Kokainowy miś to jedna z tych pozycji na które ostrzyłem sobie ząbki. Z pozoru bowiem po zwiastunach wyglądał on na produkcje wprost skrojoną pode mnie. Wiele osób z redakcji z góry zakładało, iż szykuje się kolejna dyszka z mojej ręki. Teraz stoję przed trudną kwestią, ponieważ nie chciał bym tych oczekiwań zawieść. Tak jak moje zawiódł ten film. Zacznijmy jednak od początku. Najnowszy film Elizabeth Bank to wariacja na temat prawdziwych wydarzeń. W zasadzie głównie bazuje na tym właśnie wywodzie, iż choć takie coś nigdy się nie wydarzyło to mogłoby. Sam powiem szczerze, iż dla mnie nie ma to znaczenia, bowiem choćby gdyby do takich splotów przypadków faktycznie doszło dalej byłoby to piekielnie nudne.
Film ten cierpi na chroniczny brak tempa. Cały czas przerzuca nas pomiędzy sceneriami i grupami postaci, gdzie jedynym elementem wspólnym dla tych małych etiud jest obecność tytułowego zwierzaka. Produkcja jest wyjątkowo schematyczna ot są ludzie, widzą miśka, futrzak atakuje, przechodzimy dalej. Trudno zaangażować się w wątki którejkolwiek z postaci ponieważ są one wyjątkowo szablonowe, a sama bestia najlepsze co miała do zaoferowania pokazała już w zwiastunie. Szczerze choć film trwa zaledwie półtorej godziny wiele razy spoglądałem na zegarek. Co boli dużo bardziej niż rany odniesione w boju z tą dziką bestią. Bardzo liczyłem na dzieło absolutnie szalone, bawiące się formułą, nieokiełznane i dynamiczne. To co dostajemy w kinie to film do bólu poprawny nie oferujący tak naprawdę zbyt wiele ciekawego.
Kokainowy miś ma swoją własną wersję śmierci Mufasy spuentowaną błyskawicznie koksową rezurekcją. I tak na prawdę jest przez cały film, większość rozwiązań, które mogłyby zostać ciekawie poprowadzone prędko zostają ubite, przez co cała produkcja zwyczajnie wypada blado…w podobie do barwy mąki czy narkotyku, który stanowi tu tak naprawdę sedno intrygi. Film nie jest ani odpowiednio krwawy, ani zabawny, jest przez większość czasu trwania zwyczajnie żaden. Postaci są charyzmatyczne niczym kartonowe makiety i będąc zupełnie szczerym jedynie aktorzy ratują te niedostatki skryptu. Mój ulubiony wątek kręci się wokół postaci granej przez Aldena Ehrenreicha i O’Shea Jacksona Jr. Ten pierwszy wciela się w mężczyznę, samotnego ojca, który mierzy się z niedawną stratą żony, drugi zaś wciela się w pozornie stereotypowego dilera, który ma też jednak miękką, wrażliwą stronę.
Perypetie tej dwójki wypadają całkiem zabawnie i jako jedyne sprawiają wrażenie nie ograniczać się do głupkowatych i banalnych skeczy. Wielki zawód, bowiem w tej historii drzemał niewyobrażalny potencjał. Szkoda, iż ekipa odpowiedzialna za film drzemie twardym jak głaz snem zimowym. Sam odbieram to raczej jako skok na kasę. Produkcję w której interesujące pomysły zaczęły i skończyły się na nafutrowanym futrzaku. Film co prawda podejmuje jakieś próby szokowania widza czy rozwinięcia wyjściowego pomysłu. Chociażby na pewnym etapie opowieści dowiadujemy się, iż Pan Miś jest Panią Misią, tak jak Kopernik była kobietą. Czy jednak idzie za tym coś więcej? Zupełnie nie. Okazuje się również, iż tytułowa bohaterka ma również młode. Nie do końca wiem co to ma na celu, być może ma to stanowić jakąś klamrę, bowiem wiele postaci i ich wątków krążą w koło tematu rodzicielstwa. jeżeli miała za tym iść jakaś głębia to cóż…nie wyszło, wybitnie płytkie to niczym kałuża.
Na plus z pewnością warto zaznaczyć momenty w których film faktycznie daje radę. Na szczególne docenienie zasługuje wątek leśnej strażniczki granej przez epizodyczną aktorkę Margo Martindale (co fanów Bojacka Horsemana do których z pewnością się zaliczam może przyprawić o szeroki uśmiech). Można też czerpać frajdę z radosnej masakry z udziałem zwierza pod wpływem. Niektóre żarty sprawią, iż człowiek prychnie pod nosem. Kokainowy miś to z pewnością nie jest produkcja tak zła, iż jej twórców powinno wysłać się na pożarcie dzikim, wygłodniałym kreaturom. Po prostu zostaje totalnie przygnieciona pod potencjałem, który bił po oczach z materiałów promocyjnych. Ogromna szkoda, która rozmiarami przerasta niedźwiedzia brunatnego. Chciałbym, żeby to był film do którego będę wracał, niestety mam wrażenie, iż nie ma do czego…