Jak wiele innych osób z mojego pokolenia („boomerów”, co za absurdalne słowo), niecierpliwie czekałem na Kompletnie nieznanego w reżyserii Jamesa Mangolda, a film ostatecznie przypadł mi do gustu. Dialogi są esencjonalne, scenografia świetna, aktorstwo wielkie, a – poza kilkoma wyjątkami, o czym zaraz napiszę – wszystkie sceny trafiają w sedno.
Reżyser wrzucił choćby kilka smaczków dla tych widzów, których wiedza o biografii Boba Dylana graniczy z obsesją – na przykład anegdotę o Alu Kooperze, który na klawiszach nigdy nie grał, ale gdy w studiu siadł do organów Hammonda, trafił na kultowy akord do piosenki Like a Rolling Stone. Ten film to przyjemna i podniecająca przejażdżka przez ten niezwykły moment historii, w którym – jak zwięźle stwierdził sam Dylan – the times, they were a-changing. Czasy się zmieniały.
Dlaczego więc przy napisach końcowych – przy puszczonej potwornie głośno piosence Like a Rolling Stone, śpiewanej, przysiągłbym, przez samego Dylana, tak znakomicie poradził sobie Timothée Chalamet – poczułem niedosyt? Dlaczego film smakował, owszem, jak kanapka z pastrami, ale na mdłym, białym chlebie zamiast żytniego? Czego zabrakło?
Zabrakło kontekstu.
Skąd się wzięły te pierwsze piosenki? Czy tak po prostu i bez powodu pojawiły się w głowie Dylana? Co się wówczas działo, zarówno w nowojorskiej Greenwich Village, jak i – co ważniejsze – w całym kraju, iż napisał tak niepokojące utwory takie jak Blowin’ in the Wind, które z dnia na dzień stały się hymnami?
Kiedy w filmowej scenie Dylan pierwszy raz śpiewa The Times They Are A-Changin’, jego młoda publiczność natychmiast podchwytuje słowa piosenki i szaleje, śpiewając z nim radośnie i głośno. Dlaczego? Czy on odkrył przed ludźmi jakąś tajemnicę? Czy może ubrał w słowa coś, co właśnie sami przeżywali?
Może to jest zupełna oczywistość. Przecież każde dziecko podobno wie, iż lata 60. ubiegłego wieku to okres młodzieżowego buntu i głębokich niepokojów społecznych. O czym tu gadać? Czy film o Dylanie rzeczywiście musi to wyłożyć tę kawę na ławę? Czy scena, w której Dylan śpiewa na marszu na Waszyngton w 1963 roku, naprawdę nie wystarczy, by zilustrować polityczną treść wielu piosenek?
Moim zdaniem nie, zupełnie nie wystarczy, bo w najmniejszym stopniu nie ujawnia, co popchnęło Dylana do napisania takich utworów jak choćby The Lonesome Death of Hattie Carroll, Only a Pawn in Their Game czy The Death of Emmet Till. Nie, nie twierdzę, iż ten film powinien być lekcją historii. Ale moim zdaniem przysłużyłby się lepiej zarówno Dylanowi, jak i widowniom, gdyby wyraźniej zarysował drugi plan – to, co eksplodowało w Ameryce u początku tej dekady. Bo tak naprawdę nie jest to żadna oczywistość, zwłaszcza dla młodszych dzisiaj pokoleń.
W poszukiwaniu tej atmosfery wróciłem do książki A Freewheelin’ Time, wspomnień spisanych przez Suze Rotolo. Krótko po przyjeździe Dylana do Nowego Jorku Rotolo została jego dziewczyną. W filmie tę postać nazwano Sylvie Russo (co ciekawe, nalegał na to Dylan, by chronić jej prywatność; zmarła w 2011 roku). Ich czteroletni związek zostaje w filmie ukazany pięknie – bez pominięcia faktu, iż Dylan nie przestał kochać Rotolo mimo zbliżenia do Joan Baez.
W filmie znalazło się drobne nawiązanie do politycznego wpływu Rotolo na teksty Dylana. Nie pokazano jednak charakteru Greenwich Village, w której zjawił się Dylan tamtej zimy 1961 roku. Rotolo w barwnych szczegółach przedstawia bulgocący tam kulturalno-polityczny kocioł. Oto jej opis typowej niedzieli w Washington Square Park:
„Park tętnił życiem. Grupy muzyków grały i śpiewały wszystko, od piosenek folkowych po bluegrass. Podstarzali Włosi z okolicy brzdąkali melodie ludowe na mandolinach. Wszyscy skupiali się wokół fontanny, chodziło się więc od grupki do grupki, słuchając, czasem wtórując. Poeci czytali swoje wiersze, typy o bardziej politycznym zacięciu rozdawały ulotki o zebraniach trockistów, komunistów czy anarchistów i wciskały ludziom swoje czasopisma. […] Wszystko to dobrze się komponowało”.
