Kolejny „Oscar gier wideo” dla Polaków, ale to Japończycy zdominowali The Game Awards

polityka.pl 2 dni temu
Zdjęcie: TGA / •


„Frostpunk 2” od 11 bit studios zgarnął statuetkę dla najlepszej strategii, CD Projekt zapowiedział „Wiedźmina 4”, a Techland pokazał spin-offa „Dying Lighta 2”. Z gali The Game Awards zapamiętamy ponadto gościnne występy Snoop Dogga i Harrisona Forda, science fiction od autorów „The Last of Us” oraz triumf Japonii. Po raz dziesiąty dziennikarz Geoff Keighley zaprosił branżę do Los Angeles, by nagrodzić w Peacock Theater najlepsze gry, a „przy okazji” zaprezentować ponad 40 zwiastunów nadchodzących hitów! Ubiegłoroczną edycję The Game Awards oglądało 118 mln ludzi – twórcy nie mają lepszej okazji, by trafić ze swoimi zapowiedziami do masowej publiczności.

Tyle tylko iż należy za tę sposobność słono zapłacić. Dokładnych stawek nie znamy, ale za emisję minutowego trailera podczas Summer Game Festu – innej imprezy organizowanej przez Keighley’a – trzeba wyłożyć 250 tys. dol. TGA jest wydarzeniem większym, bardziej prestiżowym i generującym w sieci większe zasięgi, a zatem: droższym.

TGA/•The Game Awards 2024

Uroczystość w cieniu zwolnień

Choć utarło się nazywać The Game Awards „Oscarami gier wideo”, nie jest to trafiona analogia. Wizytówką nagród Akademii jest konferansjerka tuzów amerykańskiej komedii: przez lata prowadzenia imprezy podejmowali się choćby Tiny Fey, Jimmy Fallon czy Ellen DeGeneres. Keighley jest na ich tle nieomal przezroczysty, jako gospodarz stroni od polityki, dowcipkuje tyleż bezpiecznie, co nudno, rzadko zabiera też głos na temat problemów branży. Jak sam przez lata tłumaczył: organizuje w LA „święto” gier, a nie platformę do rozwiązywania problemów jej twórców.

Nawet jednak Keighley nie mógł dłużej ignorować słonia w salonie. – W ciągu ostatnich lat branża doświadczyła znaczących, bezprecedensowych zwolnień. Mają one wpływ na gry, które kochamy i, co najważniejsze, ludzi, którzy je tworzą – oświadczył ze sceny. Ponieważ na tym jednak poprzestał, przypomnijmy, iż według publicznie dostępnych danych w ciągu raptem dwóch i pół roku pracę straciło 34 tys. artystów. W rzeczywistości jednak – biją na alarm analitycy – zwolnionych może być choćby trzykrotnie więcej. Jak muchy padają choćby uznane studia (Arkane Austin) i kosztowne projekty (vide wyprodukowana za 400 mln dol. strzelanka „Concord”). Wydawcy wycofują się z umów, inwestorzy nie garną do finansowania, a tymczasem budżety rosną.

Z tej perspektywy cieszy, iż przyznawana po raz pierwszy w historii nagroda dla „Game Changera” trafiła w ręce Amira Satvata, który pomógł w znalezieniu posady niemal 3 tys. zwolnionych. Aktywista ze łzami w oczach podziękował rodzicom za to, iż „nauczyli go, iż wartość człowieka leży w tym, jak traktuje innych ludzi”.

Czytaj także: 17 mln na grę Olgi Tokarczuk. Gdzie tu kontrowersje? To o wiele za mało

Japoński desant

Szczególne powody do narodowej dumy mieli minionej nocy Japończycy, ichnie gry wywalczyły bowiem aż 50 nominacji! W efekcie w niektórych kategoriach biły się między sobą, przykładowo o miano „najlepszego RPG-a” rywalizowały wyłącznie projekty z Dalekiego Wschodu. Triumfowali, zasłużenie, autorzy „Metaphor: ReFantazio”, którzy zblendowali europejskie średniowiecze z anime, dorzucili niegłupie refleksje nad podziałami klasowymi i turowy system walki, a następnie doprawili świat przedstawiony polityczną głębią.

