Krzysiek, oszalałeś?! Myślisz, iż za pieniądze cię do siebie zapraszam? Szkoda mi cię, tylko tyle.

twojacena.pl 3 godzin temu

Krzysiu, ty chyba nie masz rozumu? Myślisz, iż zapraszam cię do siebie za pieniądze? Szkoda mi cię, tyle w temacie.

Krzysztof siedział na wózku inwalidzkim i patrzył przez zakurzone okno na podwórze szpitalne. Nie miał szczęścia jego okno wychodziło na wewnętrzny dziedziniec, gdzie znajdował się mały skwer z ławkami i klombami, ale ludzi było tam jak na lekarstwo.

Do tego zima zawitała na dobre, więc pacjenci rzadko wychodzili na spacery. Krzysztof leżał sam. Tydzień temu jego współlokatora, Wojtka Nowaka, wypisano do domu i od tamtej pory chłopak czuł się jeszcze bardziej samotny.

Wojtek był duszą towarzystwa wesoły, otwarty, znał milion historii, które opowiadał z aktorskim zacięciem. Nic dziwnego, bo sam był aktorem, studentem trzeciego roku szkoły teatralnej.

Krótko mówiąc, z Wojtkiem nie można się było nudzić. Do tego jego mama przynosiła mu codziennie domowe ciasta, owoce i słodycze, którymi chętnie dzielił się z Krzysztofem.

Gdy Wojtek opuścił salę, zniknął z niej cały domowy ciepło. Teraz Krzysztof czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek.

Jego przygnębienie przerwała pielęgniarka. Spojrzał na nią i westchnął zamiast młodej, uśmiechniętej Asi, przyszła wiecznie markotna Jadwiga Stanisławówna.

Przez dwa miesiące w szpitalu Krzysztof ani razu nie widział, żeby się uśmiechnęła. I głos miała odpowiedni do wyrazu twarzy ostry, szorstki, nieprzyjemny.

No co się rozsiadłeś? Na łóżko, marsz! warknęła, trzymając w ręce strzykawkę.

Krzysztof posłusznie podjechał wózkiem do łóżka. Jadwiga Stanisławówna wprawnym ruchem pomogła mu się położyć i obróciła go na brzuch.

Spodnie ściągaj. Rozkazała.

Krzysztof był posłuszny, ale… nic nie poczuł. Jadwiga Stanisławówna robiła zastrzyki mistrzowsko, i za to chłopak był jej wdzięczny.

*Ciekawe, ile ona ma lat?* myślał, patrząc na jej zmarszczone czoło. *Pewnie już na emeryturze. Ale musi pracować, bo emerytura mała. Dlatego taka zła.*

Tymczasem pielęgniarka wbiła igłę w jego bladą żyłę, powodując tylko lekkie ukłucie.

No, koniec. Lekarz był już dzisiaj? spytała niespodziewanie, zbierając się do wyjścia.

Jeszcze nie odparł Krzysztof. Może później zajrzy…

No to czekaj. I nie siedź przy oknie przewieje cię, już i tak wyglądasz jak szczapa rzuciła i wyszła.

Chłopak chciał się obrazić, ale nie mógł w jej słowach, pomimo szorstkości, wyczuwał troskę. A troski w jego życiu było niewiele.

Krzysztof był sierotą. Rodzice zginęli, gdy miał cztery lata. W ich wiejskim domu wybuchł pożar, a on był jedynym, któremu udało się przeżyć.

Pamiątką po tamtym dniu była blizna na ramieniu i nadgarstku matka, ratując go, wyrzuciła przez okno prosto w zaspę. Chwilę później zapadł się dach, grzebiąc całą rodzinę.

Tak trafił do domu dziecka. Krewni mieli go, ale nikt nie kwapił się, by go przygarnąć.

Po matce odziedziczył łagodny charakter, marzycielskość i jasnozielone oczy. Po ojcu wysoką posturę i talent do matematyki.

Pamiętał ich słabo. Tylko czasem wracają do niego urywki wspomnień: matka na jakiejś wiejskiej zabawie, śmieje się i macha kolorową chorągiewką. Ojciec niesie go na barana, a letni wiatr muska mu twarz.

Pamiętał też rudego kota może to był Mruczek, a może Filemon… Poza tymi migawkami nie zostało mu nic choćby rodzinne zdjęcia spłonęły w ogniu.

W szpitalu nikt go nie odwiedzał nie miał komu. Gdy skończył osiemnaście lat, dostał od państwa pokój w akademiku. Lubił samotność, ale czasem ogarniała go taka tęsknota, iż aż chciało mu się płakać.

Po szkole chciał iść na studia, ale nie zdał. Zaczepił się w technikum. Tam było dobrze, ale z kolegami z grupy nie znalazł wspólnego języka.

Był cichy, zamknięty, a oni woleli imprezy i gry. Dziewczyny też omijały go szerokim łukiem był zbyt nieśmiały.

Dwa miesiące temu, spiesząc się na zajęcia, poślizgnął się w przejściu podziemnym i złamał obie nogi. Złamania były poważne, goiły się długo.

Teraz miał nadzieję na wypis, ale jednocześnie bał się powrotu w akademiku nie było windy, a on jeszcze długo nie mógłby chodzić.

Po południu przyszedł doktor Marek Kowalski, ortopeda.

No, Krzysztofie, dobra wiadomość złamania się zrastają. Za kilka tygodni będziesz mógł stanąć na nogi. Wypisujemy cię. Ktoś po ciebie przyjedzie?

Krzysztof skinął głową.

Świetnie. Zawołam Jadwigę, pomoże ci się spakować.

Gdy lekarz wyszedł, chłopak zaczął gorączkowo myśleć, co dalej. Przerwała mu Jadwiga Stanisławówna.

Co się gapisz? Wypisują cię. Pakuj się.

Gdy zbierał rzeczy, pielęgniarka spojrzała na niego uważnie.

Dlaczego okłamałeś lekarza?

O co chodzi? udawał zdziwienie.

Nie rób głupa. Wiem, iż nikt po ciebie nie przyjedzie. Jak wrócisz do domu?

Jakoś dojadę.

Jeszcze ze dwa tygodnie nie będziesz chodzić. Jak sobie poradzisz?

Dam radę.

Nagle Jadwiga Stanisławówna usiadła na łóżku i spojrzała mu w oczy.

Krzysiu, może to nie moja sprawa, ale… sam nie dasz rady. Nie obrażaj się, mówię prawdę.

Poradzę sobie.

Nie poradzisz. Jestem w tym zawodzie za długo.

No to co mi pani proponuje?

Że możesz zamieszkać u mnie. Mieszkanie na przedmieściach, ganek niski. Mam wolny pokój. Jak staniesz na nogi, wrócisz do siebie. Mieszkam sama, mąż dawno nie żyje, dzieci nie mam.

Krzysztof otworzył usta ze zdumienia. Mieszkać u niej? Byli sobie obcy.

No co, milczysz?

To jakoś… niezręczne.

Niezręczne jest wracać na wózku do akademika bez windy

Idź do oryginalnego materiału