Koniec miłości: bezlitosne rozstanie po zdradzie.

polregion.pl 6 dni temu

**Dziennik Tadeusza**

Wykopał żonę po zdradzie. Hucznie, ale uczciwie – zabezpieczył ją finansowo. Tylko widzieć jej już nie chciał, w żadnych okolicznościach!

— Sam jesteś winien, Tadeuszu! Przeproś mnie! — Jola plótła androny.

— Zwarjowałaś na starość?! — ryczał. — Tak mnie kompromitować?! Módl się, iż tylko cię wyrzucam!

Jolka miała wtedy, tak jak on, czterdzieści sześć lat. Dzięki jego pieniądzom wyglądała na trzydziestkę, góra trzydzieści pięć. I to też Tadeusza wkurzało! Komu by się chciało spędzać czas z czterdziestosześciolatką, w którą nie włożono fortuny?!

* * *

— Tadeuszu, cześć! Nie poznajesz? — zawołał sąsiad z dawnych czasów, chyba Marek.

Tadeusz Lis zgrzytnął zębami. Co za przekleństwo! Ile lat minęło, odkąd wyprowadził się z tej kamienicy, a oni wciąż się czepiają. Poznają. Zaczepiają po imieniu. I to jeszcze taki ćwok, lokalny pijaczek. Jeden z wielu…

Okno auta po stronie kierowcy opadło i Krzysztof cicho zapytał:

— Pomóc, panie Tadeuszu?

Machnął tylko ręką. gwałtownie wszedł do klatki, ignorując byłego sąsiada. A raczej… może choćby przyjaciela? Kiedyś. Tyle iż to było wieki temu…

— No i co, po rozwodzie nie ożeniłeś się? Wciąż kawaler? — nie dawał za wygraną Marek.

Albo nie Marek? Co za różnica! Tadeusz pół życia starał się zapomnieć. Kiedyś z tym „Markiem” i resztą nieudaczników byli po prostu chłopakami z podwórka. Mogli się napić najtańszego wina. Kiedy? Trzydzieści pięć lat temu? A teraz musiałby witać się z oprychałym alkusem, tylko dlatego, iż matka…

— Cześć, mamo! — zawołał głośno, otwierając drzwi mieszkania.

— Tadziu! — odkrzyknęła radośnie.

Dlaczego ona nie chce się do niego przeprowadzić, do jego willi w Konstancinie? Uparła się przy tym starym mieszkaniu jak rzep.

— Jak zdrowie, mamo?

Matka była wciąż sprawna, mimo siedemdziesięciu ośmiu lat. Chodziła z kijkami, robiąc po piętnaście tysięcy kroków dziennie. Sprawnie zamawiała jedzenie przez aplikację. Oglądała filmy na nowoczesnym sprzęcie, który jej kupił, i lubiła narzekać na „upadek sztuki”. Dwa razy w roku jeździła na wakacje. Nowoczesna staruszka — Tadeusz był z niej dumny. Chętnie jej pomagał. Tylko to przywiązanie do mieszkania… nie mógł tego zrozumieć. I za każdym razem rozmowa schodziła na ten temat. Sam do tego doprowadzał, ale nie umiał się powstrzymać — to była jego pięta achillesowa.

— Mamo, może jednak się przemęślisz?

— O czym mówisz? — zdziwiła się Halina Piotrowska.

Umiała udawać, iż nie rozumie, gdy chciała. Tadeusz kochał matkę… i będzie za nią tęsknił, kiedy… no, choćby nie chciał o tym myśleć!

— No wiesz, o co chodzi! Przeprowadź się do mnie! Żebym nie musiał tu ciągle jeździć!

— To nie przyjeżdżaj! Nie trzymam cię przecież. Jak zechcesz, spotkamy się w centrum.

Jak ona może mówić o takich rzeczach tak spokojnie? „Nie przyjeżdżaj”? Przecież to matka! Najbliższa osoba na świecie.

