Oskar Czapiewski: Kawałek „Krzyk” z twojego nowego albumu opowiada historię geniusza pracującego dla rządu, który po zakupie węża zaniechał pracy na rzecz bezproduktywnego patrzenia się w terrarium. Skąd taki pomysł?
Maks Rzontkowski: Zainspirował mnie fragment książki „Kocia kołyska” Vonneguta. Więcej nie mogę powiedzieć.
OCz: To może zamiast tego zdradzisz, gdzie jest Tamadzonko? I skąd taki pomysł na tytuł?
MRz: Co do tytułu, to miało być „Wczasy nad Amazonką”, ale ktoś się pomylił przy zapisywaniu i zostało Tamadzonko.
Nagrywając ten album, zależało mi na pokazaniu w stu procentach tego, jaki jest Bogdan Sėkalski – tego, co podoba mi się w brzmieniach, tekstach i strukturach piosenek.
Chciałem, żeby było tanecznie i psychodelicznie.
OCz: Kto muzycznie wywarł na ciebie największy wpływ i jakiej muzyki słuchasz na co dzień?
Maks Rzontkowski, zdjęcie z prywatnego archiwum artysty
MRz: Ostatnio słucham dużo zespołu Palm (wydali ostatnio kolejny genialny album „Nicks and Grazes”, który serdecznie polecam), Ponytail, Takako Minekawy i Dustina Wonga (kocham tego gitarzystę, a jego kompozycje śnią mi się po nocach), Kahimi Karie (polecam zajrzeć na jej zupełnie kontrastujący z jej twórczością profil na Instagramie), którą pokazał mi mój serdeczny przyjaciel i inspiracja Maciej Pepłoński, 800 Cherries, no i oczywiście pozostało Arthur i jego awangardowe, innowacyjne podejście do indie rocka. O, i jeszcze przerażająco niedoceniani Macula Dog!
Jeśli chodzi o zespoły, które najbardziej na mnie wpłynęły, to zdecydowanie Animal Collective, szczególnie twórczość Pandy Beara.
Pamiętam, jak przesłuchałem „Comfy in Nautica” i pomyślałem sobie „wow, czyli tak też można robić muzykę!”. To jak Noah Lennox potrafi oprzeć piosenkę na jednosekundowym samplu z jakiegoś sountracku Hansa Zimmera i stworzyć z niego dziwny psychodeliczno-skaterski hymn, który zostaje w głowie, napełnia mnie energią na lata.
Poza tym warto wspomnieć też o The Microphones i wyjątkowej wrażliwości Phila Elveruma i tajemniczym wirtuozie Mid Air Thief znanym też pod pseudonimem Bird’s Eye Batang.
OCz: Album „Śpij już stary” nagrany z Janem Bąkiem opowiada rodzinną historię o ojcu, który popadł w demencję, a jego dzieci starają się mu pomóc poprzez budowę statku kosmicznego w garażu. Wolisz tworzyć muzykę, dostosowując się do wcześniej ustalonego konceptu, czy większą przyjemność sprawia ci spontaniczna aktywność?
MRz: Kocham obie formy, ale stęskniłem się za spontanicznym komponowaniem, dlatego najnowszy album nie jest tak konceptualny jak poprzednie. Tym razem skupiłem się bardziej na warstwie muzycznej i brzmieniu. W zasadzie zacząłem od tego, dopiero później dobudowywana została warstwa liryczna.
OCz: Twój pierwszy album pojawił się w 2018 roku. Od tego czasu wypuściłeś cztery kolejne. To imponujące tempo pracy. Co cię napędza?
MRz: Trochę jest mi głupio, iż tyle produkuję, ale też nie uznaję tych pierwszych produkcji za albumy. Może bardziej epki albo demówki.
„Majama” z Jasiem Dąbrówką to taki pierwszy album, z którego jestem dumny, i od niego bym liczył bogdanowe albumy.
Jeszcze mam sentyment do „o człowieku, który hodował rybki w swojej szewskiej klatce piersiowej” (z Janem Bąkiem i Kubą Zalasą). Myślę, iż moja produktywność wynika z tego, iż po prostu lubię to robić i sprawia mi to dużą radość, tworzę też z przyjaciółmi, inspirujemy się wzajemnie, mam duże szczęście, iż mam przyjaciół, którzy mają podobne pasje.
OCz: A jak to się wszystko zaczęło? Mam na myśli muzykę, oczywiście.
Fot. Paulina Leśna, @plnlsnphoto
MRz: Do 17. roku życia choćby nie myślałem, iż będę jakkolwiek związany z komponowaniem muzyki i pisaniem tekstów.
Rodzice bardzo mnie zachęcali do grania i wspierali, chodziłem na zajęcia z fortepianu i gitary, szło mi nadzwyczaj tragicznie.
Mama jakiś czas temu przyznała, iż zapisała mnie na fortepian, bo podobno byłem alarmująco rozkojarzonym dzieckiem i to miało mi jakoś pomóc.
