„Goldfinger, he’s the man. The man with the midas touch”.
Rzeczywiście – czego Goldfinger nie dotknął, prędko zamieniał w szczere złoto. W 2024 roku mija 60 lat od premiery jednego z najważniejszych filmów szpiegowskich w historii kina, definiującego ten gatunek po dzień dzisiejszy i będącego inspiracją dla każdej kolejnej odsłony serii przygód o Jamesie Bondzie. Dlaczego Goldfinger jest tytułem tak kultowym i z czego wynika jego autorytet? Pytania te są na tyle dobre, by w ramach Klasyki z Filmawką wraz z Bondem wybrać się na małe przeszpiegi i przenieść w czasie o sześć dekad.
Dr No i Pozdrowienia z Rosji były na tyle udane, iż Albert R. Broccoli i Harry Saltzman otrzymali od studia nie tylko wysoki budżet zaufania, ale również wysoki budżet filmowy. Goldfinger kosztował tyle, co dwa poprzednie filmy łącznie – aż trzy miliony dolarów. choćby po przeliczeniu inflacji, te niskie kwoty do dzisiaj robią wrażenie. Zwłaszcza, gdy spojrzymy na wyniki w box offisie (zwrócił się już po dwóch tygodniach) i na tempo powstawania kolejnych odsłon tej serii. Tym razem jednak na stanowisku reżysera nie pojawił się ponownie Terence Young. Był to skutek konfliktu w kwestiach finansowych z Broccolim i Saltzmanem. Na jego miejsce wskoczył Guy Hamilton, znajomy samego Iana Fleminga. Dla Hamiltona to był dopiero początek przygody z tą serią, ale powrócił na stanowisko jeszcze trzy razy. Dla twórcy postaci Jamesa Bonda był to natomiast ostatni plan zdjęciowy, który miał okazję odwiedzić. Fleming zmarł miesiąc przed premierą, nie mając już okazji doświadczenia finalnego efektu na dużym ekranie.
A jaki był ten efekt? W trzecim filmie z serii James Bond ma za zadanie szpiegować tytułowego Aurica Goldfingera – szmuglera i jubilera, podejrzewanego o potężny przemyt złota. To, na pierwszy rzut oka, niewinne zadanie pokieruje naszych bohaterów od słonecznego Miami, poprzez malownicze góry Szwajcarii, aż do samego Fortu Knox, który stanie się celem nikczemnego Goldfingera. Czy chce ukraść znajdujące się w nim zasoby złota? Niekoniecznie. Choć jego plan jest nieco groteskowy, zamiary są o wiele bardziej przemyślane niż niemożliwy w realizacji transport setek ton sztabek złota ze skarbca.
Gdyby trzeba było jakoś zdefiniować Goldfingera w całej filmowej serii przygód Jamesa Bonda, to mógłby on być czymś na wzór przewodnika. Niepisanym kodeksem zasad i wskazówek, a zarazem przepisem na udany film szpiegowski. Twórcy Goldfingera wprowadzili mnóstwo elementów, które później stały się kultowymi symbolami całej serii. Scena przed piosenką przewodnią celowo nie została powiązana fabularnie z resztą filmu, a jednocześnie w kilka minut miała zaciekawić widza swą energicznością i efektownymi eksplozjami, co później wielokrotnie było powtarzane. Najwięcej tego typu elementów pojawiło się natomiast w scenie, gdy Bond w siedzibie MI6 udaje się do Q.
Po pierwsze, sam Q. Desmond Llewelyn pojawił się już w Pozdrowieniach z Rosji. Dopiero jednak po występie w Goldfingerze jego kilkuminutowy udział stał się tradycją dla serii i trwał aż do 1999 roku (łącznie rekordowe 17 występów!). Jego cięty, brytyjski humor i podkreślanie w kółko, by zwracać sprzęt w jednym kawałku i nie żartować sobie z jego pracy, gwałtownie zyskało sobie niezliczone rzesze fanów. Po drugie, to właśnie wspomniane już gadżety. Fani Bondów z pewnością kojarzą wszelkiego rodzaju zegarki z laserem, eksplodujące długopisy i jetpacki. W Goldfingerze nowinkami technologicznymi można nazwać kamizelkę kuloodporną lub nadajnik, co dzisiaj już raczej nie wzbudza większych emocji. To były jednak prekursorowe przykłady i dały start całej masie rzeczy, dzięki którym Bond wychodził z najdziwniejszych opresji, często w równie dziwny, niekonwencjonalny sposób.
Jest jeszcze on: Aston Martin DB5. Najsłynniejszy samochód Bonda i jeden z najpopularniejszych filmowych samochodów, przy okazji najbardziej znany Aston Martin w historii! Ten wózek spędza sen z powiek największym fanom, z pewnością chcących przejechać się takim cackiem. Zamienne tablice rejestracyjne, zasłona dymna i katapulta w siedzisku pasażera to tylko kilka z wielu asów, które Aston Martin trzyma w stalowym rękawie. Aż dziwne, iż po Connerym dopiero Brosnan miał okazję się nim przejechać, za sprawą debiutu w GoldenEye. Całe szczęście dzisiaj już wiemy, jak ogromne znaczenie ma ten samochód dla całej marki. Era Craiga w całości była ozdobiona właśnie DB5, czego zwieńczeniem okazała się fantastyczna scena z jego udziałem na placu w Materze w Nie czas umierać.