— Nie mogę nie przyjeżdżać! — stanowczo oświadczył. — Muszę się upewnić, iż wszystko u ciebie w porządku. W domu i… w ogóle.

— A „w ogóle”, to znaczy jak? Z głową? — niewinnie zapytała.

Tadeusz nie powstrzymał uśmiechu.

— Mamo, mamo… Może byś nie omawiała mojego życia z sąsiadkami?

— A ja omawiam? — uniosła brwi.

— Pewnie tak, skoro lokalni pijacy pytają, czy się nie ożeniłem.

— Może byś się jednak ożenił? — westchnęła. — Mniej byś mnie wtedy kontrolował.

— To tak to wygląda? — zmarszczył brwi. — Że przyjeżdżam cię odwiedzić, to kontrola?

— Nie tylko przyjeżdżasz! Mam wrażenie, iż czekasz, aż będę niedołężna, żeby w końcu zabrać mnie do tego swojego Konstancina!

— Mamo! — Tadeusza aż zatkało z oburzenia.

Matka poderwała się z fotela i tupnęła:

— Tak! Siłą! Nie rozumiesz, iż chcę spokojnie żyć w swoim mieszkaniu! W którym się wychowałam! I ciebie, niewdzięczniku, też!

Tadeusz aż się cofnął. Co ją dzisiaj ugryzło?!

— Przyjdę innym razem… — mruknął i ruszył do wyjścia.

— Mam nadzieję, iż następnym razem przyjdziesz bez tych swoich tekstów! Do Konstancina z nowobogackimi nie jadę! — krzyczała za nim.

Tadeusz mieszkał osiem kilometrów od Konstancina, ale matka nie zaprzątała sobie głowy szczegółami. Dla niej to i tak było jedno. Nowobogaccy, pieniądze, całe to towarzystwo…

* * *

Halina całe życie pracowała na uniwersytecie, wykładała literaturę. Była profesorem. Męża pochowała wcześnie, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat. Młoda jeszcze, pełna życia. Tadeusz wtedy choćby chciał, żeby wyszła powtórnie za mąż, ale Halina stwierdziła:

— Po Piotrze ta część życia mnie nie interesuje. Jest tyle pięknych rzeczy do robienia! Wszyscy się z tym żenieniem obsesji nabrali?

Wtedy Tadeusz był szczęśliwy w małżeństwie z Jolą. Trochę mu było żal matki, ale trudno. Jej sprawa.

A teraz? Po rozwodzie z Jolką, który miał miejsce osiem lat temu, został sam. I w sumie mu to odpowiadało… tylko czasem nachodziła go myśl: czy nie powtarza losu matki? Może są do siebie bardziej podobni, niż chciałby przyznać.

— Jedziemy, Krzysztof! — warknął, wsiadając do auta.

— Do domu? — spytał kierowca.

— Nie, lepiej do biura. Zostało trochę papierów.

Trzeba przejrzeć dokumenty dotyczące kupna nowej firmy. Warto inwestować trzysta milionów, czy to wyrzucanie pieniędzy w błoto? Menedżer już wszystko przygotował, ale Tadeusz lubił sprawdzać wszystko sam. Trzymać rękę na pulsie. Kontrolować. A może matka miała rację?

Zauważył w lusterku wzrok Krzysztofa. Pełen współczucia.

— Co jeszcze? — burknął.

— Dużo pan pracuje. Cały czas tylko praca. Gdybym miał pańskie pieniądze, to ani dnia więcej bym nie harował!Na ślubie Tadeusza i Natalii matka tańczyła do białego rana, a kiedy już nowożeńcy wyjeżdżali w podróż poślubną na Malediwy, Halina Piotrowska szepnęła synowi do ucha: „W końcu znalazłeś kobietę, która nie boi się cię wyśmiać, kiedy zasługujesz”.

Idź do oryginalnego materiału