Na początku było „Polowanie na męża”. Wówczas w spektaklu, zrealizowanym na motywach komedii Michała Bałuckiego, wystąpiło osiem osób. Jednak z każdym kolejnym przedsięwzięciem wielbicieli Talii i Melpomeny przybywało. w tej chwili grupa waha się od 40 do 50 osób. Na spotkanie, o które poprosiłam na potrzeby przygotowania materiału, stawili się licznie i entuzjastycznie. Wystarczyła jedna wiadomość.
Spotkania pasjonatów
W trakcie próby zdj. A. Gołębowski
Gdy trzeba, szukają kostiumów, szyją, przerabiają, przygotowują dekoracje, przynoszą rekwizyty, a w teatralne życie angażują się całymi rodzinami. – Na przykład spisujemy teksty sztuk z Teatru Telewizji, słowo w słowo. Rozszyfrowujesz, co mówi aktor w telewizji bardzo niewyraźnie, a my chcemy to na scenie powiedzieć wyraźnie – śmieje się Agata Dziedziczak, jedna z aktorek. Występ na scenie ma dla nich coś z magii. Dochodzi do przemiany. – Gdy zapalają się światła, następuje pełna mobilizacja. Dajemy z siebie wszystko – mówi Lidka Klimczak. – Dzielimy artystów na profesjonalistów i amatorów. Przy czym uważa się, iż amator to jest ten gorszy. A przecież to słowo pochodzi od łacińskiego amo, czyli kocham. To jest chwalebne! – podkreśla Robert Banasiak.
I tę miłość do teatru w nich widać.
Zżyli się na tyle, iż spotykają się nie tylko na próbach. Po latach wspólnej działalności mogą pochwalić się nie jedynie tytułami spektakli i wierną widownią, ale także anegdotami z bogatego artystycznego życia. O złamanych na scenie laskach, odklejonych wąsach (klej do rzęs się nie sprawdził), dziurach w pamięci, których nie zauważył nikt z publiczności. Po latach wiedzą, iż na żadnym ze spotkań nie może zabraknąć choćby zdania nawiązania do Henryka Tomaszewskiego (jego uczniem był Radomir Piorun i z lubością cytuje mistrza).
Kolski Teatr Otwarty działa w Miejskim Domu Kultury w Kole, a jego instruktorami są małżonkowie Aneta i Radomir Piorunowie, którzy pracowali we Wrocławskim Teatrze Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego.
Przygotowania do premiery. W fotelach zasiadają: Aneta Piorun i Jarosław Kołodziejek zdj. N. Żuchelkowska
Dziś w rodzinnym mieście wraz z aktorami pasjonatami spotykają się po pracy, przeważnie we wtorki. Jednak gdy zbliża się data premiery, próby realizowane są trzy, cztery razy w tygodniu i realizowane są do późnych godzin. Pogodzić to z życiem rodzinnym i pracą zawodową nie jest łatwo. – Bardzo się wspieramy. Rozumiemy, iż ktoś przyjdzie na próbę i ma czas tylko na to, żeby swoją rolę przećwiczyć. Na ten nasz teatr poświęcamy mnóstwo wolnego czasu. Niekiedy w próbach towarzyszą dzieci, bo nie udało się zorganizować nikogo do opieki. Siedzą w kulisach lub na widowni. Małżonkowie, którzy potrzebują atencji, mogą czuć się zaniedbani. Jednak kiedy tutaj przychodzą i nas oklaskują, to przechodzi im wszystko. Pozytywne opinie publiczności też są w tym pomocne – opowiada Aneta Gorzkowska.
Teatr otwarty dla wszystkich
Skąd wzięła się nazwa kolskiego teatru? Jej pomysłodawcą był jeden z aktorów Jarosław Kołodziejek. Grupa jest otwarta na nowe formy, nowych ludzi. Kto poczuje w sobie zamiłowanie do teatru i chce się sprawdzić na deskach, jest mile widziany. – Choć z Radomirem zaczynaliśmy od pantomimy, jesteśmy ruchowcami, nie chcieliśmy na tym poprzestać. Pragniemy się realizować na wielu płaszczyznach.
Naszą działalnością nawiązujemy również do tradycji przedwojennego teatru w Kole – wyjaśnia Aneta Piorun.