Obsada? Kultowa. Sean Connery dostarczał ogromne zasoby swojego aktorskiego talentu, coraz mocniej ugruntowując swoją kreację brytyjskiego szpiega. Miał on czas zarówno na poważniejsze kwestie, jak i delikatną zabawę rolą. Powszechnie znaną ciekawostką jest fakt, iż pomimo sporej części akcji dziejącej się w Stanach, Connery nigdy nie postawił tam nogi. Nawet, gdy nagrywano sceny chociażby w Miami, aktor dogrywał swoją część w Pinewood Studios w Londynie. Partnerujące mu na różnych etapach filmu Shirley Eaton, Tania Mallet i Honor Blackman były na tyle zróżnicowane względem siebie, iż każda zapadała w pamięć – zwłaszcza Shirley Eaton i jej kultowe złote „przebranie”. Honor Blackman jako Pussy Galore wciąż jest jedną z najbardziej charakternych postaci kobiecych tej franczyzy. Nieco dalej w śmiertelnie niebezpiecznym meloniku stoi Oddjob, będący archetypem bardzo specyficznego, aczkolwiek wciąż popularnego typu antagonisty. Harold Sakata to wrestler, który idealnie odnalazł się w swojej roli. Małomówny, ciężki do powalenia pomagier Goldfingera niejednokrotnie służył jako inspiracja dla kolejnych złoczyńców w tej (i nie tylko tej) serii. Pierwszy przykład z brzegu: Hinx w Spectre. Dave Bautista był jednak w swej roli nieco mniej charyzmatyczny. Może dlatego, iż Oddjob, mimo zamiaru ścięcia głowy Bonda latającym melonikiem, był przy okazji niezwykle czarujący.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje sam Auric Goldfinger, czyli Gert Fröbe. Pierwotnie do roli złoczyńcy rozważano Orsona Wellesa, jednak jego oczekiwania finansowe były zbyt wygórowane. Broccoli i Saltzman zobaczyli Fröbe’a w niemieckim thrillerze W biały dzień, gdzie odgrywał on postać pedofila. Byli nim na tyle zachwyceni, iż nie przeszkodziła im choćby konieczność dubbingowania Goldfingera – a ta była konieczna, ponieważ Fröbe nie potrafił tak płynnie mówić po angielsku, jak wymagała od niego ta rola. Zgadza się, przez cały film to nie głos niemieckiego aktora rozbrzmiewa na ekranie, a jego dublera, Michaela Collinsa. Wspomniana sztuczka okazała się być na tyle niezauważalna, iż do dzisiaj ciekawostka ta nie jest tak powszechnie znana, jak (nie)obecność Connery’ego w Ameryce. Nic więc dziwnego, iż Goldfinger otrzymał Oscara za montaż dźwięku. Był to pierwszy Oscar dla tej serii. Złota statuetka dla złotego filmu.
Oscarowa z pewnością była także piosenka Shirley Bassey. Do dzisiaj plasuje się ona w czołówce tych najlepszych z najlepszych. Utwór ma nie tylko swój własny, niepowtarzalny klimat, ale również wplątany w linię melodyczną „bondowski” motyw i potężny głos walijsko-kenijskiej wokalistki. O znaczeniu tej piosenki najlepiej chyba mówi fakt, iż Bassey jako jedyna w historii nie śpiewała dla Bonda raz, choćby też nie dwa, a trzy razy (Diamenty są wieczne, Moonraker)!
Czy przez te sześć dekad Goldfinger mocno się zestarzał i utracił swój złoty urok? I tak, i nie. W kategoriach kina szpiegowskiego wciąż ciężko mu dorównać i choćby mimo wszystkich utartych ścieżek, wiele nowszych odsłon potrafiło polegnąć już na etapie samego scenariusza. Niektórych wprawić w osłupienie może natomiast sposób, w jaki Bond traktuje w tym filmie kobiece bohaterki. Dziś wielokrotnie wypomina się, iż Bond Connery’ego był wobec nich przemocowy, seksistowski i traktował je szalenie przedmiotowo. Kwintesencją jest scena, w której James przedstawia niejaką Dink Felixowi Leiterowi w jednej ze scen w Miami. Ciężko nie przecierać oczu ze zdumienia, widząc, do jakiego poziomu została sprowadzona postać roześmianej, niewinnej Dink. Przy okazji premiery Nie czas umierać rozbudziła się dyskusja, gdy reżyser Cary Fukunaga przyznał, iż jego zdaniem Bond w wykonaniu Connery’ego był choćby gwałcicielem. Nawiązywał tym co prawda do Operacji Piorun, nie do Goldfingera, ale wciąż mówimy o tej samej postaci. Barbara Broccoli, obecna producentka tej serii, nigdy nie starała się naginać rzeczywistości i zmieniać przeszłości, jednocześnie dodając, iż postać Jamesa Bonda musiała wielokrotnie ewoluować na przestrzeni lat. Zwłaszcza w tak istotnych kwestiach, jak ta. W filmie Fukunagi doskonale widać rzeczone zmiany, a Bond zostaje tam ubogacony o uczucia, których byśmy się po nim zupełnie nie spodziewali. To, co jednak łączy najnowszą odsłonę z filmem z 1964 roku, to właśnie ta klamra monumentalności Goldfingera. choćby w scenach, gdzie zamiast fortu Knox stawka jest o wiele wyższa i mierzy miliony istnień, nasz brytyjski agent wciąż stara się zapobiec szerszej katastrofie, w starym Astonie Martinie, po brzegi wyładowanym bajeranckimi niespodziankami.