Kompozycje bez zapisu pełne harmonii i pamięci

liderzyinnowacyjnosci.com 2 tygodni temu

Klezmerska tradycja to muzyka przekazywana ze słuchu. Opowiada historię żydowskiego dziedzictwa sejneńskiego pogranicza. Grana z pamięci i z serca przez dzieci, młodzież i dorosłych, którzy tworzą wspólnotę dźwięków. Orkiestra założona prawie 30 lat temu przez mistrza Wojciecha Szroedera, koncertuje w XVIII-wiecznej Białej Synagodze w Sejnach. Kiedyś modlili się tu Żydzi, a dziś miejsce to tętni muzycznym życiem.

Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego koncertuje regularnie, czy okazjonalnie?

Koncertujemy z reguły tylko w Sejnach. Trzy razy w tygodniu w okresie letnim, czasem cztery. Nie wyjeżdżamy, chyba iż naprawdę czujemy sens takiego spotkania. Nasza praca to nie są występy – to codzienna praktyka. Próby, słuchanie muzyki, oglądanie filmów, rozmowy, ale przede wszystkim jest to edukacja. Koncert jest tylko zwieńczenie tego procesu, to nie jest cel sam w sobie. Nie potrzebujemy sławy. Nie wydajemy płyt. Wystarczy, iż to miejsce żyje. Gramy, żeby pamiętać i żeby dusza mogła przemówić. A dusza jak wiadomo, nie zna granic.

Gracie tylko w Białej Synagodze?

Tak, to jest nasz świadomy wybór. Ta synagoga to nie tylko mury – to miejsce, które pamięta. Kiedyś modlili się tu sejneńscy Żydzi. Dziś ich nie ma. Zostali brutalnie wypędzeni, rozgromieni, zamordowani w czasie wojny. Zostały puste ściany. My próbujemy w te martwe mury tchnąć życie – nie przez słowa, ale przez muzykę. Bo muzyka klezmerska, zwłaszcza niguny chasydzkie, to modlitwa bez słów. Pieśni nieskończoności, które nie potrzebują tłumaczenia, ale zachowania przez muzykę tego co niewidzialne. Pamięci o sąsiadach, których już nie ma, językach, które zamilkły, i brzmieniach, które przetrwały mimo kolejnych tragedii.

Zachowanie tego dziedzictwa skłoniło Pana do założenia orkiestry?

Wszystko zaczęło się w 1996 roku, kiedy z grupą przyjaciół z Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, który w tej chwili jest gospodarzem Białej Synagogi w Sejnach założyliśmy Orkiestrę Klezmerską. To była część większego programu edukacyjnego, który od początku miał na celu odtworzenie duchowej tkanki tych ziem. Muzyka była jedynie mostem. To nie jest sztuka i projekt dla artystycznego efektu. To praca u podstaw, z dziećmi, z młodzieżą, z dorosłymi. Edukacja, wychowanie, przeżycie, nie performance. Muzyka jest tu narzędziem do czegoś więcej – do wspólnoty, do pamięci, do zrozumienia.

Czy młodzi ludzie to rozumieją?

Nie tylko rozumieją, ale i czują. Bo to nie jest wiedza z podręcznika, którą trzeba wykładać. To przeżycie, które się dziedziczy przez uczestnictwo. Przez brzmienie i rytuał wspólnego grania. Uczymy przez praktykę, przez relację z innymi. Oni siadają z instrumentem, słyszą melodię i grają. Po prostu wchodzą w to jak w nurt rzeki. Zresztą my mamy taką zasadę: jak dziecko potrafi zagrać trzy dźwięki, już może wejść do zespołu. Od razu uczymy go pracy zespołowej. To są dzieciaki z Sejn, nie ma tu żadnych Żydów. Wszyscy tworzymy jedną wspólnotę, gdzie muzyka jest najczystszym językiem tego dialogu.

A jak wygląda samo granie? Z nut, z partytury?

Nie mamy nut. A przynajmniej nie w tym sensie, co orkiestra symfoniczna. Klezmerska tradycja to muzyka przekazywana ze słuchu. Improwizowana. Czasem coś się zapisze, dla orientacji, ale najważniejsze jest wspólne słuchanie siebie nawzajem. U nas nie ma dyrygenta z batutą – jest krąg. Dźwięki płyną, każdy dodaje coś od siebie, ale jednocześnie trzyma się wspólnego ducha. I to jest najpiękniejsze – iż kilkanaście osób, dzieci i dorośli, bez zapisu nutowego, potrafi stworzyć jedną, spójną muzyczną opowieść. Jakbyśmy wszyscy śnili ten sam sen. To wymaga ogromnego zaufania. Ale też wolności.

Każdy improwizuje i gra po swojemu?

Tak, ale słucha też innych. W improwizacji chodzi nie tylko o wolność, ale i o odpowiedzialność za wspólne brzmienie. Uczymy dzieci nie tylko gry na instrumencie, ale także uważności. Że czasem trzeba się wycofać, czasem wejść mocniej, a czasem po prostu poczekać. I to jest też lekcja życia, nie tylko muzyki.

A repertuar?

Sięgamy do tego, co się zachowało. To nie są współczesne kompozycje. Korzystamy z melodii sprzed 100, 200, czasem 300 lat. Pieśni chasydzkie, niguny – modlitwy bez słów, melodie ślubne, pieśni weselne. Wszystko, co kiedyś grało się na pograniczach – w Mołdawii, na Litwie, w Galicji. To muzyka, pamiętająca świat, którego już nie ma. Czasem są to zapisane melodie, czasem tylko ślady – wspomnienia, nagrania z Ameryki z lat 30. Bo wielu klezmerów wyemigrowało jeszcze przed wojną. A tam, w Nowym Jorku, nagrywali, grali, przetrwali. I dziś to dzięki nim możemy usłyszeć brzmienie, które w Europie zostało wymazane. Ale my nie kopiujemy. My aranżujemy, tworzymy nowe brzmienie. Tak, żeby to było nasze. Tutejsze. Sejneńskie. Nie chcemy odtwarzać, tylko żyć z tą muzyką. Ona nas prowadzi. Nie jako „sztuka użytkowa”, ale jako pewna filozofia istnienia – ze świadomością przeszłości i odpowiedzialnością za przyszłość.

Staracie się promować tę filozofię szerzej?

Nie potrzebujemy tego robić, ani się promować. Nie jesteśmy zespołem zarobkowym. Nie wydajemy płyt, nie jeździmy po świecie, a jeżeli ktoś chce nas znaleźć, to nas znajdzie. Nam wystarczy, iż to miejsce żyje. Ten świat, choć zniszczony, wciąż tu jest. Wiemy, iż muzyka przemawia i iż oni tu są, w tym lesie, w tych drzewach, pejzażu, w jeziorach i starych wierzbach. I my chcemy go słuchać. To duch, żywa historia, wygrywana na saksofonach, klarnetach i bębnach przez dzieci i dorosłych. Dzięki pracy naszego zespołu martwe mury Białej Synagogi znów oddychają, a muzyka staje się modlitwą. Przestrzenią dla duszy i Wspólnotą. Dzięki pracy naszego zespołu martwe mury Białej Synagogi znów oddychają. Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego gra dla wszystkich. Przyjeżdżają do nas goście z całego kraju, z Izraela, z Ameryki. Często są wzruszeni i to nas bardzo cieszy. W świecie, który coraz częściej zapomina, my zawsze pamiętamy o dziedzictwie tego miejsca.

Rozmawiała Jolanta Czudak

Idź do oryginalnego materiału