Rzutem na taśmę „Metaphor” zgarnął jeszcze dwie statuetki: za narrację i kierunek artystyczny. Po jednym trofeum zawiozły do domów zespoły odpowiedzialne za „Final Fantasy VII: Rebirth” (najlepszy soundtrack) i „Tekkena 8” (najlepsza bijatyka). Czarnym koniem gali okazał się niepozorny “Astro Bot”, który otrzymał aż cztery nagrody. W tym tę najważniejszą: dla gry roku.

Słowem wyjaśnienia: produkcja tokijskiego Team Asobi to list miłosny do trójwymiarowych platformerów, który punktuje niesamowicie pomysłowymi projektami poziomów, ciągłym napływem coraz to nowych power-upów i zdolności, a także maestrią wykonania. Trudno wyobrazić sobie tytuł bardziej odległy od ubiegłorocznego zwycięzcy: „Baldur’s Gate 3” to wszak złożony, taktyczny rolplej, a zarazem istotny głos na temat kryzysu uchodźczego i milowy krok w portretowaniu na ekranach monitorów osób LGBT+. „Astro Bot” – tylko (i aż!) cyfrowy eskapizm w najlepszym wydaniu.

Czytaj także: Zanim wyruszycie w drogę… „Baldur’s Gate 3”, to może być przebój lata

Indiana Jones i aktorka bez szkoły

Nagrodę za najlepszy występ aktorski wręczali prezes Bethesdy Todd Howard i Troy Baker, jeden z najbardziej rozpoznawalnych aktorów dubbingowych, ostatnio komplementowany za główną rolę w akcyjniaku „Indiana Jones i Wielki Krąg”. Gdy Howard przypomniał, iż w słynnego archeologa wcielał się chyba jeszcze jeden aktor, z głębi sceny wyłonił się Harrison Ford, przywitany owacjami na stojąco. „Skoro jesteście już na nogach, to proszę o brawa dla ludzi od gry” – rzucił w stronę publiczności.

W kategoriach aktorskich bezkonkurencyjna okazała się Melina Juergens, nagrodzona za swój występ w „Senua's Saga: Hellblade II”. Dodajmy, iż Juergens jako pierwsza performerka w historii ma na koncie dwie statuetki The Game Awards. I iż jest to osiągnięcie o tyle imponujące, iż aktorką została zupełnie przypadkowo, wcześniej pracowała bowiem jako montażystka trailerów, a w postać Senui miała się wcielić wyłącznie w ramach testowych nagrań motion capture.

Na obecności Harrisona Forda bynajmniej się jednak nie skończyło, The Game Awards jeszcze kilkukrotnie błysnęło światłem odbitym od Hollywood. Nagradzając „Helldivers 2” za „najlepsze wsparcie gry”, Snoop Dogg obwieścił, iż zakłada z synem studio gamedevowe, które pożeni kulturę cyfrową z kulturą hip-hopu. Raper wrócił później na scenę, by wykonać dwie piosenki ze swojej nadchodzącej płyty (obie, niestety, słabiutkie), z kolei zespół Twenty One Pilot wykonał na żywo wiązankę utworów z „Arcane”, zaś Aaron Paul („Breaking Bad”) zapowiedział „Dispatch”, wypełnioną gwiazdami (Jeffrey Wright! Laura Bailey!) satyrę na superbohaterów.

TAG/•The Game Awards 2024

A to Polska właśnie

Rodzimy gamedev miał szansę na przygarnięcie ośmiu statuetek. Postapokaliptyczny „Frostpunk 2” od 11 bit studios rywalizował o tytuł najlepszej strategii z „Manor Lords”, średniowiecznym city-builderem stworzonym w dużej mierze przez jednego człowieka. Konkretniej zaś: Grzegorza Stycznia, który miał także szansę zgarnąć nagrodę dla najlepszego debiutanta. W pięciu kategoriach rywalizował Bloober Team, studio odpowiedzialne za remake „Silent Hilla 2”, jednej z najważniejszych gier grozy w historii.

Wielkim przegranym gali okazał się właśnie Bloober, który za każdym razem musiał uznać wyższość konkurencji. Grzegorza Stycznia pokonał Andrew J. Brophy, autor „Balatro”, błyskotliwego miksu pokerowych mechanik, losowo generowanych wyzwań, RPG-owego rozwoju postaci i groteskowego scenariusza. W kategorii „Games for Impact” przepadła wydawana przez Polaków (a opracowana przez Rosjan) „INDIKA”, surrealistyczna przygodówka o kryzysie wiary. Lepsza okazała się hiszpańska „NEVA”: piękna (w oprawie czuć inspirację i animacjami studia Ghibli, i płótnami Moneta), acz pusta baśń o przyjaźni między dziewczynką a wilkiem.

