Krzysiek, oszalałeś? Myślisz, iż zapraszam cię do siebie za pieniądze? Żal mi cię, ot co.
Krzysiek siedział na wózku inwalidzkim i wpatrywał się przez zakurzone okno w szpitalne podwórko. Nie miał szczęścia jego okno wychodziło na wewnętrzny dziedziniec, gdzie stały ławki i klomby, ale ludzi było jak na lekarstwo.
Do tego zima, więc pacjenci rzadko wychodzili na spacer. W sali był sam. Tydzień temu jego współlokatora, Janka Nowaka, wypisano do domu, i od tamtej pory Krzysiek czuł się jeszcze bardziej samotny.
Janek był duszą towarzystwa opowiadał milion historii, wcielając się w role jak prawdziwy aktor. I był aktorem studiował na trzecim roku szkoły teatralnej.
Krótko mówiąc, z Janem nudzić się nie dało. Do tego codziennie przychodziła do niego mama, przynosząc pyszne ciasta, owoce i słodycze, którymi chętnie dzielił się z Krzysiem.
Po wypisie Nowaka sala straciła cały swój domowy klimat, a Krzyś poczuł się bardziej opuszczony niż kiedykolwiek.
Jego ponure myśli przerwała pielęgniarka, która weszła do sali. Spojrzał na nią i westchnął zamiast sympatycznej, młodej Asi przyszła wiecznie markotna i wiecznie czymś niezadowolona Ludmiła Arkadiuszówna.
Przez dwa miesiące w szpitalu Krzyś ani razu nie widział, żeby się uśmiechnęła. I głos miała równie przyjemny, co wyraz twarzy ostry, szorstki, nieprzyjemny.
No co, rozsiadłeś się? Marsz na łóżko! warknęła, trzymając w ręce strzykawkę.
Krzyś westchnął, posłusznie zawrócił wózek i podjechał do łóżka. Ludmiła Arkadiuszówna wprawnym ruchem pomogła mu się położyć i równie sprawnie przewróciła go na brzuch.
Spodnie ściągaj rozkazała. Krzysiek posłusznie usłuchał i nic nie poczuł. Zastrzyki Ludmiła robiła mistrzowsko, za co chłopak zawsze w duchu jej dziękował.
*Ciekawe, ile ona ma lat?* pomyślał, patrząc na pielęgniarkę, która teraz skupiona macała żyłę na jego chudej ręce. *Pewnie już na emeryturze. Mała emerytura, trzeba dorabiać, stąd ta złość.*
Tymczasem Ludmiła Arkadiuszówna wbiła cienką igłę w bladoniebieską żyłę, powodując jedynie lekkie skrzywienie się Krzyśka.
No, koniec. Lekarz był dziś? spytała niespodziewanie, już szykując się do wyjścia.
Nie, jeszcze nie pokręcił głową Krzysiek. Może przyjdzie później
No to czekaj. I przy oknie nie siedź przewieje, i tak wyglądasz jak śledź w occie rzuciła i wyszła.
Krzyś chciał się obrazić, ale nie mógł w słowach pielęgniarki, mimo całej jej szorstkości, przebijała jakaś troska. choćby jeżeli dziwna, to jednak troska.
Bo Krzysiek był sierotą. Rodzice zginęli, gdy miał cztery lata. W ich wiejskim domu wybuchł pożar, a on był jedynym, któremu udało się przeżyć.
O tamtej tragedii przypominała mu blizna na ramieniu i nadgarstku matka, ratując syna, wyrzuciła go przez rozbite okno na zaspę śnieżną.
Udało jej się to na minutę przed tym, jak zapadł się płonący dach, grzebiąc pod sobą całą rodzinę. Tak Krzyś trafił do domu dziecka. Krewni mieli, ale nikt nie kwapił się, by go przygarnąć.
Po matce odziedziczył łagodny, marzycielski charakter i jasnozielone oczy, a po ojcu wysoki wzrost, rozłożysty krok i talent do matematyki.
Pamiętał rodziców słabo, tylko urywki jak z filmu: oto stoi z mamą na jakiejś wiejskiej zabawie, śmieje się i macha chorągiewką; oto siedzi na ramionach taty i czuje na policzkach letni wiatr.
Pamiętał też wielkiego rudego kota, który nazywał się Murzysław albo może Rysiek Poza tymi wspomnieniami nie miał już nic choćby rodzinne zdjęcia spłonęły w tamtym przeklętym ogniu.
W szpitalu nikt go nie odwiedzał nie miał komu. Gdy skończył osiemnaście lat, dostał od państwa jasny pokój w akademiku na czwartym piętrze.
Samotne życie mu odpowiadało, ale czasem dopadała go taka tęsknota, iż gotów był płakać. Z czasem przywykł, a choćby znalazł w tym plusy.
Ale sierocia przeszłość dawała o sobie znać widząc dzieci z rodzicami na placach zabaw czy w sklepach, Krzyś tonął w gorzkich myślach
Po szkole chciał iść na studia, ale nie zdał zabrakło punktów. Poszedł do technikum. Tam mu się spodobało, zawód przypadł do gustu.
Tylko z kolegami z grupy nie było chemii cichy i zamknięty Krzysiek był dla nich nudny. Nie mieli o czym rozmawiać, bo on wolał książki i naukowe czasopisma od imprez i gier.
Z dziewczętami też nie szło jego skromność nie była atutem, bo zawsze znajdowali się śmielsi i gadatliwsi adepci do ich łask.
Do tego w wieku osiemnastu i pół wyglądał na szesnaście. gwałtownie stał się białą kawką w grupie, ale to akurat wcale mu nie przeszkadzało.
Dwa miesiące temu, spiesząc się na zajęcia, poślizgnął się w przejściu podziemnym i złamał obie nogi. Złamania były poważne, goiły się długo i boleśnie, ale ostatnio wreszcie zaczęło być lepiej.
Krzysiek liczył, iż niedługo go wypiszą, ale wraz z nadzieją przyszło zmartwienie w jego akademiku nie było windy ani podjazdów dla niepełnosprawnych. A na wózku miał jeszcze zostać długo
Po obiedzie przyszedł doktor Roman Abramowicz, traumatolog.
Po obejrzeniu nóg i zdjęć rentgenowskich ogłosił wyrok:
No, Krzysztofie, dobra wiadomość złamania wreszcie się zrastają. Za kilka tygodni staniesz o własnych siłach. Leżeć tu dłużej nie ma sensu, ale się w przychodni. Za godzinę dostaniesz wypis i możesz iść do domu. Ktoś po ciebie przyjdzie?
Krzyś skinął głową.
Świetnie. Zaraz poproszę Ludmiłę, pomoże ci się spakować. Bądź zdrów i postaraj się więcej do nas nie trafiać.
Postaram się.
Lekarz mrugnął i wyszedł, a Krzysiek zaczął gorączkowo myśleć, co teraz. Jego rozmyślenia przerwała Ludmiła Arkadiuszówna.
Co się gapisz? Wypisują











