„Kiedy ślub?” wprawdzie nie mówi wiele nowego o miłości, ale pokazuje tak uroczą grupkę przyjaciół, iż prywatne i zawodowe perypetie tej paczki okazują się naprawdę przyjemne w oglądaniu.
Dobry rok polskich seriali nie sprawił jeszcze, iż od razu z entuzjazmem biegnę oglądać nowe rodzime produkcje – zwłaszcza niekryminalne, zwłaszcza komedie, zwłaszcza te z romantycznymi elementami. Chyba gatunek budzi moją nieufność, bo jeżeli ktoś przeżył wysyp polskich przykładów w pierwszej dekadzie tysiąclecia, zna na pamięć wszystkie warianty takich historii, najczęściej na ich wspomnienie tęskniąc za czasami, kiedy istniały tylko tytuły brytyjskie i ewentualnie amerykańskie.
Oczywiście, są co najmniej solidne wyjątki, sama nie dam złego słowa powiedzieć o „Nigdy w życiu” (te sentymenty licealnych czasów) ani nie będę kwestionować uroku „Listów do M.” (pierwszych, czyli zanim powstało ich tyle, iż biedny M. na pewno już pod stertą listów utonął).
Kiedy ślub? – o czym jest polski serial komediowy?
Na wieść o serialu „Kiedy ślub?” byłam więc raczej sceptyczna. Chociaż imponowała znana obsada i solidna ekipa po drugiej stronie kamery – reżyserowali Piotr Domalewski („Sexify”) i Łukasz Ostalski („Bracia”) – a punkt wyjścia zapowiadał się nieco inaczej niż zwykle, raczej nie oczekiwałam gatunkowych rewolucji. Obstawiałam, iż CANAL+ zaproponuje coś bezpiecznego, co będzie miało szansę na zainteresowanie możliwie szerokiej publiczności, nie tylko ludzi trzydziestoletnich, o których ta produkcja opowiada. Mam zresztą w pamięci mocno nierówną „Planetę Singli”, której osiem odcinków zawierało historie i zachwycające, i zupełnie nijakie. Czy swoim także ośmioodcinkowym sezonem (widziałam przedpremierowo całość) „Kiedy ślub?” rozwiało mój sceptycyzm? I tak, i nie – z ostrożną przewagą tak.
Wanda (Maria Dębska, „Powrót”) i Tosiek (Eryk Kulm jr, „Filip”) się rozstają. Po trzynastu latach związku, który zaczęli jeszcze w liceum, stwierdzają, iż coś się wypaliło, iż stoją w miejscu uwięzieni w rolach, które przyjęli jako dzieciaki. Nie idą do przodu, gdzieś po drodze zapomnieli, czemu adekwatnie są razem, ale wciąż razem zostawali przez wzgląd na dawne czasu, z wygody, a może siłą rozpędu.
Rozstają się w zgodzie, opieką nad psem będą się dzielić, a po początkowych trudnościach w znalezieniu przez Wandę mieszkania, w którym da się mieszkać, nowe rozdziały życia zaczną już osobno. Chociaż oczywiście nie tak całkiem osobno, bo to jednak trzynaście lat i masa wspólnych przeżyć… Przy czym „Kiedy ślub?” miewa w tym zakresie mądre diagnozy, przypominając na przykład, iż „rozstanie to nie jest porażka”, i pokazując, iż samo przyzwyczajenie to trochę za mało.
Kiedy ślub? – serial CANAL+ o polskich trzydziestolatkach
To, czy będziemy chcieli Wandzie i Tośkowi towarzyszyć w tej podróży, w dużej mierze zależało od głównej aktorskiej pary. Dębska i Kulm jr są świetni, grając młodych ludzi zdecydowanie nieidealnych, ale i zdecydowanie dających się lubić. Dzięki rewelacyjnej obsadzie przekonuje sposób, w jaki Tosiek dorasta. W związku mógł być tym beztroskim, to Wanda „cisnęła”, żeby coś ze sobą robił. Z kolei Wanda „wyluzowuje” (w związku przypadła jej rola tej odpowiedzialnej, która zawsze wszystko ogranie).