Fragment spektaklu „Nie przeminąłem” zdj. E. Gembka
Patronem grupy jest Czesław Freudenreich, ostatni przedwojenny właściciel fabryki fajansu, społecznik, filantrop, sportowiec, który organizował rajdy rowerowe wzdłuż granic powiatu kolskiego, miłośnik literatury, wielbiciel teatru i aktor w jednym. – Teatr w Kole działał przed wojną bardzo prężnie. Przyjeżdżali tutaj aktorzy, wystawiano spektakle, a Czesław Freudenreich miał swoją grupę teatralną złożoną z amatorów – informuje Aneta Piorun. Budynek przedwojennego teatru mieścił się w starej części Koła (zwanej przez mieszkańców Wyspą), przy obecnym Nowym Rynku.
Co rok premiery
Kolski Teatr Otwarty ma już bogaty dorobek. – Na początek szukaliśmy zabawnej komedii, prostej w realizacji, do zagrania której wystarczyłaby mała grupa, jaką wówczas byliśmy. Nie udało nam się znaleźć komedii, która była wystawiana na deskach w starym teatrze na Wyspie, ale sięgnęliśmy po Bałuckiego, nazwisko, które było często przez Freudenreicha realizowane – wspomina Aneta Piorun.
Na deskach Miejskiego Domu Kultury w Kole wystawiono już dwie komedie w starym stylu: „Polowanie na męża” i „Grube ryby” Michała Bałuckiego, a także „Popychadło” Jana Szutkiewicza – tytuły te nawiązywały do sztuk realizowanych przez przedwojenną grupę.
Fragment spektaklu „Nie przeminąłem” zdj. E. Gembka
Ponadto na deskach kolskiego MDK pojawił się „Upiór w kuchni” na podstawie sztuki Patricka G. Clarka, etiudy teatralne „Jestem kobietą” złożone z fragmentów tekstów literackich, w części napisanych przez aktorki teatru oraz obrazów podejrzanych lub inspirowanych własnym doświadczeniem, „Limbo” według poematu Dantego Alighieri czy „Sceny z życia Chrystusa”. Z okazji urodzin Sławomira Mrożka powstał spektakl złożony z trzech etiud: „Wdowy”, „Serenada” i „Na pełnym morzu”. Natomiast z informacji zebranych na temat Czesława Freudenreicha artyści zrealizowali przedsięwzięcie pod nazwą „Nie przeminąłem”. Twórcy wykorzystali m.in. historię o podarowaniu roweru dla pracownika, który do fabryki fajansu przychodził pieszo z Galewa spod Turku.
Trema i inne przyjemności
Podobno każdy aktor miewa koszmary, iż gubi się w kulisach, zapomina kwestii. Każdy też ma swoje sposoby na radzenie sobie ze stresem. Kolska grupa nie chce ich zdradzać. – To nasza tajemnica! Mamy patent. To się sprawdza i tego się trzymamy – śmieją się.
Opowiadają również, jak wiele znaczy dla nich wyjście na scenę. – Otrzymuję od widowni tak wielką dawkę energii. Uwielbiam to i jestem dumny, iż mogę tutaj być. Mam ogromną przyjemność z dawania czegoś ludziom. Uważam, iż dzięki świeżości, zapałowi nasze spektakle są naprawdę na wysokim poziomie – ocenia Jarosław Kołodziejek.
Fragment spektaklu „Grube ryby” zdj. E. Gembka
Kolscy aktorzy przygotowują się i pracują równocześnie nad dwiema premierami: marcową „Precz z mężczyznami” – przewrotnym utworem w adaptacji Stefana Koski, a także październikową „Wizytą starszej pani” inspirowaną tragikomedią Friedricha Dürrenmatta, w której ruch i słowo opowie historię z podupadającej mieściny. Zaczynają również przymiarki do „Zapomnianego diabła” Jana Drdy. – Założyliśmy także Stowarzyszenie Kolski Teatr Otarty im. Cz. Freudenreicha, by móc z innych źródeł pozyskiwać środki i wspierać sceniczne działania – informuje Aneta Piorun. – Przez te wszystkie lata udało nam się stworzyć wiele fajnych rzeczy. Widownia w Kole przyzwyczaiła się do nas i przychodzi tłumnie. Wypełniamy wszystkie fotele. Może nas to predestynować do stworzenia miejskiego teatru repertuarowego, jak to miało miejsce przed wojną – dodaje Radomir Piorun. Trzymamy kciuki!