Wystarczyłaby trzydziestosekundowa scena spaceru po parku oglądana oczami Dylana, by uzupełnić ten brakujący kawałek układanki.
A to był przecież tylko ułamek tamtej rzeczywistości. Poza ukazanymi w filmie klubami folkowymi rozwijały się awangardowe środowiska teatralne i filmowe. W klubach występowali muzycy jazzowi i poeci beatnicy. Do Greenwich Village ciągnęli muzycy z całego kraju, nie tylko folkowi. Co wieczór ludzie zbierali się po mieszkaniach, by śpiewać i debatować o filozofii i polityce. W ten nurt – podkreśla Rotolo – zanurkował Dylan, by z niego łapczywie spijać. Nie był tam sam. Inni artyści wpływali na niego inni, a on na nich. Jak sam pisał, rewolucja wisiała w powietrzu.
Żywy tego przykład stanowi jeden z jego najbardziej upolitycznionych utworów, When the Ship Comes In. Dylan napisał go po wysłuchaniu szczególnie mocnego i pięknego wykonania piosenki Jenny Piratka, czyli marzenia pomywaczki z Opery za trzy grosze Bertolta Brechta. W piosence sprzątaczka Jenny śpiewa o swojej fantazji, w której do portu wpływa piracki statek, by zemścić się na mieszczańskich „panach”, którzy traktują ją jak śmiecia. Dylan obrócił ten koncept w prawdziwie krzepiący obraz rewolucji:
A gdy z głębokiego snu
raptem zbudzi się nasz wróg –
nie uwierzą, iż to dzieje się na jawie
więc uszczypną mocno się
straszny ich napełni lęk
gdy przypłynie okręt nasz
będą błagać, łkać nam, że
naszą wolę spełnią, lecz
my im na to z burt: Dni wasze policzone
spotka ich Goliata los
fala wciągnie ich na dno
niczym wojska faraona
Właśnie z tym tekstem wiąże się jeden zarzut, jaki mam wobec filmu. Piosenkę słyszymy w nim raz, Dylan śpiewa ją pod przymusem na przyjęciu charytatywnym. Widać, iż ma już dość wykonywania jej i wszystkich innych utworów, które do tego momentu skomponował. Scena ta wyznacza moment zerwania z przeszłością i skoku na główkę w przyszłość. Rzeczywiście trafnie przedstawia rosnący bunt Dylana zarówno przeciwko sztywnym strukturom branży muzyki folkowej, jak i wobec oczekiwań, iż teraz w każdej jego piosence znajdzie się przekaz polityczny. Jednak bez mocnego wyjaśnienia, dlaczego w ogóle napisał tę piosenkę, film pozostawia nas z niepełnym obrazem tego, co Dylan miał wtedy w głowie.
Pojawia się zatem pytanie, na ile dobrze film oddaje epokę, w której żył Dylan i na którą reagował. Rotolo dobitnie wskazuje na lęk panujący w każdym aspekcie życia Amerykanów w latach 50. – wszechobecny cień atomowego grzyba połączony z miażdżącymi represjami „czerwonej paniki”, czyli polowania na realnych i zmyślonych komunistów. Prześladowano i aresztowano setki osób, na czele z Petem Seegerem. Zresztą film, i chwała mu za to, zaczyna się sceną skazania Seegera. Ci, którzy ściągali do Greenwich Village, w znacznej mierze sprzeciwiali się właśnie sile i wszechobecności tych represji – często wielkim osobistym kosztem. Dylan przekomicznie uchwycił tę paranoję w piosence Talkin’ World War III Blues z albumu Freewheelin’.
Ale na początku lat 60. na pierwszy plan wybijało się jeszcze jedno zjawisko, które silnie oddziaływało na Dylana: ruch na rzecz praw obywatelskich osób czarnych. Ruch ten nagminnie, niestety również w tym filmie, zostaje sprowadzony do marszu na Waszyngton [tego, na którym Martin Luther King wygłosił słynne przemówienie I Have a Dream – red.] i może jeszcze jednego czy dwóch większych epizodów. Nie daje to pojęcia o tym, jak dramatyczne, niebezpieczne i wybuchowe były wydarzenia lat 1960–1964 na amerykańskim Południu, gdzie przecież jeszcze powszechnie zdarzały się lincze.