Pozostałe wyróżnienia rozdzielili między siebie m.in. francuski Ubisoft (którego „Prince of Persia: The Lost Crown” błyszczał za sprawą troski o odbiorców z niepełnosprawnościami) czy szwedzki Arrowhead, którego „Helldivers 2” obwołano najlepszą grą dla wielu graczy. Amerykański Camouflaj okazał się producentem najlepszej produkcji VR-owej („Batman: Arkham Shadow”), ogromny sukces zanotował także chiński gamedev. „Black Myth Wukong”, a więc interaktywna adaptacja „Wędrówki na Zachód”, sięgnęła po nagrodę publiczności oraz tytuł najlepszej gry akcji.

Tytułem „najbardziej wyczekiwane” obwołano „GTA VI”. Nic w tym zresztą dziwnego, poprzednia część sprzedała się w ponad 200 mln (!) kopii, a budżet jej następcy ma ponoć wynosić rekordowe 2 mld dol.

Czytaj także: W jego doktorat zagrały dwa miliony osób. Nie tylko dla rozrywki. „Potencjał gier jest olbrzymi”

Pokuta z Muppetami

Organizatorzy wyciągnęli wnioski z chłodnego przyjęcia ubiegłorocznej edycji, podczas której laureatów wręcz przeganiano ze sceny, byle zdążyć z kolejnymi zwiastunami, gameplayami i reklamami. Nagradzani mieli raptem 30 s (!) na wygłoszenie przemowy, którą następnie zakłócał motyw muzyczny, a na telebimach wyświetlał się napis: „Wrap it up!” (pol. „Streszczaj się!”). W efekcie odbierający statuetkę za najlepszy występ aktor Neil Newbom nie zdołał pożegnać zmarłych podczas pandemii kolegów, a Swen Vincke, szef ekipy odpowiedzialnej za „Baldur’s Gate’a 3”, nie zdążył zapowiedzieć jej wydania na Xboksach.

W ramach pokuty Keighley zaprosił na scenę Statlera i Waldorfa, czyli zgryźliwych staruszków z „The Muppet Show”. Ci zaś swoim zwyczajem obsztorcowali gospodarza, a następnie pouczyli, by tym razem to on się streszczał ze swoimi wypowiedziami.

Wiedźmin jest kobietą

Między przyznawaniem nagród zaprezentowano ponad 40 trailerów. Po raz pierwszy zobaczyliśmy fragmenty rozgrywki z postapokaliptycznego shootera „Borderlands 4” (który wydaje się bardziej stonowany estetycznie od poprzednich). Pierwszy raz zobaczyliśmy także prequel „Mafii”. O ile poprzednie części zabierały nas do Ameryki, za sprawą „The Old Country” trafimy na Sycylię początków XX w., pokierujemy samochodami na korbkę rozruchową, wsiądziemy na konia i stoczymy starcia z użyciem noża sprężynowego.

Piękną klamrę kompozycyjną wykonał warszawski CD Projekt RED, który dekadę temu przybył na debiutancką edycję The Game Awards z pierwszym trailerem „Wiedźmina 3”, a na jubileusz powrócił z pierwszym zwiastunem jego sequela. Potwierdziły się pogłoski, zgodnie z którymi Geralt zdecydował się odwiesić oba miecze na kołek, a fabularne lejce przejmie jego przybrana córka. Wyraźnie dojrzalsza Ciri trafia do wioski, której starszyzna planowała poświęcić w ofierze młodą dziewczynę, by obłaskawić w ten sposób bestię. Jak to jednak zwykle w grach z serii bywa, w konkluzji materiału ludzie okazują się znacznie gorsi od potworów…

Nieco mniejsze wrażenie robił „Dying Light: The Beast”, spin-off bestsellerowego cyklu o parkourze, maczetach i zombie. Ma to być głęboki ukłon w stronę horrorowych korzenie części pierwszej, acz wykonany z wykorzystaniem technologicznych możliwości „dwójki”. A skoro już o kontynuacjach marek: sequel otrzyma tyleż stylowa, co niezwykle złożona karcianka „Slay the Spire”.

