Kula to film klasy A pod względem obsady i realizacji – i klasy B pod każdym innym.
Na dnie Pacyfiku odkryty zostaje wrak ogromnego pojazdu kosmicznego, który według obliczeń zatonął prawie trzysta lat wcześniej; eksperci podejrzewają, iż na jego pokładzie mogą znajdować się obce formy życia. Amerykański rząd potajemnie wysyła na miejsce zdarzenia grupę naukowców złożoną z psychiatry Normana Goodmana, biolożki Beth Halperin, matematyka Harry’ego Adamsa i astrofizyka Teda Fieldinga. Zespołowi badaczy towarzyszy kapitan marynarki wojennej Barnes oraz dwie pracownice nowoczesnej podwodnej stacji badawczej. Naukowcy ze zdumieniem odkrywają, iż wrak pojazdu pochodzi nie z obcej planety, ale z przyszłości, jego ludzka załoga natrafiła zaś w przestrzeni kosmicznej na czarną dziurę, która przetransportowała statek trzy wieki wstecz. Ale we wnętrzach wraku jest coś jeszcze: złocista kula o płynnej, nieprzeniknionej powierzchni. W efekcie kontaktu załogi z tajemniczym przedmiotem na stacji dochodzi do przerażających wydarzeń.
W latach 70. Michael Crichton odnosił duże sukcesy dzięki ekranizacjom swoich bestsellerowych powieści [Tajemnica Andromedy (1971) Roberta Wise’a] oraz własnym filmom [Świat Dzikiego Zachodu (1973), Wielki napad na pociąg (1978)], choć zdarzały mu się też komercyjne potknięcia [kapitalny, niedoceniony Człowiek-terminal (1974) Mike’a Hodgesa]. Kolejna dekada była dla tego amerykańskiego pisarza i filmowca pasmem porażek: Wzór piękności (1981), Ucieczka (1984) oraz Dowód rzeczowy (1989) otrzymały negatywne recenzje i poniosły kasową klęskę. Renesans popularności Crichtona rozpoczął się wraz z olbrzymim powodzeniem Parku Jurajskiego (1993) Stevena Spielberga, który powstał na podstawie starszej o trzy lata powieści. Hollywoodzcy producenci chcieli zdyskontować nagłą modę na Crichtona i w krótkim czasie powstały kolejne, mniej lub bardziej udane, adaptacje jego tekstów. Dwie z nich nakręcił Barry Levinson, były to: W sieci (1994) oraz Kula (1998).
Kulę zaprojektowano jako wysokobudżetową produkcję science fiction: całość kosztowała około 80 milionów dolarów, zdjęcia powstawały na terenie byłej bazy wojskowej Mare Island w północnej Kalifornii, gdzie wybudowano kilka ogromnych zbiorników wodnych do zdjęć podwodnych, nad efektami specjalnymi (praktycznymi i cyfrowymi) pracowała prawie trzydziestoosobowa ekipa, w obsadzie znalazły się zaś gwiazdy płci obojga, m.in. Dustin Hoffman (Goodman), Samuel L. Jackson (Adams), Sharon Stone (Halperin) oraz Liev Schreiber (Fielding). Premierę filmu zaplanowano na grudzień 1997 roku, ale przesunięto ją na luty roku następnego, żeby uniknąć kinowej konkurencji z Titanikiem Jamesa Camerona, bondowskim Jutro nie umiera nigdy Rogera Spottiswoode’a i innymi potencjalnymi przebojami. Na nic się to jednak nie zdało: Kula była finansową klapą i, co gorsza, film Levinsona został zmieszany z błotem przez amerykańskich krytyków. Czy słusznie?
Powrót do filmu po latach ujawnił, iż jego zły odbiór był całkiem uzasadniony, jest to bowiem klasyczny przykład zmarnowanego potencjału. Punkt wyjścia jest intrygujący (nawet jeżeli niezbyt świeży, vide powieść Solaris Stanisława Lema i ekranizacja Andrieja Tarkowskiego z 1972 roku), ale jego rozwinięcie nie przynosi satysfakcji: Kula rychło przeistacza się z utworu o ambicjach niemal filozoficznych w rutynowy, przewidywalny i głupi film akcji z pościgami, potworami i wybuchami. Fabuła roi się od absurdów: do spotkania z potencjalnie groźną pozaziemską rasą wysyła się jednego żołnierza, dwie pomocnice i czworo nieuzbrojonych i niewyszkolonych naukowców, którzy prawdopodobnie nigdy wcześniej nie nurkowali w oceanicznych głębiach; kod do komunikacji z „obcym” zostaje błędnie przetłumaczony, ale skutki tego błędu dotykają tylko liter w wybranych wyrazach – w innych przez cały czas odpowiadają konkretnym cyfrom wbrew wszelkim zasadom logiki, matematyki i kodowania.
Podobnych idiotyzmów jest znacznie więcej, co powoduje, iż zawieszenie niewiary podczas seansu Kuli okazuje się niemożliwe. Wszelką wiarygodność przedstawionego świata pogrążają dodatkowo dobrzy przecież aktorzy i aktorki. O ile Hoffman jako psycholog pozostało do przełknięcia, o tyle Stone jako biolożka w ogóle nie przekonuje: nie widzi się w niej badaczki, ale celebrytkę z lat 90. Największym błędem było jednak powierzenie roli matematyka Jacksonowi, który w tamtym czasie chyba jeszcze nie zrzucił z siebie skóry Julesa z Pulp Fiction (1994) Quentina Tarantino, ponieważ gra on – czy raczej odgrywa – Adamsa używając tych samych manieryzmów i grymasów. Po prostu nie sposób uwierzyć, iż to genialny naukowiec, a nie płatny morderca. Najlepiej wypada, o dziwo, najmniej doświadczony w tym towarzystwie Schreiber, choć i on nie wygląda na astrofizyka. W tym właśnie sęk: żadna z postaci nie wygląda i nie zachowuje się jak naukowiec z krwi i kości.
Film kosztował około 80 milionów dolarów, ale jakimś cudem tych pieniędzy nigdy nie widać na ekranie (może poszły na wynagrodzenie dla gwiazd?). Statek kosmiczny i wnętrza stacji badawczej rażą sztucznością: wyglądają na to, czym w istocie są, czyli scenografią i rekwizytami. Animacja złotej kuli prezentuje się gorzej niż w grach komputerowych tworzonych w tym samym okresie, a końcowa sekwencja sfery szybującej w przestworzach przypomina scenę z taniego telefilmu, a nie z hollywoodzkiej superprodukcji. Na to wszystko można byłoby jeszcze przymknąć oko, gdyby akcja była wciągająca, a twórcy nie traktowali widzów jak półgłówków, którzy nigdy nie widzieli Zakazanej planety (1956) Freda Wilcoxa, Otchłani (1989) Jamesa Camerona, Ukrytego wymiaru (1997) Paula Andersona i wielu innych filmów, z których scenarzyści Stephen Hauser i Paul Attanasio wydawali się bezpardonowo czerpać. Szkoda, iż nie wykazali się przy tym choćby odrobiną inwencji.