Spójrzmy na parę przykładów:
1 lutego 1960 roku czterech czarnych studentów college’u rozpoczęło siedzący protest w bufecie domu towarowego Woolworth’s w Greensboro (North Carolina). Zostali okrutnie pobici przed obiektywami kamer telewizyjnych.
W 1961 roku czarni i biali studenci z grupy Freedom Riders, którzy jeździli autobusami w proteście przeciwko segregacji rasowej obowiązującej w komunikacji publicznej na Południu, byli regularnie bici, a autobusy, do których wsiadali, podpalane.
2 maja 1963 roku tysięczny marsz czarnych uczniów i uczennic na rzecz integracji rasowej szkół w Birmingham w Alabamie został rozpędzony przez policję wyposażoną w węże strażackie i psy.
12 czerwca 1963 roku przed swoim domem w Jackson (Missisipi) został zastrzelony działacz praw obywatelskich Medgar Evers [Dylan poświęcił mu piosenkę Only a Pawn in Their Game – red.].
15 września 1963 roku cztery dziewczynki zostały zabite, a kilkadziesiąt osób rannych w zamachu bombowym na kościół baptystów przy 16. Ulicy w Birmingham, przeprowadzonym przez białych suprematystów.
21 czerwca 1964 roku trzech działaczy ruchu praw obywatelskich – James Chaney, Andrew Goodman i Michael Schwerner – zostało porwanych i zamordowanych przez Ku Klux Klan w stanie Missisipi.
Warto sobie wyobrazić, jak takie wiadomości wpływały na młodych ludzi, którzy przeżyli także ciężkie represje lat 50. Dopiero wtedy można odczuć, jak szaleńczo wyzwolicielski wydźwięk miały piosenki Dylana.
Nie stawiam tu wymagania, iż film musi widzów edukować. Ale znać fakty to jedno, a czymś zupełnie innym jest odczuwać ich wpływ w tamtym czasie i historycznym kontekście. Właśnie to odczucie jest niezbędne do prawdziwego zrozumienia (czy też „wyczucia”), co powodowało młodymi ludźmi, zwłaszcza Dylanem, którzy sercem i duszą sięgali ku nowemu społeczeństwu.
Dlatego Dylan napisał The Times They Are A-Changin’ i dlatego utwór ten stał się hymnem. Kompletnie nieznany byłby filmem znacznie mocniejszym, gdyby jego twórcy znaleźli sposób, żeby to poczucie przekazać.
Aby pojąć, jakie to ma znaczenie, wystarczy pobieżnie rozejrzeć się po dzisiejszym świecie. Wstaje świt nowego faszyzmu. Dla współczesnej prawicowej ekstremy represje z lat 50. to najprawdopodobniej „dawne, dobre czasy”. Potrzeba uwolnienia się od duszącego status quo i wytyczenia nowej ścieżki do wolności, ścieżki obiecującej i niebezpiecznej zarazem, jest dziś szczególnie pilna. Drugiego Boba Dylana nie będzie, ale – by zacytować tytuł filmu o Joe Strummerze – przyszłość pozostało nienapisana.
Wniosek? Idźcie na Kompletnie nieznanego, a potem zanurzcie się w opowieściach dekadzie, która stworzyła Dylana. Jest się czego uczyć.
Postscriptum: Film ten powiela mit, iż Pete Seeger był na Dylana wściekły za upór, żeby koncert na Newport Film Festiwal w 1965 roku grać na elektryku. Seeger miał szukać siekiery, żeby porąbać kable. W rzeczywistości jednak kilkukrotnie podkreślił, iż nie przeszkadzała mu decyzja Dylana i podobały mu się grane piosenki, zwłaszcza Maggie’s Farm. Fatalna była natomiast jakość dźwięku zniekształconego przez system nagłośnienia, co praktycznie uniemożliwiało odbiór muzyki. I na to właśnie Seeger się wściekał – a to istotna różnica.
**
David Zeiger był działaczem ruchu żołnierzy przeciwko wojnie w Wietnamie na terenie Fort Hood w Teksasie w latach 1970–1972. Wyprodukował i wyreżyserował kilka nagradzanych pełnometrażowych filmów dokumentalnych, w tym film Sir! No Sir! o ruchu antywojennym w amerykańskiej armii podczas wojny w Wietnamie (2006).
Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.
Fragment piosenki Boba Dylana „When the Ship Comes In” w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego zaczerpnięty z książki „Bob Dylan. Duszny kraj”, wyd. Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017.