Równocześnie rozwój postaci nie jest nadmiernie prostoliniowy – Tosiek zrobi jeszcze całkiem sporo głupot, z kolei Wanda w chęci odreagowania pójdzie miejscami za daleko, zyskując nowe doświadczenia, ale po drodze zawodząc tych, którzy przyzwyczaili się, iż można na nią liczyć.
Pojawi się więc pytanie, czy aby Tosiek i Wanda nie są najlepsi, gdy są razem, ale gwałtownie przypomną sobie, czemu im nie wyszło. I tak co jakiś czas. W szerszym planie chodzi bowiem o to, czy nowe doświadczenia „rozstaną” parę oddalą czy na nowo zbliżą. Pokusa powrotu jest tym większa, iż randkowanie w wielkim mieście to ogólnie bieg z przeszkodami, a dla ludzi, którzy ostatnio wchodzili w związek w liceum, wręcz bieg z przeszkodami w workach i z przepaską na oczach. Wanda pozna więc paru toksycznych typów, a Tosiek po latach z rówieśniczką spróbuje romansu z kobietą od niego starszą, traktującą go jak małolata, ale pozna też studentkę, dla której dwudziestodziewięciolatek to już niemal emeryt. A efekty różnych przygód miłosnych okażą się czasem kłopotliwe.
I tylko problem w tym, iż chociaż niektóre te epizody są całkiem udane, to „Kiedy ślub?” najsłabiej sprawdza się właśnie w tym szerszym planie, jako serial o miłości. Trochę za dużo tu przypadkowego wpadania na siebie, przewidywalnych rozwiązań, psychologicznych skrótów, które nie pozwoliły mi mocno przeżywać ani relacji Wanda – Tosiek, ani ich nowych romansów. Na plus odnotowałabym jednak niestereotypowość młodej dziewczyny zainteresowanej Tośkiem, Justyny (Magdalena Żak), oraz wszystko, co ma związek z Leną graną przez Magdalenę Popławską („Brokat”), czyli koleżanką Tośka z planu filmowego.
Kiedy ślub? – rewelacyjna obsada przerasta scenariusz
„Kiedy ślub?” to bowiem kilka seriali w jednym, a niektóre z nich okazują się naprawdę udane. Cały wątek wielkiej aktorskiej szansy Tośka w patriotycznej produkcji, gdzie ma zagrać dziedzica kosztem szykowanego do tej roli gwiazdora (Maciej Musiał, „1899”), jest cudownie absurdalny. Satyra na środowisko filmowe (ale i eksperymentalny teatr), połączona z rewelacyjną chemią między Kulmem a Popławską, adekwatnie pozwala zapomnieć, iż jesteśmy w większej historii Wandy i Tośka. Dobrze dla wątku, średnio dla założeń serialu. I co jakiś czas jest właśnie tak: jakiś poboczny wątek czy któraś drugoplanowa postać skupia uwagę, a potem wracamy do głównej fabuły, która toczy się niespiesznie i trochę, jak dawniej związek pary bohaterów, z rozpędu.
W efekcie to naprawdę niezła komedia o różnych aspektach życia trzydziestolatków w stolicy. O korporacjach, którymi rządzą szefowe takie jak ta Wandy (naprawdę zabawna w tej roli Matylda Damięcka), o szeregu dorywczych prac Tośka, gdy wielka kariera nie chce nadejść. I, może przede wszystkim, o przyjaźni, zarówno męskiej, jak i żeńskiej.
