W młodości byłam typem marzycielki, ale z ambicjami – najpierw złoty medal w liceum, potem czerwony dyplom, studia doktoranckie… Chłopcy mnie specjalnie nie interesowali. A raczej – nie było na nich czasu. Całą siebie poświęciłam nauce: biblioteka, zajęcia dodatkowe, koła naukowe.
Z rówieśnikami zawsze było mi jakoś nie po drodze. Traktowali mnie bardziej jak chodzącą encyklopedię niż dziewczynę. Starsi mężczyźni często prawi miłe słowa, ale wtedy nie wyobrażałam sobie, żeby się z kimś takim spotykać.
Lata mijały. I w końcu, w tej magicznej granicy trzydziestki, naprawdę poczułam, iż chcę być z kimś blisko. Zacząć budować coś swojego. Poznałam wtedy w sieci faceta tylko trzy lata starszego ode mnie. Myślałam, iż to on. Że to moje pierwsze prawdziwe uczucie. Po roku okazało się, iż miał inną – przez cały ten czas. Zostawił mnie. A ja straciłam zaufanie do facetów w swoim wieku. Wydawali się jacyś… niedojrzali.
I wtedy – zupełnie niespodziewanie – napisał do mnie mężczyzna starszy o dwadzieścia pięć lat. Na początku nie potraktowałam tego poważnie. Ale jak zobaczyłam jego zdjęcie… coś mnie w nim ujęło. Serio, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Po zdjęciu! Do dziś trudno mi w to uwierzyć.
A jednak – dziś jesteśmy razem. I jest nam dobrze. Rozumiemy się bez słów. On nie ma fortuny, nie jest żadnym celebrytą. Ale jest mężczyzną, którego naprawdę kocham. I to mi wystarcza. Kompletnie nie przeszkadza mi to, iż ma troje dzieci z poprzedniego małżeństwa. Przeszłość to przeszłość. Liczy się tylko to, co jest teraz. A to, co jest – to miłość, której się nigdy nie spodziewałam.