Kolej na muzykę: Luck and Strange – David Gilmour (2024)

wolnadroga.pl 1 tydzień temu

6 września 2024 roku miała miejsce premiera nowego albumu Davida Gilmoura – gitarzysty oraz wokalisty legendarnego zespołu Pink Floyd. Zespół swój ostatni premierowy utwór „Hey, Hey, Rise Up!” opublikował w kwietniu 2022. Siedemdziesięcioośmioletni muzyk nie myśli jednak o emeryturze. W maju tego roku zapowiedział wydanie nowej płyty. Oczekiwanie było ogromne. Jest to jego piąta płyta solowa, wydana po dziewięcioletniej przerwie. Została nagrana w ciągu pięciu miesięcy w Brighton i Londynie. Zawiera osiem utworów. Większość tekstów napisała Polly Samson – od trzydziestu lat żona i oddana współpracowniczka artysty. Są interesujące i pełne refleksji nad sukcesem, sławą, przemijaniem i śmiertelnością. W utworze tytułowym znalazła się partia klawiszy nieżyjącego już Ricka Wrighta, zarejestrowana w 2007 roku podczas wspólnego muzykowania w domu Davida. To kolejny dowód na niezwykłe wspólne muzyczne porozumienie obu tych muzyków. Jego najdoskonalszym przykładem do dziś pozostaje suita „Echoes” wykonana podczas pamiętnego koncertu Gilmoura w Gdańsku w 2006 roku. Zdecydowanie przebija pod każdym względem studyjny pierwowzór, który znalazł się na albumie „Meddle” (1971).

Jak wspomniałem, na płytę trafiło osiem utworów, w tym piękna przeróbka utworu „Between Two Points” The Montgolfier Brothers, kompozycji z albumu „Seventeen Stars” (1999). Ten utwór doskonale wpisuje się w klimat najnowszego dzieła gitarzysty. Piosenkę zaśpiewała Romany Gilmour, córka artysty. Nadała jej nieco inny wymiar, całość jest krótsza od oryginału o blisko dwie minuty, jednak każdy dźwięk, jak również gitarowa solówka wydaje się bardzo przemyślana. adekwatnie szkoda, iż Romany zaśpiewała tylko ten jeden utwór. Myślę, iż mogłaby swoim głosem nadać albumowi powiew młodości. Na krążku pozostało jedna ich wspólna piosenka „Yes, I Have Ghosts”, ale to jedynie bonus, który ukazał się na singlu w lipcu 2020 roku. Romany jest utalentowana – prócz śpiewu gra także na harfie. Jej przyrodni brat Gabriel śpiewa również w chórkach. co czyni cały ów projekt bardziej intymnym i wręcz rodzinnym. Prócz nich na liście wykonawców znajdziemy wielu wcześniejszych współpracowników gitarzysty. I tak – Guy Pratt i Tom Herbert zagrali na basie, Adam Betts, Steve Gadd i Steve DiStanislao na perkusji, Rob Gentry i Roger Eno na klawiszach. Za aranżacje smyczkowe i chóralne odpowiada Will Gardner. Na okładkę płyty trafiło zdjęcie wykonane przez Antona Corbijna, zainspirowane tekstem napisanym przez Charliego Gilmoura do piosenki „Scattered”, zamykającej album. Album pełen jest gilmourowskiej melancholii, a także patosu jeśli spojrzeć choćby na partie chóralne i orkiestrowe, nagrane w katedrze w Ely.

Z pewnością nie jest to płyta, nad która można przejść obojętnie. Nie jest wprawdzie genialna i nowatorska, bo nie taka miała być. To płyta nagrana przez doświadczonego artystę dobiegającego osiemdziesiątki, który ma jeszcze coś do powiedzenia i bynajmniej nie są to megalomańskie popisy nacechowane rozdętym ego. Gilmour przez cały czas zachwyca niepodrabialnym, jedynym w swoim rodzaju i natychmiast rozpoznawalnym brzmieniem gitary. Jego barwa głosu nieco zmieniła się, ale niesie pierwiastek magii. Nic więc dziwnego, iż „Luck and Strange” pełen ulotnych melodii i subtelnych akordów trafia do serca. To płyta dla tych, którzy nie potrzebują zbyt wielu słów. Gilmour najgłębsze uczucia potrafi wyrazić dźwiękiem. Nie brak tu także optymizmu i czerpania euforii z pozornie banalnie prostych spraw, jak choćby wspólne picie herbaty z ukochaną osobą. Takie płyty również mają swoich odbiorców i są potrzebne. Sporo jest tu momentów nawiązujących do przeszłości, do czasów gdy Pink Floyd był monolitem, jednak nie jest to odcinanie kuponów od dawnej świetności. Gilmour wciąż ewoluuje jako muzyk i kompozytor. Świadczy o tym kooperacja z młodymi muzykami, a także niedawne wznowienie zremiksowanej płyty, którą nagrał w 2010 roku wspólnie z The Orb.

Album „Luck and Strange” został wydany w wielu różnych wersjach, dla wszystkich i na każdą kieszeń. Jest prosta wersja CD, z dwoma bonusami, z których zwłaszcza drugi zwraca uwagę (nie tylko swą długością). Bardziej zasobni fani mogą sięgnąć po wersję w pudełku zawierającym dwie płyty CD oraz Blu-ray a także piękny, wielostronicowy album fotograficzny. W tej wersji bonusów jest pięć i bynajmniej nie są to odrzuty z sesji, o czym naprawdę warto się przekonać. Jest też wersja na dwóch winylach, a dla najbardziej zdeterminowanych rozbudowana, łącząca w sporym pudełku wszystkie wersje. Muzyka z pewnością przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom Pink Floyd. Mimo swej melancholii niesie pierwiastek piękna, wynikający z refleksji nad życiem i śmiercią, a w obliczu nieuniknionego przemijania potrafi odnaleźć optymizm niosący spokój i pogodę ducha. Nie jest może ponadczasowa, ale z pewnością będę do niej wracał. Tymczasem David Gilmour rusza w trasę koncertową, a później, jak zapowiada – wraca do studia, bo materiału na kolejną płytę zostało mu całkiem sporo.

Krzysztof Wieczorek

[email protected]

Idź do oryginalnego materiału