Wandzie i Tośkowi towarzyszą bowiem Gosia (Masza Wągrocka, „Planeta Singli. Osiem historii”), żyjąca bez zobowiązań, aż poznaje Svena (Set Sjöstrand), i Patryk (Kamil Szeptycki, tak wyrazisty, iż może powinien dostać w nagrodę własny serial), czyli „przyjaciel gej”, który zdecydowanie odmawia funkcjonowania w ramach tego schematu. To Patryk w 4. odcinku dostanie najbardziej przejmujący wątek, zdecydowanie wykraczający poza komedię. Jest też współlokatorka Wandy, Domi (Katarzyna Domalewska, „Sexify”), która od czasu do czasu nie wyczuwa norm społecznych, ale nie pozwala się zaszufladkować jako „ta postać w spektrum”.
Czy warto oglądać polski komediodramat Kiedy ślub?
To miła opowieść o grupie przyjaciół, którzy chcą się ustatkować albo wręcz przeciwnie, szukają siebie w relacji z drugą osobą albo właśnie wreszcie sami, imprezują (czasem ostro), wspierają się wzajemnie, próbują żyć inaczej niż rodzice – choćby ci najfajniejsi, jak matka Wandy świetnie zagrana przez Izabelę Kunę („Morderczynie”) – ale i nie boją się czasem stwierdzić, iż tradycja bywa w porządku. Fabularnie „Kiedy ślub?” nieraz kazało mi myśleć, iż osiem odcinków po ok. 45 minut to za wiele, bo ileś przygód nie zasługuje na tyle miejsca, część choćby można by całkiem wyciąć. Przykładowo za dużo czasu moim zdaniem dostała wizyta Wandy i Mateusza (Wojciech Zieliński, „Odwilż”) w spa, a wykorzystany w serialu dwukrotnie humor oparty na tym, iż ktoś coś wziął i ma „odlot”, naprawdę trudno zrealizować bez wrażenia wtórności czy lekkiego obciachu.
Ale równocześnie ekranowa ekipa, którą udało się tu stworzyć, sprawiała, iż chciałam spędzać z tymi ludźmi czas, trochę jak z paczką przyjaciół („Przyjaciół”?). Jak na komediowy seans śmiałam się raczej kilka – ale za to sporo się uśmiechałam, takie to było sympatyczne i jak na polski serial bezpruderyjne (w polskich serialach scen radosnego seksu za dużo nie mamy, podobnie jak przyjęć zorganizowanych w konwencji dragu). Obsada „Kiedy ślub?” potrafi przerosnąć solidny, ale niepozbawiony schematów scenariusz Katarzyny Wiśniowskiej („Tajemnica zawodowa”) i Marka Baranowskiego. A chociaż czasem czułam, iż twórcy brak pomysłu łatają bardzo częstym pokazywaniem obserwującego niesfornych opiekunów psa, to przyznaję, iż urokowi tego psa nie da się oprzeć, więc żal byłoby go nie pokazywać.
Kiedy jakaś scena czy relacja się tu udaje, to naprawdę się udaje, ale gdy tempo siada, co zdarza się trochę za często, to trudno tego nie zauważyć. Poza tym jeżeli ktoś widział sporo komedii zagranicznych, kilka go fabularnie zaskoczy – może to, iż jesteśmy w punkcie, kiedy wreszcie robi się u nas i takie komediowe seriale: mogące dziać się równie dobrze w stolicy innego nowoczesnego państwa. Odłóżmy na chwilę pytanie, czy Polska to już znowu nowoczesne państwo – w tym serialu tak. Bo też mamy do czynienia w pewną wielkomiejską, niekonserwatywną, młodą „bańką”, która czasem jest „między pracami”, ale do śmierci głodowej jej daleko.
Polecam więc, ale raczej dla postaci, poszczególnych scen, paru trafnych pokoleniowych diagnoz i klimatu niż dla fabuły, wyjątkowości, śmiechu czy wzruszeń. I raczej co tydzień niż hurtem, bo w dużych dawkach bardziej widać wady i łatwiej wtedy stracić z oczu fakt, iż potrzebujemy też takich przyjemnych, dobrze zrobionych i zagranych seriali, które świata pewnie nie zmienią, ale pozwolą na niego przez chwilę przychylniej spojrzeć.