Kim żyje!

ekskursje.pl 2 lat temu

Rozpaczliwie staram się nie myśleć o wojnie. Jedyne, o czym umiem myśleć zamiast tego, to „Better Call Saul”. Będzie więc przedwczesna, poroniona notka.

Przynajmniej chyba już wiemy, iż Kim przeżyje. W ostatnim odcinku („Axe and Grind”) pojawiła się wizytówka firmy zajmującej się „znikaniem”. I to Kim ją zauważyła, nie Jimmy.

Zatem chyba już wiemy, co będzie w finale. Pana Takavicia rzeczywiście ktoś śledzi w Omaha, ale na szczęście okaże się, iż to Post-Kim (i żyli długo i szczęśliwie).

Gdy swój happy end odnalazł także Jessiego Pinkman, popularnym pytaniem wśród Ludzi Takich Jak My stało się: „kto zepsuł symulację?”. A i tak przecież wspominam te czasy jako Ostatni Normalny Rok (2019).

O ile „BB” interpretowałem jako serial o śmierci amerykańskiego snu, „BCS” to dla mnie serial o przygotowaniach do „zepsucia symulacji”. Obecny sezon dzieje się w roku 2004.

Świat wtedy wydawał się iść w dobrym kierunku (przynajmniej zdaniem Ludzi Takich Jak My). W połowie poprzedniego sezonu Polska weszła do Unii Europejskiej, co wydawało się ostatecznym happy endem naszego serialu.

Ja wtedy właśnie zaczynałem popkulturowe podróże po Ameryce, mam więc ogromny sentyment do „Ameryki” ówczesnej. To ją właśnie widzimy w „BCS” i jest dziś odległa jak filmy płaszcza i szpady (skoro Kim zarabia płacę minimalną, to jakim cudem może mieć ładne mieszkanie?).

W swoich wojażach odwiedziłem dośc wcześnie Albuquerque. Raz, iż leży na legendarnej Route 66, dwa – iż królik Bugs często wspomina o tym mieście.

W tych podróżach miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo ciągnęło mnie do spacerowania po tzw. złych dzielnicach. Dało mi to ten bezcenny atut, iż gdy oglądam „BB”/„BCS”, mogę sobie myśleć „o rety, spałem w motelu za rogiem”.

Snując się po takich dzielnicach często obserwowałem gangsterów obstawiających narożniki (z seriali dowiedziałem się, iż to wynika ze schematu „jeden ma towar, drugi hajs, trzeci rozmawia z klientem”). Ci gangsterzy taksowali mnie przeciągłym spojrzeniem, ja uprzejmie się kłaniałem (w Ameryce nie wypada nie powiedzieć „hi!”) i szedłem dalej.

Myślałem, iż przecież obcokrajowca nie zaatakują. Był w tym nieuświadomiony rasizm: tak naprawdę myślałem przecież „białasa z klasy średniej”.

Szczerze wierzyłem, iż świat po prostu wyzbył się swoich historycznych problemów. My już nie mamy komunizmu, a oni rasizmu. Wierzyłem wtedy nawet, iż Rosja i Chiny na dalszą metę się zdemokratyzują i zokcydentalizują za sprawą współpracy gospodarczej z Zachodem.

Gdyby wtedy (ok. 2005) czytał opowiadanie sf o operatorze drona, który unicestwia rosyjski desant przez Doniec, skrytykowałbym je za nierealistyczne założenia. „Autor nie wyjaśnia, po cholerę Rosji taka wojna – przecież bardziej by się opłacało uruchomić np. fabrykę samochodów elektrycznych w Kaliningradzie”, napisałbym w recenzji.

Rządzących światem golfistów nie lubiłem, ale ich akceptowałem jako mniejsze zło. Przez dłuższy czas choćby nie chodziłem na wybory, na zasadzie „oni się nie wtrącają w moje życie, to i ja im nie będę przeszkadzać”.

Agorą rządzili literalni golfiści, bo ponieważ prezes grał w golfa, to wszyscy karierowicze też. Dopiero jak poleciał, korpomenedżment się przestawił na biegactwo, himalaistykę i uogólniony ironmaning.

„BCS” pokazuje nam ironiczny portret golfisty – Howarda Hamlina, creme de la creme dziedzicznej wyższej klasy średniej. Jest złym człowiekiem, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Widzimy go przecież u psychoterapeuty, gdzie nie zdradza żadnych wyrzutów sumienia.

Howard kiedyś tłamsił karierę Jima i Kim. Miał swoje powody, nie robił tego z bezinteresownej złośliwości – oczekuje przyjmą to ze zrozumieniem. Jak to w golfie, raz się trafi, raz się nie trafi.

Ale oni, jako social climberzy, nigdy mu tego nie wybaczą. Obmyślają zemstę. Jeszcze nie wiemy, na czym ma polegać, ale skoro tropi ich Lalo Salamanca, prawdopodobnie te intrygi się skrzyżują i zemsta pójdzie źle, Howard zginie, Kim zrobi Coś Strasznego, Jim przejdzie na stronę Zła.

W „BCS” widzę kpinę z tamtego optymizmu. Elity Albuquerque nie widzą zagrożeń na horyzoncie – nie wiedzą, iż w ich mieście zaraz ruszy wojna gangów. Grają sobie w golfa (albo biegają).

Ludzie Tacy Jak Ja (np. Walter White) widzą może trochę więcej, ale też odwracają wzrok. Bo co adekwatnie możne zrobić belfer patrząc, jak jakiś Jessie stacza się w narkomanię?

Symulacja nigdy się nie zepsuła, po prostu weszła w drugą fazę. Cały tamten optymizm lat bazował na fikcji – na tanich kredytach, które umarły razem z Lehman Brothers.

Świat dzisiaj wydaje się gorszym miejscem, ale mniej w nim udawania i odwracania wzroku. Okazało się, iż rasizm w Ameryce jednak trwa w najlepsze. Sprawa Epsteina pokazała prawdziwe oblicze elit. Tusk już dzisiaj nie nazwałby Putina swoim człowiekiem w Moskwie. Gerhard Schroeder na zjeździe SPD napotka gwizdy, nie oklaski.

A ja teraz już bym się bał łazić po „złych dzielnicach Ameryki”. Zresztą, nie stać mnie.

Idź do oryginalnego materiału