Również twórcy obsypanego nagrodami „Sifu” zdecydowali się na śmiałą woltę! Zamiast kontynuować przygodę z chodzonymi bijatykami, ruszyli z produkcją „Rematcha”: symulatora piłkarskiego, acz z kreskówkową oprawą i arcade’ową rozgrywką (której bliżej do „Rocket League’a” niż do „Fify”). Jego bezpretensjonalność dodatkowo podkreśliły boiska ulokowane m.in. w dżungli, katakumbach, na pustyni czy w kosmosie.

Josef Fares, enfant terrible TGA (parę lat temu zasłynął wygłoszonym do kamery, bełkotliwym apelem, by „pieprzyć Oscary!”), pokazał „Split Fiction”, tytuł wprost idealny dla fanów kanapowego multiplayera. Jego bohaterkami są aspirujące pisarki, z których jedna specjalizuje się w science fiction, a druga w fantasy. Świat przedstawiony swobodnie miesza elementy obu gatunków literackich, z kolei rozgrywka błyszczy za sprawą zróżnicowanych minigier. Raz protagonistki kierują statkiem kosmicznym, kiedy indziej dosiadają smoka. Czasem machają laserowymi mieczami, innym razem miotają kulami ognia.

Powroty zza grobu

Warren Spector, twórca „Deus Exa”, powraca z twórczej emerytury! Projektant zasłynął skradankowym cyklem „Thief”, a zapowiedziany właśnie „Thick as Thieves” wydaje się jego duchowym następcą. Ponownie wkroczymy do steampunkowego świata, by wykorzystując gadżety (m.in. linkę z hakiem i zatrute strzałki) wzbogacić się cudzym kosztem. Tym razem otrzymamy jednak kilka złodziejskich specjalizacji oraz możliwość wspólnej gry z żywymi ludźmi.

Ze śmietnika historii wygrzebał się prehistoryczny „Turok”, choć w zapowiedzianym właśnie „Turok: Origins” nie będziemy bić się z dinozaurami samotnie, ale raczej w trybie kooperacji. Mieszane reakcje wywołała adaptacja serialu HBO „Game of Thrones: Kingsroad”, która niby ma być rozbudowanym RPG-iem z otwartym światem, acz już w momencie zapowiedzi wydaje się mocno zapóźniona. Pac-Man powróci w nowym, infernalnym wydaniu jako bohater platformera „Shadow Labyrinth”.

Największą niespodziankę odpalono jednak na koniec. Naughty Dog, studio odpowiedzialne za „Uncharted” i „The Last of Us”, pokazało po raz pierwszy „Intergalactic: The Heretic Prophet”. Nowy tytuł obsadzi nas w roli łowczyni nagród, która utknęła na planecie odciętej od reszty wszechświata. Ozdobami gry mają być retrofuturystyczna architektura oraz ścieżka dźwiękowa od duetu Trent Reznor & Atticus Ross.

Czytaj także: Babcia zaprasza sąsiadkę na kawę i „The Last of Us”, czyli złote lata dla srebrnych graczy

Przyszłość należy do Japonii

Yu Suzuki, reżyser znany z cykli „Virtua Fighter” i „Shenmue”, pracuje nad ekskluzywną grą na Netflixa. Trailer „Steel Paws” nie zawiera jednak fragmentów rozgrywki, sugeruje on jedynie, iż w produkcji nie zabraknie robotów ani różowowłosych dziewcząt. Hideo Kojima opowiedział trochę o „Death Stranding 2”, drugiej części proekologicznego traktatu o ludzkiej naturze (lub – jak wolą jego krytycy – symulatora kuriera). Szykuje się kolejny „Ninja Gaide”, „Elden Ring” dostanie nastawiony na kooperację dodatek, autorzy „Shadow of the Colossus” rzeźbią nienazwany jeszcze projekt…

…i pewnie mógłbym tak jeszcze długo. Podczas gali japoński gamedev taśmowo zgarniał statuetki, a w międzyczasie taśmowo prezentował coraz to nowe pomysły na walkę o rząd odbiorczych dusz. Choć więc warto cieszyć się, iż Polacy zgarnęli w tym roku „Oscara gier wideo”, nasza branża naprawdę ma za kim gonić.

Idź do oryginalnego materiału