jak głęboko w tym środowisku tkwi wszelkiego rodzaju zepsucie – bynajmniej nie mam tu na myśli wyuzdania seksualnego. Nie czyni jednak z film produkujących porno i ogólnie z pornografii demona, szatana, którego trzeba za wszelką cenę wyplenić ze społeczeństwa. Można powiedzieć, iż wybór należy do odbiorców, jak również w jakimś sensie wybór należał do Lucyny, gdy zdecydowała się wyjechać do Niemiec, żeby kręcić porno. Serial dał za to widzom szansę sugestywnego wejścia w ten świat lat 80. przesyconych wolnością, o jakiej Polakom w tamtych czasach się nie śniło, w tym tą seksualną, która z kolei była niebezpieczna dla mężczyzn i ich komunistycznej władzy, na równi z klerem, który o władzę także walczył. Kobieta więc nie mogła być wyzwolona, bo musiała służyć, jak zresztą zakonnica, którą Lucyna Lis chciała zostać, no ale okazało się, iż jedna ze starszych sióstr chce kręcić własne, klasztorne, lesbijskie porno.
Chichot losu, rzec można, który odcisnął piętno na bohaterce Lady Love w znaczący sposób, ale i uczynił jej życie bardzo kolorowym – dosłownie. Ta kolorowość ma ogromne znaczenie dla estetyki Lady Love. Jest jak jedyna możliwa alternatywa dla szarej Polski, żeby uczynić ją wolną, choćby za cenę marnowania tego daru, którym jest wolna wola. Nie ma innej drogi, niż wyzwolenie, żeby człowiek nauczył się postępować adekwatnie. Żaden nakaz nie uczyni go dobrym, ale co najwyżej przestraszonym i zniewolonym. To zetknięcie z innym światem, przeciwstawienie dwóch środowisk politycznych i społecznych, jest najważniejsze dla klimatu Lady Love i po mistrzowsku sfilmowane przez Jacka Podgórskiego, co nie dziwi, gdyż pokazał on już swój kunszt np. w Krwi Boga, czy też Najmro. Zabieg fabularny z motywem przesłuchania prowadzi widzów przez historię, odsłaniając motywacje bohaterów, którzy w prosty sposób bynajmniej nie zwierzają się śledczemu kamińskiemu, ale twistują wydarzenia, a one ich. Ogląda się tę grę wybornie, gładko, intuicyjnie, bez zgrzytów, doceniając świetny montaż i idealnie podkreślającą emocje w scenach muzykę. No i aktorów dobre słychać, choćby gdy mówią szybko, co może zdziwić zwłaszcza po seansie Wzgórza Psów. W sumie jest to interesujący eksperyment, puścić sobie jeden odcinek tegoż kryminału, a zaraz potem jeden Lady Love. Z pewnością powinien zagrać w tę dźwiękową zabawę Jakub Żulczyk. Może wtedy dostrzegłby różnicę w dykcji między np. Mateuszem Kościukiewiczem a Borysem Szycem czy też ujmującą i przekonującą Anną Szymańczyk.
Tak się tworzy klimat, unikalny dla historii, łatwy do zapamiętania, ujęty w ramy rzemiosła, którego nie trzeba się wstydzić choćby za tym mitycznym oceanem. Lady Love, choćby uwzględniając nieco toporny finał i kilka skrótów myślowych, w tym rozegranie śmierci jednej z postaci, wciąż pozostaje jednym z najlepiej zrealizowanych polskich seriali w XXI wieku, za który jego twórcy powinni zostać obsypani nagrodami, a inni, którym wciąż marzy się kręcenie wielkiego, artystycznego kina moralnego niepokoju, stosując notorycznie zdjęcia z trzęsącej się ręki, brać z nich przykład. W kinie przemawiać do widzów mają obrazy, które choćby po wciśnięciu stop klatki przez cały czas działają na wyobraźnię podniecająco, jak Lucyna Lis kunsztownie wykreowana przez Annę Szymańczyk.