Pamiętam taki moment, po przesłuchaniu „The Glow Pt. 2” The Microphones, iż bardzo chciałem spróbować zrobić coś w tym klimacie. Fakt, iż był to album wyprodukowany w domu, bardzo mnie do tego zachęcił.
OCz: Śpiewasz, komponujesz, tworzysz prace wizualne – w czym czujesz się najlepiej i na jakim polu planujesz rozwijać się najbardziej intensywnie?
MRz: Chciałbym teraz skupić się bardziej na filmie animowanym. Jestem w trakcie pracy nad moim filmem dyplomowym i myślę, iż będzie super! Zapraszam na mój artystyczny profil na Instagramie: @robocik.2. Tam najszybciej będzie można zobaczyć efekty.
OCz: Skąd taka pewność? Wziąłeś się za jakiś szczególnie interesujący temat?
MRz: No dobrze, może inaczej: mam nadzieję, iż będzie super (śmiech). Film będzie o szczególnie bliskim mi temacie, dlatego się tak nastawiam. To będzie animowany poradnik, jak żyć, żeby nie przeszkadzać innym. Będzie smutny i śmieszny jednocześnie.
OCz: Studiujesz animację. Czy czujesz, iż nauka na artystycznej uczelni pomogła ci się rozwinąć?
MRz: Myślę, iż w jakimś stopniu tak, jeżeli chodzi o wytworzenie przestrzeni i czasu, ale na ogół jestem raczej zamkniętą osobą i najwięcej pracuję w odosobnieniu. Pracownie z dużą ilością ludzi (szczególnie pracownie rysunku i malarstwa na uczelni) zawsze mnie paraliżowały.
OCz: Gdy się poznaliśmy, na półce w pokoju miałeś kultowy zbiór wierszy amerykańskich „O krok od nich”. Czy literatura inspiruje cię do pisania własnych tekstów do utworów? jeżeli tak, to jaka?
MRz: Całkiem lubię poezję amerykańską, szczególnie mistrzostwo uchwycenia chwili Williama Carlosa Williamsa. jeżeli chodzi o książkę, która najbardziej na mnie wpłynęła, to pewnie „Śmierć pięknych saren” Oty Pavla.
OCz: Dlaczego Bogdan Sėkalski? Skąd potrzeba stworzenia pseudonimu artystycznego? Dodaje odwagi? A może chciałeś rozgraniczyć życie prywatne od artystycznego?
MRz: Zupełnie nic z tych rzeczy. Założyłem kiedyś konto na YouTube, żeby napisać niemiły komentarz, bo bałem się to zrobić z mojego głównego konta. Wymyśliłem, według mnie, najmniej groźne imię i nazwisko. Komentarza nie napisałem, a na kanał zacząłem powoli wrzucać głupoty i tak zostało. Trochę żałuję, bo mógłbym się jakoś fajniej nazywać.
OCz: Szczerość, jaką znaleźć można prawie wyłącznie u dzieci, wrażliwość na codzienne, małe i – zdawałoby się – prozaiczne sprawy, ale też nostalgia za światem bez tworzących dystans konwencji. Myślę, iż tak można scharakteryzować sporą część twoich tekstów; pisanych z perspektywy osoby świadomej, jak dzieciństwo jest ważne. Zgodziłbyś się?
MRz: Myślę, iż trafnie to ująłeś. Niestety często jednak słyszę, iż moja muzyka jest dziecinna i naiwna, a to nie do końca tak. Nawiązuję do niewinności i radości, która faktycznie może być utożsamiana z dzieciństwem. Kocham niezręczności i dziwactwa, moim zdaniem to one budują nas jako ludzi.
OCz: Nazwa jest przypadkowa, tytuł płyty również. Może na część osobowości Bogdana Sėkalskiego składa się też wykorzystywanie przypadków? Przewrotnie spytam o przeciwieństwo tej postawy – o plany. Czego możemy spodziewać się od Bogdana Sėkalskiego w najbliższym i nieco dalszym czasie?
Okładka albumu „WCZASY NA TAMADZONKO”
MRz: Lubię rzeczywistość, ale jeszcze bardziej, gdy jest delikatnie poruszona, a nie przedstawiona jeden do jednego.
Tytuł „Wczasy na Tamadzonko” tak naprawdę jest zainspirowany tekstem Przybory. Przekręcony tekst jest przypadkiem kontrolowanym. To była świadoma decyzja.
Bogdan Sėkalski rzeczywiście inspiruje się przypadkiem, który zaburza codzienną rzeczywistość. Co do planów, to zobaczymy, jak życie się potoczy. Kończę studia i na tym się teraz koncentruję, ale tak jak wspomniałem wcześniej – mam problemy z koncentracją…
OCz: Pytanie na koniec: czy uważasz, iż Poznań to dobre miejsce dla muzyków? Jak ci się tutaj gra?
MRz: Grałem tylko dwa koncerty w Poznaniu (jeden u super osób w Zinku z Polą Nudą) i było bardzo miło, przyszli wspaniali ludzie, ale Poznań, ogólnie mówiąc, to raczej średnie miejsce dla muzyków, szczególnie dla tych z alternatywnej sceny. Trzymam kciuki, żeby było lepiej!