Krzyk VI – recenzja filmu. O co tyle Krzyku?

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Obejrzałem sześć Krzyków w dobę i straciłem głos. Zdecydowanie tak mógłbym nazwać ten artykuł. Głównie z tego względu, iż z okazji celebracji premiery filmu Krzyk VI chciałem powtórzyć poprzednie 5 odsłon co nie udało mi się przy okazji premiery poprzedniczki. Chciałem to zrobić przede wszystkim dlatego iż cała ta seria jest ze sobą zespolona i choćby dla tych nawiązań i smaczków warto było to zrobić. Sięgnąć po wszystkie części w skondensowanej formie.

Krzyk to bez wątpienia jedyna franczyza horrorów z gatunku slasher, która trzyma tak równy i co istotne wysoki poziom. Przygody Ghostface’a, którym szlak przetarł Nowy Koszmar Wesa Cravena zapoczątkowały w kinie grozy nowy gatunek jakim jest metahorror. Seria ta od swoich początków trafnie komentowała rynek slasherów (i nie tylko) co i rusz rozwijając to co chciałaby powiedzieć w kolejnych częściach. Niezwykły mariaż kina gatunkowego krwi i noża z pastiszem i parodią – to najkrótsze podsumowanie filmu Krzyk VI jak i całej franczyzy. Ja przy moim rewatch’u nie mogłem wyjść z zachwytu jak dobrze są te filmy zawieszone w czasie, a pierwszy Krzyk to wciąż świeże i zabójczo aktualne dzieło sztuki, choć ma na karku prawie trzydzieści lat!!!

Zobacz również: Poradnik: Jak przetrwać w filmie Krzyk

Krzyk VI w zgodzie z resztą serii podejmuje tym razem wyzwanie skomentowania części drugiej cyklu i opowiedzenia jej niejako na nowo, w innym stylu. Film jednak się nie ogranicza i garściami czerpie nie tylko ze wszystkich poprzednich odsłon, ale również reszty kina (i to nie tylko tej groźnej odnogi). Naturalnie nasuwa się pytanie: Czy w ogóle da się zrobić udany sequel do legacy sequela? Brzmi awykonalnie czy wręcz niemożliwie, a jednak najnowszy Krzyk wychodzi z tego obronną ręką. Ghostface raczy nas tutaj wybitnym gulaszem z absolutnie niepasujących do siebie składników co wbrew wszelkim oczekiwaniom wypada strawnie i smacznie.

Film już w pierwszych minutach wprowadza nasz mózg w stan „WTF!?.exe” i nie odpuszcza praktycznie przez cały swój metraż. W nowej odsłonie twórcy bawią się z widzem mocno w stylu produkcji Riana Johnsona czego ambitna próba została już nieśmiało podjęta w części poprzedniej. Całość podsumowana świetnym żartem gdzie Stab 8 nakręcił właśnie twórca filmu Na noże. Czy zatem ósma część Ciosu to odpowiednik Ostatniego Jedi w tym uniwersum? Fajnie to koresponduje z tematem toksyczności fandomów, który znajduje swoje przedłużenie i tutaj.

Szósty Krzyk kontynuuje wątek „sekty” czy może raczej sympatyków Ghostface’a i jego działalności, czyli schemat na wzór trylogii Thorna z cyklu firmowanego buźką Michaela Myersa. Nie zostawiając jednak serii Halloween w spokoju próbując się rozprawić ze sobą na wzór ubiegłorocznego finału serii. I borze iglasto-liściasty Krzyk VI to idealna inkarnacja Halloween. Finał, gdyby tylko ten film ktoś wyciągnął do rangi sztuki i dzieła totalnego, w pełni świadomego zarówno plag jak i cudów gatunku.

Najnowsza odsłona nie tylko pęka w szwach od nawiązań czy mrugnięć okiem do fanów kina grozy. Szósta część Krzyku próbuje z pomocą tego powiedzieć coś nowego, w charakterystyczny dla siebie sposób skomentować rzeczywistość. Sięga po tropy z całej galerii horrorów dokładając do tego świeże spojrzenie na komedie romantyczne i teen dramy rodem z Netflixa. Wypada to wszystko tak ciepło, iż aż dziwnie piszę mi się o tym jak rozczulająco wypada kolejna część serii o brutalnym, zamaskowanym mordercy.

W temacie brutalności warto wspomnieć iż Ghostface w tej części jest niewyżyty i zwierzęcy jak nigdy. Czyżby oglądał Terrifier 2? Co prawda nie jest tu aż tak obficie jeżeli chodzi o gore, jednak trochę zmasakrowanych ciał i flaków będzie nam dane zobaczyć na własne oczy. Film też przygotował dla nas kilka powrotów i choć Sidney Prescott dostała zasłużony święty spokój (chociaż po cichu liczyłem, iż to jakaś marketingowa zagrywka dla podbicia plot twistu). W tej odsłonie ponownie możemy zobaczyć Kirby z części czwartej tym razem już nie jako uczennicę liceum, a agentkę FBI. Poza nią ze starych części cyklu możemy zobaczyć również Courtney Cox w roli bezczelnej dziennikarki Gale Weathers.

Należy przejść jednak do najważniejszego, bowiem na temat fabuły filmu Krzyk VI nie chcę za bardzo mówić, ponieważ jestem zdania iż najlepiej odczuć te dźgnięcia na własnej skórze. Ja chciałbym w tym materiale omówić znacznie bardziej meta-wymiar filmu. Produkcja ta bierze na warsztat mnóstwo różnych tematów zaczynając od komentarza na temat samych slasherów, relacji międzyludzkich, zaufania czy okrucieństwa dziennikarstwa, a przechodząc w zabawę i wariację na temat uniwersów czy multiwersów, przemycając choćby mały wegański manifest, sequel pogadanki na temat fandomów, a puentując to wszystko omówieniem i sporą ilością żartów na temat franczyzy Krzyku czy koncepcji marki jako takiej.

Życzyłbym sobie tego w kinie znacznie więcej, bowiem Krzyk robi to w znany od trzech dekad dla siebie sposób czyli z ciepłem i miłością. Marka ta kocha popkulturę, siebie samą i swoich fanów. Uwielbia wodzić ich na pokuszenie i wyprowadzać na manowce, a po tym wszystkim sprawić by widzowie nie czuli się oszukani, a ukochani. Istna wspaniałość i pod względem spójności, samoświadomości i miłości w niej (co jak widać po dzisiejszych produkcjach pokroju Velmy czy She-Hulk bywa cholernie trudne). jeżeli cykl ten ma być prowadzony w ten sposób to niech wesoło trwa sobie dalej, a ja będę z niecierpliwością czekał na powrót do łask moich ulubieńców Freediego Krugera i Leprechauna.


Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z siecią kin Cinema City


Idź do oryginalnego materiału