09 września w krakowskiej Tauron Arenie wystąpił Robbie Williams i wypełnił ją po brzegi. Tego wieczoru fani dostali wszystko: hity, żarty, intymne momenty i spektakularne show.
Początek budził grozę – złote napisy na ekranach mówiły o filmikach z Tiktoka zalewających świat i o skutkach sztucznej inteligencji. Into zakończyło się pozytywnym aspektem, podkreślając, iż bez wypływu człowieka nie da się funkcjonować, jednocześnie zapowiadając wielkie show Robbiego Williamsa. Jak to na króla rozrywki przystało, wkroczył dumnie, w białym astronautycznym kombinezonie w rytm „Rocket” singla z nadchodzącego albumu „Britpop”. I zaczęło się dziać wszystko, tancerki, flagi i… Robbie zlatujący z kilkunastometrowych błyszczących schodów. Kolejno dostaliśmy „Let Me Entertain You”, na końcu którego Robbie przywitał nas takimi słowami:
”Tęskniliście? Oczywiście, iż tęskniliście! Patrzcie, Robbie Williams wrócił do Krakowa!”.
Chwilę później Robbie zaskoczył zestawem coverów – od „Song 2” Blur, przez „Seven Nation Army” The White Stripes, aż po „Livin’ on a Prayer” Bon Jovi.
Robbie tradycyjnie nie ograniczał się do samego śpiewania. Żartował, iż koncertuje nie dla pieniędzy czy chwały, ale dlatego, iż „mam czwórkę dzieci i chcę wyjść z domu”.
Zszedł do publiczności w „Monsoon”, zakończył numer uściskiem z fanką „z lat 90.” i bezbłędnie prowadził dialogi z publiką. Mogliśmy choćby posłuchać dość zaskakującego i zabawnego dialogu Robbiego z młodszym sobą na ekranie telebimu.
Podczas „Rock DJ” na ekranach pojawiły się komiksowe, psychodeliczne animacje, a sam Robbie żartobliwie tańczył w futrze, wchodząc w rolę króla imprezy a przede wszystkim KRÓLA ROZRYWKI!
A jednak były też momenty, gdy Robbie zrywał z rolą brawurowego showmana i stawał się zaskakująco poważny. Przy „Love My Life” zrobiło się niemal kameralnie – dedykował utwór rodzinie, a w „My Way” mówił o swoich bliskich. Tradycyjnie, przed „She’s The One”, wybrał z tłumu jedną fankę i zaśpiewał tylko dla niej. W Krakowie szczęście uśmiechnęło się do Marii z Tarnowskich Gór, której zadedykował ten wyjątkowy numer. Robbie przygotował też małą niespodziankę specjalnie dla polskiej publiczności – do setlisty dodał „Supreme”, które u nas zyskało drugie życie dzięki serialowi Londyńczycy.
Tego wieczoru wszystko się zgadzało: tancerki w błyszczących kostiumach, świetna energia zespołu i przede wszystkim on – charyzmatyczny lider, który równie dobrze bawi się sam, jak i z publicznością. Bo to właśnie dzięki publiczności Robbie potrafi wspiąć się na najwyższy poziom – jest artystą stworzonym do sceny. Publiczność śmiała się z jego żartów, odpowiadała na zaczepki i chętnie brała udział w wokalnych zabawach między trybunami czy osobami na płycie.
Koncert zakończyły dwa największe hity artysty – „Feel” i „Angels”. Przy pierwszym z nich scena rozbłysła jasnym światłem, a konfetti opadające z góry dodało tylko magicznej atmosfery. Chwilę później, podczas ostatniego utworu, hala zamieniła się w jeden wielki chór. Bez efektów specjalnych, bez fajerwerków – tylko głos Robbiego i dziesiątki tysięcy gardeł, które śpiewały razem z nim. Proste, szczere i absolutnie poruszające zakończenie wieczoru.
Relacja : Daria





































































