Bo to nie jest opowieść, którą po prostu czytasz w tramwaju między jednym przystankiem a drugim. „Szanta” wciąga jak wir jeziora Bełdany – i zanim się obejrzysz, jesteś już po drugiej stronie fabularnej tafli. Z mokrymi od emocji rękawami i tą nieprzyjemną pewnością, iż nic już nie jest takie, jak było na początku.