Od początku małżeństwa starałam się dogadać z teściową. Przez osiem lat cierpliwie znosiłam jej zachowanie i starałam się łagodzić konflikty. Od kiedy wraz z mężem przeprowadziliśmy się ze wsi do Warszawy, jego matka – Zofia Nowak – dzwoniła do nas co tydzień. Zawsze to samo: “Przyjedźcie w weekend, pomóżcie!” Raz trzeba było przebierać ziemniaki, innym razem przekopać ogródek, a kiedy indziej pomóc młodszej córce w naklejaniu tapet. I za każdym razem jechaliśmy. I pomagaliśmy.
A przecież nie mam osiemnastu lat i beztroskiego życia. Pracuję pięć dni w tygodniu, wychowuję dwójkę dzieci, zajmuję się domem. Ja też mam swoje obowiązki, rodzinę i chociaż raz na tydzień chciałabym… po prostu odpocząć.
Ale Zofia Nowak traktowała nas jak darmową siłę roboczą. Gdy tylko wspomniałam, iż jestem zmęczona, od razu słyszałam: “No a kto, jak nie wy?” I gdyby chodziło o naprawdę trudne sytuacje – ale nie! Czasami prosiła, żebym nie przyjeżdżała do niej, a potem dzwoniła z nowym “ważnym” zadaniem – pomóc córce Kasi w remoncie. Jechałam jak głupia. I co się okazywało? Podczas gdy ja z taśmą mierniczą i wałkiem biegałam po pokojach, “zapracowana” Kasia przeglądała się w lustrze, dumna z nowego manicure, i co chwilę odgrzewała czajnik.
Mój mąż widział to wszystko. Nie jest głupi, doskonale zdawał sobie sprawę, jak nas wykorzystują. Ale nie potrafił się sprzeciwić – w końcu to jego matka. Milczałam, znosiłam. Ale tylko do czasu.
Aż pewnego dnia przestałam jeździć z nim do teściowej. Bez awantur. Bez tłumaczeń. Po prostu zostałam w domu i powiedziałam, iż mam swoje plany.
Zofii, oczywiście, to się nie spodobało. Natychmiast zaczęła wypytywać syna, co się stało, dlaczego nagle jestem taka “nieczuła”. Mąż prosił, żebym pojechała – “no żeby mama się nie martwiła”. Ale ja nie zamierzałam dłużej grać w tę grę.
Mam trzydzieści pięć lat i prawo odpocząć w weekend, zamiast usługiwać tym, którzy sami palcem nie kiwią. Nigdy nie widziałam w ich zachowaniu ani odrobiny wdzięczności ani szacunku. Tylko żądania.
Tamtej soboty wreszcie ogarnęłam własny dom. Wyprałam zaległe ubrania, ugotowałam porządny obiad, a w niedzielę – po raz pierwszy od dawna – pozwoliłam sobie poleżeć na kanapie z książką. Było wspaniale. Aż zadzwonił dzwonek do drzwi.
W progu stała Kasia.
Bez powitania, bez śladu uprzejmości od razu zaczęła mnie oskarżać o egoizm. Że jestem bezczelna, nieuprzejma, iż porzucam rodzinę, ignoruję telefon teściowej. Powiedziała, iż powinnam reagować i pomagać – przecież “jestem częścią rodziny”.
Wysłuchałam spokojnie, życzyłam miłego dnia i zamknęłam drzwi.
Ale na tym się nie skończyło. Tego samego wieczoru zawitała do mnie sama Zofia Nowak. Od progu – z pretensjami. Że jestem niewdzięczna, iż ona dla nas wszystko, a ja się “zadufałam” i nie szanuję starszych. Patrzyłam na nią, a w głowie przewijały się wszystkie te godziny, tygodnie, weekendy, gdy myłam, gotowałam, kopałam, kleiłam, prałam – i wszystko dla niej.
A ona teraz stała w moim mieszkaniu i uważała, iż ma prawo mnie pouczać.
I wtedy dotarło do mnie: dość.
W milczeniu podeszłam do drzwi, otworzyłam je i bez słowa wskazałam wyjście. Teściowa, oszołomiona, burknęła coś pod nosem, ale wyszła. A ja wróciłam na kanapę, sięgnęłam po książkę i z ulgą westchnęłam.
Wiecie, to nie jest złość. To obrona siebie. To zrozumienie, iż mój czas i moja energia już do nikogo nie należą. I jeżeli komukolwiek coś jestem winna – to tylko sobie i własnej rodzinie.
Tamtego wieczoru zasnęłam z lekkim sercem. I po raz pierwszy od wielu lat poczułam się wolna.
Morał? Warto mieć granice – bo jeżeli nie zadbasz o siebie, to nikt inny tego za ciebie nie zrobi.