Kate Winslet debiutuje jako reżyserka. Przewidywalny wyciskacz łez, film ratują aktorzy

film.interia.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: materiały prasowe


Kate Winslet udanie debiutuje jako reżyserka, choć jej film nie jest pozbawiony wad. Można żałować, iż mając tak wybitną obsadę, nie dostała lepszego materiału wyjściowego. Niemniej jednak "Żegnaj, June" jest dla niej produkcją bardzo ważną.


"Żegnaj, June": debiut reżyserski Kate Winslet


Zgadzam się z brytyjskimi krytykami, iż "Żegnaj, June" jest przewidywalnym i schematycznym wyciskaczem łez, który idealnie wpasowuje się w podtrzymujące na duchu średniaki zalewające platformy streamingowe w okresie Bożego Narodzenia. Tyle, iż film opowiadający o relacji umierającej matki ze swoimi dziećmi, jest oparty na scenariuszu Joe Andersa, który jej synem Winslet ze związku z Samem Mendesem. To czyni ten film mocno osobistym dla jego twórców.
Kate Winslet zebrała na planie imponującą obsadę, która przy lepszym scenariuszu stworzyłaby kameralne dzieło w duchu Mike Leigh. Widać wielki wpływ tego mistrza brytyjskiego społecznego kina na narrację filmu hollywoodzkiej gwiazdy, która nie tylko zasiadła na fotelu z napisem reżyser, ale też zagrała jedną z głównych ról. To odważne posunięcie w debiucie.Reklama


Winslet wciela się w Julie, którą poznajemy, gdy wiezie gromadkę dzieci do szkoły. Wiecznie zapracowana businesswoman dowiaduje się od swojego brata Conora (Johnny Flynn), iż ich cierpiąca na raka matka June (Helen Mirren), trafiła do szpitala. Tym razem może już z niego nie wyjść. Wszystko dzieje się tuż przed Bożym Narodzeniem, które w wielodzietnej rodzinie Cheshire odgrywa bardzo istotną rolę.
Do szpitala zjeżdżają się wszystkie dzieci June i Berniego (Timothy Spall). Neurotyczna Molly (Andrea Riseborough) jest totalnym przeciwieństwem swojej odnoszącej sukcesy w biznesie siostry. Jest też Helen (Toni Collette), hipiska, która życie poświęciła na eksplorowanie każdego aspektu wolności. Każda z sióstr kryje głębokie żale i ma nieprzepracowane traumy z dzieciństwa. Zgadliście, konfrontacja nastąpi przy łóżku umierającej matki, a katharsis przyjdzie w Boże Narodzenie. Będą łzy, będzie prószący śnieg i w "magicznym czasie świąt" wejrzymy w serca każdego z bohaterów. Irytujący banał? Jednak nie!


"Żegnaj, June": świetni aktorzy to trochę za mało


Nie potrafię tej schematycznej opowieści odrzucić właśnie przez jej wymiar osobisty. Niedawno pisałem tutaj o "Anemone", który wspólnie stworzyli Ronan i Daniel-Day Lewis. Nie jest to film pozbawiony wad, ale szczery wątek ojcostwa mocno mnie w nim poruszył. Podobnie jest w "Żegnaj June".
Syn napisał historię umierającej matki, której odchodzenie ponownie skleja popękaną rodzinę, a tekst zekranizowała jego własna matka. Trudno nie docenić ich odwagi w konfrontacji z tak bolesnym tematem. Choć Winslet (podobnie jak Ronan Day-Lewis) nie ma jeszcze pewnej ręki i kilka scen mocno przestrzeliwuje, to dzięki wybitnej obsadzie i poprawnie prowadzonej narracji, jej film ogląda się przyjemnie.


Spall tworzy kolejną przejmującą rolę przetrąconego życiowo mężczyzny, który zapija traumy w pubach, oglądając przy tym Premier League. Collette ma świetną scenę, w której obnaża smutek kobiety zbyt długo czekającej na macierzyństwo, natomiast Winslet i Riseborough konsumując niezdrowego batonika (ważny symbol ich relacji), wyjaśniają swoje spory z dzieciństwa. To najlepsza scena w całym filmie. Hellen Mirren chwalić nie trzeba, bo ona jest równie wybitna jako demoniczna matrona gangsterskiej rodziny w "Strefie gangsterów" i matrona z klasy robotniczej, która umiera w małym szpitalu gdzieś w Anglii.
Przy otrzaskanej na deskach teatru i w kameralnym kinie znakomitej obsadzie mogliśmy dostać współczesny świąteczny klasyk. Dostaliśmy zamiast tego przyzwoity ciepły film, który bez wątpienia poruszy niejedno serce. Dobre i to.
6/10
Idź do oryginalnego materiału